Nie masz konta? Zarejestruj się

Z Waszej strony

Jakoś to będzie

11.09.2013 12:45 | 0 komentarzy | 1 390 odsłona | red
Szkoły i placówki oświatowe są tym dla lokalnych polityków, czym spółki skarbu państwa dla polityków szczebla centralnego. Sporo miejsc pracy, względnie stabilne zatrudnienie i żadna odpowiedzialność. Niepotrzebne są też jakieś szczególne kwalifikacje. Obecnie jakby nie spojrzeć zaczynając od burmistrza do spraw oświaty, poprzez kierowników wydziałów edukacji, dyrektorów szkół, nauczycieli, a na woźnych i innych pracownikach obsługi kończąc, są to stanowiska polityczne. Podobnie zresztą jak w innych instytucjach podległych samorządowi.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Szkoły i placówki oświatowe są tym dla lokalnych polityków, czym spółki skarbu państwa dla polityków szczebla centralnego. Sporo miejsc pracy, względnie stabilne zatrudnienie i żadna odpowiedzialność. Niepotrzebne są też jakieś szczególne kwalifikacje. Obecnie jakby nie spojrzeć zaczynając od burmistrza do spraw oświaty, poprzez kierowników wydziałów edukacji, dyrektorów szkół, nauczycieli, a na woźnych i innych pracownikach obsługi kończąc, są to stanowiska polityczne. Podobnie zresztą jak w innych instytucjach podległych samorządowi.

 I nie ma się co dziwić. W naszym regionie oprócz supermarketów nie powstało wiele inwestycji dających miejsca pracy, a oświata to dziedzina, która ciągle generuje znaczącą ilość takich miejsc. Jest tylko jeden problem. Oświata dużo kosztuje, a nawet kosztuje coraz więcej, bo dzieci jest coraz mniej. Jak dzieci jest coraz mniej, to subwencji oświatowej coraz bardziej nie wystarcza. Tak więc lokalnych polityków czekają poważne decyzje: albo redukcja zatrudnienia, albo zmiana zasady „jakoś to będzie” na rzeczywiste zarządzanie (nie mylić z rządzeniem.) To drugie rozwiązanie jest trudniejsze, więc na razie pozostaje to pierwsze. Problem tylko, kogo redukcja ma dotyczyć?

Oczywiście w pierwszej kolejności należy pozbyć się ze szkół „złych nauczycieli”. Ale w tym miejscu pojawia się następny problem. Jak zdecydować, który nauczyciel jest „dobry”, a który „zły”? Klasyfikacja nauczycieli według kryterium „zły – dobry”, to zresztą druga zasada kierowania oświatą zaraz po zasadzie „jakoś to będzie”. Skoro już mamy nauczycieli „dobrych” i nauczycieli „złych”, to trzeba ich tylko zidentyfikować. Kto by nie chciał, aby nasze dzieci były uczone przez samych „dobrych nauczycieli”?

No właśnie – dobrych, czyli jakich? Odpowiedź zależy od tego, kogo zapytamy.

Jeśli zapytamy samorządowca, odpowie że dobry nauczyciel to taki, który będzie pracował na półtora etatu, albo jeszcze więcej, żeby samorząd nie musiał wypłacać nauczycielom tzw. wyrównania. Tzw., ponieważ są to pieniądze, które nauczyciel powinien zarabiać bez dodatkowych godzin, tylko samorządy nie realizują postanowień ustawy. Poza tym dobry nauczyciel powinien być młody. Jak młody, to bez doświadczenia. Jak bez doświadczenia, to nie będzie się wymądrzał. Jak młody i bez doświadczenia, to tani - i o to chodzi.

Jeśli zapytamy dyrektora szkoły, dowiemy się, że „dobry nauczyciel”, to taki co nie sprawia kłopotów. Nie może być więc zbyt ambitny, żeby nie wprawiać swojego pracodawcy w konsternację. Nie może zadawać kłopotliwych pytań, a na radzie pedagogicznej zabiera głos w celu pozytywnego ustosunkowania się do czegoś tam –zwykle do propozycji dyrektora. „Dobry nauczyciel” wszystkie polecenia wypełnia bez komentarzy, czyli powstrzymuje się od myślenia, a jak myśli, to udaje, że nie myśli. W cenie są też nauczyciele dofinansowujący szkołę: a to z własnych pieniędzy, na przykład na dekorację sali lekcyjnej, a to np. na stroje dla uczniów, na uroczystość szkolną, albo finansujący szkołę poprzez pozyskanie sponsora. Musi oczywiście „dobry nauczyciel” takiego sponsora znaleźć - tzn. namówić kogoś, żeby podarował szkole pieniądze lub coś innego. Im więcej nauczyciel takich darczyńców znajdzie, tym lepszym jest nauczycielem.

Najbardziej jednak dobrzy nauczyciele są poszukiwani przez rodziców uczniów. Każdy rodzic wie, że „dobry nauczyciel”, to taki, który poświęca dzieciom swój wolny czas. