Nie masz konta? Zarejestruj się

Krzeszowice

TOPR na każde wezwanie w dzień i w nocy

02.07.2024 12:00 | 0 komentarzy | 720 odsłon | Marek Oratowski

Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM". Ratownicy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego od 115 lat chodzą w góry, aby pomagać potrzebującym. Dziś mają specjalistyczny sprzęt i są świetnie wyszkoleni, ale na samym początku ich kapitałem była głównie chęć pomocy. Monografię tej organizacji napisali małżonkowie z Krzeszowic Paulina Nowak-Szuster i Gabriel Szuster. Z kart książki przebija odwaga, ale i tragiczny los turystów i ratowników.

0
TOPR na każde wezwanie w dzień i w nocy
Przenoszenie rannego turysty przez ratowników TOPR w 1911 roku. Pierwszy z lewej stoi Mariusz Zaruski FOT. ARCHIWUM TOPR
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Naczelnik TOPR Jan Krzysztof trafił na robiącego doktorat Gabriela Szustera, myszkującego w archiwach TOPR-u i zaproponował mu napisanie monografii tej zasłużonej organizacji. Ten podjął się wyzwania razem z pochodzącą z Podhala żoną Pauliną, której praca magisterska częściowo zahaczała o temat początków rodzimego ratownictwa górskiego. Praca nad książką zajęła mieszkańcom Krzeszowic dziesięć lat.

- TOPR to jedna z pierwszych organizacji tego typu na świecie. Potrzeba jego powstania zrodziła się, bo ruch w Tatrach był coraz większy. Na początku XX wieku, gdy ktoś nie wrócił z wyprawy, gaździna goszcząca takiego turystę szła do zakopiańskiego proboszcza księdza Stolarczyka. Ten zbierał górali, którzy jako pasterze znali okolicę. Ci ruszali w teren w poszukiwaniu takiego delikwenta. W zimie były marne jednak szanse na odnalezienie kogoś żywego - opowiada Gabriel Szuster.

Zaruski ruszył na ratunek Karłowiczowi

Asumptem do tego, by w końcu sformalizować poszukiwania, stała się śmierć Mieczysława Karłowicza. Zginął w lawinie w 1909 roku. Ta śmierć wstrząsnęła jego przyjacielem Mariuszem Zaruskim, który wyruszył na ratunek.

Mariusz Zaruski to człowiek wielu talentów - fotograf, malarz, poeta, marynarz żeglarz i podróżnik oraz generał brygady. Gdy zamieszkał w Zakopanem, został taternikiem i narciarzem.

- Statut opracowany przez Zaruskiego był wzorowany na zasadach funkcjonowania utworzonego kilka lat wcześniej krakowskiego pogotowia ratunkowego. Złożył go w namiestnictwie galicyjskim we Lwowie, bo Zakopane było wówczas pod zaborem austriackim. Całe szczęście te dokumenty przetrwały do dziś i można się z nimi zapoznać w archiwum lwowskim - informuje Gabriel Szuster.

Mariusz Zaruski, późniejszy adiutant prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego, starał się niepotrzebnie nie narażać ratowników. Jako pierwszy naczelnik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego bardzo skrupulatnie prowadził książki wypraw. Nawet gdy po kilku latach znajdowano szczątki poszukiwanego turysty, to odnotowywano to w dokumentacji. Jako wynalazca i człowiek bardzo kreatywny utworzył system nazwany przez niego „tatrzańskim telegrafem". To system gestów przy użyciu chorągiewki. Dzięki niemu ratownicy mogli się porozumiewać na odległość.

Górale chodzili na akcje zwykle w swoim tradycyjnym stroju. Mieli dość ubogi sprzęt. Składały się na niego liny, bambusowe tobogany i czekany.

Nie należy zgrywać bohatera

Z punktu widzenia turystów akcje prowadzone obecnie przez finansowany z budżetu Państwa TOPR po polskiej stronie Tatr są bezpłatne. W odróżnieniu od słowackiej Horskiej Slużby, która od ratowanych pobiera dość słone opłaty. Dlatego trzeba mieć ubezpieczenie.

- Zawsze pojawia się problem, czy wezwanie jest zasadne czy nie. Naczelnik TOPR przekonywał mnie, że jeżeli ktoś uważa, że trzeba wezwać pomoc, to należy tak zrobić, a nie zgrywać bohatera. Bo góry są specyficznym miejscem, w którym łatwo o wychłodzenie, a pogoda jest bardzo zmienna - zauważa Gabriel Szuster.

W swojej książce małżonkowie opisali tylko kluczowe wyprawy. W niektóre zaangażowanych było aż kilkudziesięciu ratowników. Często musieli oni myśleć nieschematycznie, bo ludzie w stresie podejmują nierzadko nieracjonalne decyzje.

- Następcą naczelnika Mariusza Zaruskiego został znakomity fotografik i narciarz oraz autor przewodników po Tatrach Józef Oppenheim. Przejął stery TOPR-u wraz z wybuchem pierwszej wojny światowej. To trudny okres dla młodej organizacji, bo spora część ratowników została legionistami walczącymi o niepodległość Polski. Za jego kadencji przybyło sprzętu, wprowadzono łączność telefoniczną - relacjonuje Paulina Nowak-Szuster.

