Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Mała Sara z Zielonej 13

28.08.2009 10:53 | 0 komentarzy | 5 202 odsłon | red
Kazimierz Rusek z Chrzanowa w radiowym reportażu ujawnił najbardziej traumatyczne wspomnienie z dzieciństwa
0
Mała Sara z Zielonej 13
Kazimierz Rusek w okolicy, gdzie mieszkała jego sympatia z lat dzieciństwa, Żydówka Sara
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Kazimierz Rusek z Chrzanowa w radiowym reportażu ujawnił najbardziej traumatyczne wspomnienie z dzieciństwa

„Mieszkam w Jaworznie w województwie śląskim. Do 1956 roku życia mieszkałem w Chrzanowie. Obecnie mam 78 lat. Chcę opisać szczególny przypadek w moim, jakby nie było, dość długim życiu. Kiedy go sobie przypomnę, wciąż przechodzę mnie ciarki.”

Tak zaczyna się „Sara” - 4 -stronicowy, pisany odręcznie tekst Kazimierza Ruska, który zdobył I Nagrodę w konkursie „Polskiego Radia Katowice” - „Temat na reportaż”.

Pisz, kolego, dalej

- Nosiłem go w głowie przez 66 lat, a spisałem w ciągu dwudziestu minut - przyznaje pan Kazimierz.
To nie jest pierwsza jego próbka literacka. Już w 1948 roku, kiedy uczył się w krakowskim technikum łączności, zamieścił w „Dzienniku Polskim” artykuł z okazji Święta Wojska Polskiego. Upomniał się w nim o oddanie czci żołnierzom generała Rydza - Śmigłego. Oczywiście artykuł nie spotkał się z dobrym przyjęciem w czasach stalinowskich.
- Redaktor zakazał mi publikowania jakichkolwiek tekstów - wspomina Kazimierz Rusek. - Wielokrotnie wzywano mnie na UB, przesłuchiwano i straszono syberyjskimi białymi misiami. Potem tworzyłem już tylko okolicznościowe wiersze dla znajomych.
Z władzą przyszło mu rozmawiać dopiero kilkadziesiąt lat później.
- Nie tak dawno zadzwoniłem do kancelarii prezydenta Kaczyńskiego i zaproponowałem przesłanie swych wierszy o marszałku Piłsudskim - opowiada emerytowany pracownik kopalni „Mysłowice”. - Postąpiłem tak, ponieważ podobnie jak prezydent darzę marszałka wielką estymą. Po przesłaniu wierszy, z kancelarii przyszły do mnie pióra „markera” i karteczka z podpisem Lecha Kaczyńskiego - „Pisz, kolego, dalej”.

Etniczna równowaga

Być może właśnie ta zachęta ośmieliła pana Kazimierza do zmierzenia się ze swym najbardziej traumatycznym wspomnieniem z dzieciństwa. Urodzony w 1931 roku, doskonale pamięta czasy, gdy pojęcie „Galicja” nie oznaczało tylko nazwy krainy geograficznej, lecz również pewien stan umysłu. W niewielkim Chrzanowie mieszkali obok siebie Polacy, Żydzi i przedstawiciele jeszcze wielu innych narodów. Różnorodne kultury i zwyczaje swobodnie współistniały. Przedstawiciele wszystkich narodowości spotykali się w wolne dni na kartach u ojca pana Kazimierza, pracownika „Fabloku”.
- Dobrze znaliśmy Austriaka Lewickiego. Ale największym przyjacielem ojca był pewien Żyd - wspomina Kazimierz Rusek.
- Ja z kolei bardzo zaprzyjaźniłem się z jego córkami. Szczególnie spodobała mi się starsza o rok Sara. Razem ganialiśmy w berka, graliśmy w piłkę. Przyglądałem się, jak ona grała z koleżankami w klasy.
Wrzesień 1939 roku zachwiał równowagę, w jakiej żyły różne narody.
- Trzeciego września mój ojciec poszedł do kościoła na godzinę 10. Wyszedł za Polski, a wrócił za Niemca. W mgnieniu oka te skurczybyki opanowały cały chrzanowski dworzec.

