Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Mam sentyment do starych aparatów

01.10.2008 12:27 | 1 komentarz | 5 735 odsłon | red
Marek Oratowski: Miał pan zostać geodetą. Miłość do fotografowania jednak zwyciężyła.
1
Mam sentyment do starych aparatów
Klient dał mi blisko stuletni aparat. Potem inne osoby zaczęły mi znosić sprzęt, który nie był im już potrzebny. Zebrało się tego ponad 60 sztuk – opowiada chrzanowski fotograf Andrzej Ptak.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas


Andrzej Ptak: Rzeczywiście, po skończeniu liceum przez dwa miesiące chodziłem do szkoły geodezyjnej w Chorzowie. Gdy zorientowałem się, że przez całe życie będę zajmował się liczbami, szybko przeniosłem się do szkoły fotograficznej w Katowicach, gdzie mieszkałem. Tak naprawdę fotografią zainteresowałem się w wieku 13 lat. Rodzice kupili mi wtedy enerdowski aparat. Niestety, ku mojemu rozczarowaniu nie można było w nim ustawiać żadnych funkcji. Ale już na kupionym od kolegi drugim aparacie, marki Adox, mogłem poeksperymentować z czasem, przysłoną i odległością. Zdjęcia robiłem głównie w lesie, na wycieczce, uwieczniłem też zwierzęta z zoo w Chorzowie. W ciągu dwóch miesięcy przeczytałem wszystkie dostępne wtedy w Polsce książki o fotografii. W ciągu dwóch lat nauki w szkole szybko przekonałem się, że z wyborem zawodu trafiłem w dziesiątkę.

Na zakończenie szkoły trzeba wykonać pracę dyplomową. Co było jej tematem?
- Miałem kilka propozycji. Zimą wykonałem sporo zdjęć w Tatrach, gdzie byłem między innymi pod Mnichem i nad Morskim Okiem. Ciekawym tematem wydawało mi się też pokazanie stadniny koni w Ochabach. Ostatecznie jednak pracę dyplomową stanowił fotoreportaż z odbywających się w Zabrzu Mistrzostw Polski w boksie. Dostałem akredytację i pojechałem zrobić zdjęcia naszych pięściarskich sław. Między innymi Średnickiego i braci Skrzeczów. Przyznam się, że z bliska ten sport wydał mi się dość brutalny. Do dziś jednak mam te zdjęcia, które spodobały się moim nauczycielom. Zrobiłem je Pentaconem z teleobiektywem. Za ten aparat tata dał w komisie w Krakowie 18 tysięcy, równowartość pięciu swoich pensji.

W 1981 roku z dyplomem w kieszeni otworzył pan własny zakład. Dlaczego w Chrzanowie?
- Kolega ze szkoły namówił mnie do przyjazdu z Katowic do Chrzanowa. W prywatnym domu otworzyliśmy zakład, choć tak do końca nie mieliśmy świadomości, co oznacza prowadzenie własnego interesu. Mieliśmy aparat marki zenit, cztery kuwety i powiększalnik. Dopiero po pewnym czasie kupiliśmy zegar, żeby już samemu nie odliczać czasu naświetlania. Po roku zakład poprowadziłem już sam. Najpierw w budynku „Tęczowej”, a obecnie przy ulicy Piastowskiej.

Zdarzało się panu robić zdjęcia w nietypowych miejscach?
- Do dziś pamiętam trzygodzinny pobyt na dole w kopalni Trzebionka. Zdjęcia były potrzebne do jubileuszowego albumu. Zdarzyło mi się pracować również wysoko nad ziemią. Dyrekcja Elektrowni Skawina zamówiła u mnie slajdy do folderu. Na przęśle między kominami czułem się niezbyt pewnie, bo mam lęk wysokości. Starałem się jednak jak najmniej patrzeć w dół.
W dobie fotografii cyfrowej zdjęcia może robić każdy, bez wgłębiania się w techniczne tajniki. To nie drażni zawodowca?
- Ten kij ma dwa końce. Dzięki fotografii cyfrowej mogę dziś osiągnąć jakość, o jakiej do niedawna jeszcze nie marzyłem. Ale z drugiej strony, jako przedsiębiorcę, martwi mnie to, że ludzie bardzo rzadko robią odbitki. Zdjęcie na papierze może przetrwać nawet 300 lat. To na nośniku może ulec zniszczeniu.

Ten sentyment do dawnych lat chyba pozostał, skoro zbiera pan stare aparaty.
- Klient dał mi blisko stuletni aparat. Wywoływało się w nim pojedyncze klisze w formacie 9x12 cm. Potem inne osoby zaczęły mi darowywać sprzęt, który nie był im już potrzebny. Zebrało się tego ponad 60 sztuk. W kolekcji mam choćby przyniesiony przez stałą klientkę przedwojenny aparat Kodak Brownie. W USA jako pierwszy trafił do masowej produkcji. Miał tylko jeden czas naświetlania i był na film zwojowy. Nie brakuje też aparatów radzieckich, ale i polskich, jak choćby poczciwy, ale dość nieporęczny, powojenny „Druh”. Oczywiście, zostawiłem i swoje dawne aparaty, do których czuję sentyment: Zenit TTL, Adox i Pentacon. Dawniej zbierałem też niewielkie fotoplastikony ze zdjęciami miast.

Ta kolekcja aparatów, eksponowana w pańskim zakładzie, to prawdziwa historia fotografii. Może kiedyś warto je wystawić?
- Na razie kolekcja jeszcze nie jest zbyt liczna. Jeśli udałoby się ją powiększyć, to być może rzeczywiście warto byłoby ją gdzieś pokazać.
Rozmawiał Marek Oratowski

Jeśli chciałbyś opowiedzieć o swoim hobby, zadzwoń: (032) 623-48-94 lub napisz e-maila na adres:
marek.oratowski@przelom.pl

Przełom nr 36 (852) 3.09.2008