Toprowcy w tym czasie przechodzili regularne ćwiczenia z zakresu udzielania pierwszej pomocy, sprawności narciarskiej, taktyki poszukiwać oraz wspinaczki. W późniejszym czasie doszły do tego speleologia i ratownictwo jaskiniowe oraz ratownictwo wodne obejmujące poszukiwanie osób w górskich stawach.

Toprowcy na kurierskim szlaku

W czasie okupacji naczelnik Józef Oppenheim, będący Żydem, musiał uciec z Zakopanego, które znalazło się na terenie Generalnego Gubernatorstwa. TOPR funkcjonował przez kilka lat jako Freiwillige Tatra Bergwacht.

- Dostałem kiedyś takie pytanie: czy fakt, że ratownicy działali przez całą wojnę nie może być uznany za zdradę narodową, skoro Polacy nie mogli wtedy chodzić po górach. Tatry były dostępne tylko dla Niemców, którzy w Zakopanem wypoczywali i leczyli się. Nie! To w żaden sposób nie była zdrada. Bo po pierwsze na wszystkich Polakach ciążył wtedy obowiązek pracy i TOPR był normalnym zakładem, który tak naprawdę pozwalał tym ludziom uchronić się przed wywózką do obozu koncentracyjnego albo w głąb Niemiec. Po drugie ratownicy jako najlepiej znający góry byli często kurierami. Pod przykrywką pomocy dla Niemców prowadzili działalność patriotyczną i podziemną. Inna sprawa, że jest to najmniej znany okres w historii organizacji, bo nie zachowały się dokumenty. W archiwach znajdują się tylko szczątkowe informacje - tłumaczy Gabriel Szuster.

W lutym 1945 roku ratownicy przeprowadzili wyprawę na stronę słowacką po rannych słowackich i radzieckich partyzantów, co nakazała im już nowa, ludowa władza.

Były naczelnik TOPR-u Józef Oppenheim przeżył okupację, ale jakiś czas po powrocie do Zakopanego został zastrzelony w swoim domu.

Tak rodziły się konflikty

Na początku latach 50. TOPR mający patriotyczny wydźwięk został zlikwidowany i wcielony (jako grupa tatrzańska) do Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, obejmującego swoim zasięgiem - wobec zwiększającego się ruchu turystycznego - także inne góry. Taka sytuacja trwała do końca lat osiemdziesiątych.

Problem był nie tylko w nazwie, ile w specyfice ratowania w górach. W praktyce na Tatry jako góry typu alpejskiego, w których akcje były najtrudniejsze, z centralnego rozdzielnika szedł taki sam sprzęt, jak na przykład dla grupy podhalańskiej. Stacjonowała w Rabce, obejmując góry, w których nie było wysokich ścian. To było rozwiązanie bezsensowne. Tak rodziły się konflikty.

Mimo wszystko nowinki techniczne pod Giewont docierały. Wreszcie w górach pojawiły śmigłowce Mi2, wykorzystywane przez pogotowie do celów transportu sanitarnego. Jednak nie były przystosowane do pracy górskiej, bo nie miały odpowiedniego zwisu, były za lekkie i pozbawione wyciągarek. Dopiero w latach 90., gdy TOPR odzyskał samodzielność, na jego wyposażeniu pojawił się polski, specjalistyczny śmigłowiec „Sokół".

Śmigło uderzyło ratownika w głowę

Do jego pozyskania przyczynił się prezydent Lech Wałęsa. Do dziś nad Tatrami latają te same maszyny, choć nie te same egzemplarze, bo w międzyczasie było kilka wypadków śmigłowców, w tym jeden duży. Powodem katastrofy była wada konstrukcyjna łopaty, czyli śmigła. W trakcie akcji ratunkowej wysiadającego ratownika śmigło uderzyło w głowę. Widząc, że mają rannego kolegę, z ranną turystką mającą złamaną nogę, zostawili grupkę, a druga część ekipy poleciała jak najszybciej do szpitala. Maszyna lecąca z krwawiącym mężczyzną z maksymalną prędkością, mająca rozwarstwioną łopatę wirnika, runęła w las w Dolinie Olczyskiej. Zginęły cztery osoby znajdujące się na pokładzie, czyli dwaj piloci i ratownicy - opowiada o tragedii Paulina Nowa Szuster.

_________________________

W 2003 r. miał miejsce najtragiczniejszy do tej pory wypadek lawinowy w polskich Tatrach. 13-osobowa wycieczka licealistów z Tychów, zmierzająca na Rysy, została zasypana lawiną, która pochłonęła 8 ofiar śmiertelnych. Z roku na rok liczba akcji rośnie. O ile w 2014 razy Toprowcy interweniowali 472 razy, to w 2022 roku ta liczba wzrosła do 939. Rocznie ratownicy udzielają pomocy ponad tysiąca osobom. Głownie to turyści, ale także wspinacze, narciarze i rowerzyści. Średnio w Tatrach ginie rocznie kilkanaście osób. Od 1998 roku naczelnikiem TOPR jest Jan Krzysztof. TOPR ma 281 ratowników, w tym 240 to ochotnicy (dane z 2020 r.).

Archiwum Przełomu nr 16/2024