Nie masz konta? Zarejestruj się

Blogi

Medycyna akademicka w starciu z naturalną

21.02.2018 11:53 | 2 komentarze | 4 915 odsłony | Marek Oratowski

Każdy z nas podobno zna się na medycynie. Szkupuł w tym, że dziś obserwujemy walkę odmiany naukowej leczenia z tak zwaną alternatywną. Najlepiej dla nas pacjentów byłoby, gdyby przedstawiciele obu opcji znaleźli wspólny język. Niestety na to się nie zanosi.

2
Medycyna akademicka w starciu z naturalną
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Pogoda za oknem i pora roku są takie, że przychodnie pełne są kichających i kaszlących ludzi. Dawniej ze zwykłymi przeziębieniami i grypą radzono sobie bez używania tabletek. Wystarczyły klasyczne środki, zaliczane do tzw. medycyny ludowej. To znaczy picie ziół, zdrowotnych herbatek i miodu, stosowanie leczniczych kąpieli i odpowiednia dieta. Plus wygrzanie się w domowych pieleszach.

Jednak wkroczyła nowoczesność. Czytaj: powstały firmy farmaceutyczne, oferujące szybkie i łatwe zakończenie choroby. Z tą szybkościa jednak różnie bywa. Jedynie w telewizyjnych reklamach ból i inne objawy znikają po połknięciu leku X lub Y w mgnieniu oka. W życiu wygląda to trochę inaczej. Poza tym przeczytanie ulotki najzwyklejszego środka przeciwbólowego może wprowadzić chorego w jeszcze większy ból głowy. Bo oto okazuje sie, że nawet lek właściwie stosowany może zagrozić naszemu życiu i zdrowiu. Jednak wybierając tak zwane mniejsze zło łykamy tabletki. I na przykład od razu chcemy zbić temperaturę. Nie pamiętając, że podnosi się ona po to, by organizm sam zwalczył infekcję. Oczywiście są przypadki, w których anybiotyk lub lek przeciwgorączkowy są konieczne. Często jednak lekarze potwierdzają, że to sami pacjenci niejako wymuszają na nich wypisanie recepty. No bo jak to wyjść z gabinetu bez listy specyfików do łykania? Toż to objaw lekceważenia...


Na drugim biegunie są naturoterapeuci. Lekarze albo praktycy nie będący medykami. Ci podpowiadają, jak leczyć się bez ingerencji chemii, gdy ta nie jest potrzebna. Mają dziś dużą siłę oddziaływania. Nagrywają filmiki, prowadzą blogi, udzielają w sieci porad, organizują spotkania i konferencje. Często krytykują medycynę akademicką, której przedstawiciele przyczepiają im nierzadko łatkę "szarlatanów". A mnie się marzy współpraca obu światów wskazujących nam drogę do zdrowia. Jednak będzie z tym problem. Mam bowiem wrażenie, że wielu lekarzy boi się opinii środowiska i nie chcą współpracować z naturoterapeutami. Choć widzą, że często polecane przez nich kuracje działają. Praktykujący medycynę naturalną niekiedy w krytyce środowiska medycznego idą zaś za daleko, paląc za sobą mosty. A nam pacjentom co zostaje? Kierowanie się zdrowym rozsądkiem. A także uzupełnianie wiedzy o naszym schorzeniu. Zarówno od strony naukowców, jak i praktyków. Bo nikt nie zatroszczy się o nasze zdrowie tak, jak my sami. Sposobności do tego jest wiele. Można sięgnąć do internetu, przyjść na prozdrowotną prelekcję.

Jak wyliczyli fachowcy, aż ponad 50 procent naszego stanu zdrowia zależy od stylu życia. na który składają się między innymi aktywność fizyczna, sposób odżywiania się, umiejętności radzenia sobie ze stresem, stosowanie używek. Pozostałe czynniki to środowisko (ponad 20 procent) i genetyka (kilkanaście procent). Najmniejszy wpływ (10 procent) ma opieka zdrowotna, jej struktura, organizacja, funkcjonowanie, dostępność i jakość świadczeń medycznych. W dobie zawirowań dotyczących organizacji służby zdrowia (jak choćby problemów występujących w chrzanowskim szpitalu) to pozytywna konkluzja. Zdrowie jest w naszych rękach, a w każdym wieku i stanie możemy zrobić coś dla jego poprawy.