Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Uśmiech został na zawsze

31.03.2010 13:07 | 1 komentarz | 8 098 odsłon | red
Przemysław Dudzik (5 maja 1982 - 31 marca 2009) Żywioły zawsze były jego pasją. Latał, żeglował, jeździł na nartach. Mimo młodego wieku, pilot z Chrzanowa Przemysław Dudzik już wiele osiągnął. A jeszcze więcej miał planów. Tragiczny wypadek je zniweczył. Ci, którzy go znali, nie zapomną jednak jego otwartości, oddania i szczerego uśmiechu.
1
Uśmiech został na zawsze
Przemek często się uśmiechał
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Przemysław Dudzik (5 maja 1982 - 31 marca 2009)

Żywioły zawsze były jego pasją. Latał, żeglował, jeździł na nartach. Mimo młodego wieku, pilot z Chrzanowa Przemysław Dudzik już wiele osiągnął. A jeszcze więcej miał planów. Tragiczny wypadek je zniweczył. Ci, którzy go znali, nie zapomną jednak jego otwartości, oddania i szczerego uśmiechu.

Od dzieciństwa fascynowało go latanie. Gdy z rodzicami wypoczywał na wczasach w nadmorskich Dąbkach, bardziej od tego, co dzieje się na plaży, interesował go przelatujący w pobliżu samolot. Myśl o zostaniu pilotem wzrastała w nim konsekwentnie. Naukę w chrzanowskiej „trójce” godził z harcerskimi zbiórkami. Razem z Romanem Cichoniem założył drużynę. Był w niej zastępcą drużynowego. Gdy raz posmakował obozowego życia w bazie w Szarym Dworze, wielokrotnie tam wracał. W harcerstwie nauczył się jeszcze większej dyscypliny. Poznał też wiele osób.

Droga do pilotażu
Gdy jako piętnastolatek zakomunikował, że chce iść do liceum lotniczego w Dęblinie, nie było to dla jego bliskich i znajomych wielkim zaskoczeniem.

- Przemek zdał z najlepszym wynikiem - mówi o bracie-pry­musie Grzegorz Dudzik. Swoistym testem wytrzymałości i od­porności był sześciotygodniowy obóz dla nowo przyjętych liceali­stów. Podołał i temu egzaminowi. Podczas nauki w liceum, w wieku 16 lat, jako nagrodę za wyśmienite wyniki w nauce dostał możliwość ukończenia kursów pilotażu szybowców oraz samolotów ZLIN. Po liceum ukończonym z „czerwonym paskiem” w 2001 roku, naturalną koleją rzeczy, Przemysław Dudzik został słuchaczem Wyż­szej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dębli­nie. Był jednym z najlepszych pilotów śmigłowców na swoim roczniku.

Jako szkolną anegdotę opowiadano zdarzenie, gdy zawisł pierwszy raz za sterami śmigłowcowa w powietrzu. Dowódca miał wtedy powiedzieć: Du­dzik, ty błyszczysz...

Promocję otrzymał w 2005 roku. Jego praca dyplomowa zdobyła pierwsze miejsce. Równolegle kończył studia na Politechnice Warszawskiej. Zna­jomi i koledzy mó­wili na niego „Roman”.

- Wzięło się to stąd, że lubił koszykówkę i oglądał mecze NBA. Jego ulubionym koszykarzem był zawodnik Chicago Bulls Dennis Rod­man. Ktoś spolszczył ksywkę „Rodman” i zostało „Roman”. Koledzy z wojska właśnie tak na niego mówili - opowiada Jakub Knapik, przyjaciel Przemka.

Wspinał się i żeglował
Wojsko szukało oficerów z takimi umiejętnościami. Nic dziwnego, że tra­fił do 28. Eskadry Lotniczej w Gdyni, mającej opinię elitarnej jednostki. Pilot z Chrzanowa nie narzekał na brak zajęć. Mimo służby nad morzem, często przyjeżdżał do rodziny w Chrzanowie. Oddawał się też swoim dwóm pasjom.