Tak wygląda kobieta

W Chrzanowie nie było getta. Za to ściągali tu Żydzi z całego Śląska.
- Z jednego łóżka wystawało siedem par nóg. Tak się wtedy mówiło - komentuje pan Kazimierz.
- Moi rodzice starali się pomagać jak tylko mogli Sarze i jej rodzinie. Często nosiłem mleko i sery z Grzybowej, na której mieszkaliśmy, na Zieloną 13, gdzie mieszkała Sara.
Sara czasem nocowała na sianie w domu Rusków.
- Mama ostrzegała wtedy - „Tylko czegoś nie zmajstrujcie” - śmieje się pan Kazimierz.
- Ale jak ja miałem 11 lat, to co mogłem zrobić? Chyba tylko się wysikać. Co innego Sara. 13-latki wtedy były już bardzo dojrzałe. Pamiętam jak dziewczyna ściągnęła kiedyś bluzkę, pokazując zaokrąglone piersi. „Popatrz sobie jak wygląda kobieta” - krzyknęła, zaczęła się śmiać i uciekła.

Trzy minuty od Oświęcimia

Ich znajomość została przerwana pod koniec kwietnia 1943 roku. Gdy pan Kazimierz wychodził do szkoły, zobaczył plomby na drzwiach domu Sary. Wszyscy Żydzi zostali zapędzeni na Rynek i oddzieleni linami od reszty mieszkańców. W ogromnym tłumie, dzieci kotłowały się z dorosłymi i starszymi osobami. Z boku wszystkiemu przyglądali się Polacy. Mały Kazio dostrzegł po drugiej stronie lin Sarę - smutną i głodną. Wyjął z tornistra drugie śniadanie. Chciał je podać dziewczynie. Wtedy ktoś popchnął go za liny, a niemieccy żołnierze jeszcze bardziej wbili go w tłum. Kazio dobiegł do Sary.
- „Zaczęliśmy płakać, obejmując się. Zrozumiałem, że to koniec. Razem pojedziemy do Oświęcimia” - napisał w swym reportażu pan Kazimierz.
W tłumie po drugiej stronie lin chłopak dostrzegł jednak znajomego ojca, starego Austriaka, dla którego gotował gruszki i jabłka na karcianych spotkaniach. Teraz Austriak nazywał się już Lewitzky, a nie Lewicki.
- Ich bin hier - krzyknął po niemiecku Kazio.
- A co ty tu sk...synu robisz? - Lewitzky, który miał nieskazitelną opinię wśród Niemców, przeląkł się nie na żarty. Zaświadczył, że chłopiec to nie Żyd, tylko Polak. Kazio stanął przed żołnierzami. Jako dowody polskości pokazał książki i zeszyty z tornistra. Potem musiał jeszcze zdjąć spodnie.
- Na koniec żołnierze kopnęli mnie w tyłek i wyrzucili poza liny - wspomina Kazimierz Rusek.
- Austriak uratował mnie, a Sary już nigdy więcej nie zobaczyłem.

Magia trzynastki

Jurorzy już przy pierwszym czytaniu tekstu pana Kazimierza stwierdzili jednogłośnie, że należy mu się pierwsza nagroda. Oprócz telewizora plazmowego i gratulacji od Prezydenta Jaworzna, pojawiła się także możliwość odnalezienia członków rodziny Lewitzkiego, którym pan Kazimierz chciał po latach podziękować. Obiecali w tym pomóc dziennikarze „Radia Katowice”.
Natomiast życie już wcześniej dopisało epilog do całej historii. Gdy 13 lipca, kilkadziesiąt lat po wojnie, synowa urodziła panu Kazimierzowi wnuczkę, postanowiła dać dziecku na imię Sara. Od solenizantki ówczesnego dnia. Nie wiedziała nic o wojennych przeżycia teścia.
- Sara mieszkała pod numerem 13. Miała 13 lat, kiedy ją zabili. I 13 lipca urodziła mi się wnuczka - zastanawia się pan Kazimierz - W ten sposób życie znaczy ludzkie losy.
Tomasz Jurkiewicz

Przełom nr 33 (901) 19.08.2009