Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Nie daliśmy się zastraszyć

01.09.2010 13:21 | 0 komentarzy | 8 350 odsłon | red
Do związku należeli robotnicy czekający na zmiany. Ci ludzie mieli naprawdę bardzo dużą intuicję. I swoją mądrość. Dlatego nie kalkulowali, jak urzędnicy, tylko mówili swoje prosto z mostu - mówi o ludziach „Solidarności” Andrzej Lewiński, były wiceprzewodniczący komisji zakładowej „S” w Fabloku, odznaczony niedawno Złotym Krzyżem Zasługi za „działalność na rzecz przemian demokratycznych w Polsce”.
0
Nie daliśmy się zastraszyć
Andrzej Lewiński
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Do związku należeli robotnicy czekający na zmiany. Ci ludzie mieli naprawdę bardzo dużą intuicję. I swoją mądrość. Dlatego nie kalkulowali, jak urzędnicy, tylko mówili swoje prosto z mostu - mówi o ludziach „Solidarności” Andrzej Lewiński, były wiceprzewodniczący komisji zakładowej „S” w Fabloku, odznaczony niedawno Złotym Krzyżem Zasługi za „działalność na rzecz przemian demokratycznych w Polsce”.

Marek Oratowski: Przeczuwał pan, że wydarzenia z Sierpnia doprowadzą do powstania wielkiego ruchu społecznego?
Andrzej Lewiński
: W tamtym czasie trudno było o rzetelną informację w telewizji. Dlatego słuchaliśmy Radia Wolna Europa, gdzie informowano szczegółowo o strajku na Wybrzeżu. Gdy zobaczyłem Wałęsę z wizerunkiem Matki Boskiej w klapie podpisującego porozumienia pomyślałem, że faktycznie zaczyna się coś nowego i wielkiego.

Po trzydziestu latach Wałęsę dalej pan uważa za bohatera? Znam związkowców bardzo krytycznie wypowiadających się o pierwszym przewodniczącym „Solidarności” i byłym prezydencie.
- Zdaję sobie sprawę, że Lecha Wałęsę dziś różnie się ocenia. Jest niewątpliwe, że miał charyzmę. Jednak jego obecna postawa nie do końca mi się podoba. Tłumaczę sobie jednak, że sprawowanie władzy trochę wbija w pychę. I Wałęsa też się tego nie ustrzegł.

Dlaczego związek odniósł na początku lat osiemdziesiątych taki sukces?
- Należeli do niego robotnicy czekający na zmiany. Ci ludzie mieli naprawdę bardzo dużą intuicję. I swoją mądrość. Dlatego nie kalkulowali, jak urzędnicy, tylko mówili swoje prosto z mostu. A tych spraw do załatwienia było bardzo wiele. Po latach okazało się, że nie wszyscy członkowie mieli szczere intencje. W związku znaleźli się też ludzie rozpracowujący go od wewnątrz. Na szczęście niewiele zdziałali. W Fabloku mieliśmy to szczęście, że nasi działacze przetrwali próbę czasu.

Jak wyglądały początki związku w Fabloku?
- Fablokowska „Solidarność” rozpoczęła działalność od mocnego akcentu, jakim było spotkanie z Kazimierzem Świtoniem, założycielem Wolnych Związków Zawodowych w Katowicach. Sala Domu Metalowca była 3 października 1980 roku wypełniona po brzegi. Od października w zakładowym radiowęźle nadawano systematycznie informacje o poczynaniach komitetu założycielskiego związku oraz sytuacji społeczno-politycznej w kraju. „Głos Solidarności” wywieszano na tablicy ogłoszeń w chrzanowskim Rynku, obleganej przez spragnionych wolnego słowa mieszkańców. W tamtym czasie pracowałem jako kierownik w dziale inwestycji. Pomysł powstania związku zrodził się na warsztacie, którego pracownik Ryszard Wyrobiec stanął na czele komisji zakładowej. Ja zostałem wiceprzewodniczącym.

Na początku sierpniowych strajków sformułowano słynnych 21 postulatów. Czego domagali się robotnicy Fabloku?
- Od razu po utworzeniu „Solidarności” podjęliśmy rozmowy z dyrektorem Zbigniewem Dębcem. Udało nam się zmienić regulamin wynagrodzenia i płac, uporządkować sprawę rozdzielania wczasów oraz przyznawania zapomóg i mieszkań. Wcześniej przy ich rozdziale byli równi i równiejsi. Zajęliśmy się też niegospodarnością w zakładzie. Pamiętam, jak podczas inwentaryzacji wyszło, że z dwóch ciągników będących na stanie faktycznie pracował tylko jeden. Jeden z partyjnych od miesięcy miał drugi ciągnik u siebie w domu. O tej sprawie napisaliśmy nawet w naszym biuletynie.

W tamtym czasie rozsiewano wiele plotek o rzekomej interwencji radzieckiej. Miał to być sposób na zastraszenie związkowców.
- Czuliśmy, że jesteśmy naprawdę wielką siłę i nic nas nie zdoła zatrzymać. Pamiętam, jak podczas pobytu na zjeździe w gdańskiej hali Oliwii docierały do nas informacje o tym, że podobno do miasta płyną radzieckie okręty. Jednak prawdę mówiąc na mnie ani innych delegatach nie zrobiło to większego wrażenia.

Potem przyszedł stan wojenny. Za odwagę trzeba było zapłacić internowaniem.
- Inwigilowano nas. Według dokumentów IPN-u zajmowało się mną dziesięciu donosicieli. Władzy, oprócz mojej działalności związkowej, nie podobała się także bliskość z kościołem. W 1981 roku byłem współzałożycielem Klubu Inteligencji Katolickiej w Chrzanowie. W stanie wojennym oprócz mnie z naszego zakładu internowano Ryszarda Wyrobca, Stefana Pietraszowa i Franciszka Sobonia. Ponad rok później Sąd Garnizonowy w Katowicach skazał dwóch członków fablokowskiej „Solidarności”. Marian Krawacki dostał półtora roku więzienia za druk ulotek, a Kazimierz Pajdo osiem miesięcy za ich rozpowszechnianie. Przebywałem w ośrodkach internowania w Strzelcach Opolskich, Uhercach i Zabrzu-Zaborzu. Już po zwolnieniu przetrzymywano mnie dwukrotnie przez kilka dni w Areszcie Śledczym Komendy Wojewódzkiej MO w Katowicach. W 1983 roku uniknąłem dwóch zamachów na swoje życie. W jednym z nich zamordowano przez pomyłkę mieszkańca Rospontowej, wracającego z delegacji służbowej.

Czym powinna być „Solidarność” dzisiaj?
- Przede wszystkim związkiem zawodowym z prawdziwego zdarzenia, walczącym o prawa pracownicze. Niestety, sytuacja pracowników i firm nie jest najlepsza. Staram się śledzić to, co się dzieje w Fabloku. Jeszcze dwa lata temu zakład osiągnął znaczny zysk i poczynił inwestycje. Dziś nie ma dostatecznego obłożenia produkcją, bo niemieckie firmy i polskie koleje znacznie ograniczyły zamówienia. Mam nadzieję, że się to zmieni.

Przełom nr 34 (953) 25.08.2010