- Od dziecka lubił chodzić po górach. Najpierw były to górskie wycieczki. Potem zajął się wspinaczką. Wreszcie postanowił żeglować - opowiada Halina Dudzik, matka Przemka.
Wziął udział w kilku morskich wyprawach. Opłynął między innymi nor­weskie fiordy oraz Niemcy. Pływał też na Mazurach.

- Poznaliśmy się w 2003 roku właśnie podczas obozu żeglarskiego w Pięk­nej Górze k. Giżycka. Przemek pływał, kiedy tylko miał trochę czasu. Na przykład pod żaglami spędzaliśmy długie, majowe weekendy. W zimie jeździliśmy wspólnie na nartach - wspomina Ewa, mieszkająca w Krako­wie narzeczona Przemka.

Gitarowe fascynacje
Jak każdy młody człowiek lubił też słuchać muzyki. Preferował ostre brzmienia. Słuchał Iron Maiden czy polskiej kapeli Illusion. Ten ostatni zespół reaktywował się, by zagrać koncert we Wrocławiu w grudniu 2008 roku. Przemek na nim naprawdę dobrze się bawił. Nie wystarczało mu jed­nak samo słuchanie muzyki. W wolnych chwilach sam grał na gitarze elek­trycznej.

Miał wielu znajomych i przyjaciół.
- Nic dziwnego, bo był bardzo otwarty na innych, koleżeński i miał dobre serce - podkreślają zgodnie brat Grzegorz oraz rodzice Halina i Jan.

- Zawsze pogodny, radosny i przyjaźnie nastawiony do ludzi i życia. Z przyjemnością słuchaliśmy jego opowieści. On sam chętnie słuchał in­nych. Był niezwykle inteligentny i ciekawy świata - dodaje Krystyna Kna­pik, matka przyjaciela Przemka.

Młody pilot wiedział, że chcąc awansować musi znać języki. Systematycz­nie szkolił angielski. W wojsku porucznik Dudzik miał przed sobą dobrą przyszłość. Snuł jednak plany, by zrzucić mundur. Dlatego skończył kurs pilota lotnictwa cywilnego. Miał zamiar przenieść się do Balic. Chciał być bliżej rodziny i narzeczonej.

Tragiczne lądowanie
31 marca ubiegłego roku, lecąc samolotem An-28 Bryza, ćwiczył lądowa­nie z jednym wyłączonym silnikiem. Podczas podejścia do lądowania Bry­za roztrzaskała się na skraju lotniska Marynarki Wojennej w Gdyni - Ba­bich Dołach. Oprócz siedzącego za sterami Przemysława Dudzika, zginęli pozo­stali trzej członkowie załogi. Gdy bliscy dowiedzieli się o wypadku, podję­li próbę kontaktu z Przemkiem. Nie odbierał jednak telefonu. Kilka godzin później poznali tragiczną prawdę. Żył szybko i tak odszedł...

16 kwietnia ubiegłego roku w chrzanowskim kościele św. Mikołaja wokół trum­ny pilota stanęły okryte kirem sztandary SP nr 3 w Chrzanowie, ZHP i Ma­rynarki Wojennej. W długim kondukcie pogrzebowym szli podhalań­czycy oraz żołnierze kompanii i orkiestry reprezentacyjnej Marynarki Wo­jennej. Marynarze nieśli portret zmarłego oraz Morski Krzyż Zasługi. Po­śmiertnie nadał mu go prezydent Lech Kaczyński.

- Ze ściśniętym gardłem żegnamy dziś na zawsze kapitana pilota Przemy­sława Dudzika. Tragiczny los uczynił w życiu jego najbliższych i przyja­ciół pustkę, której nigdy nie da się zapełnić - powiedział na cmentarzu po­chodzący z Jaworzna-Jelenia dowódca Marynarki Wojennej, wiceadmirał Andrzej Karweta.

Rodzice, brat, narzeczona i przyjaciele, w rok po tragicznym wypadku, wciąż doświadczają tej pustki.
Marek Oratowski

Przełom nr 12 (931) 24.03.2010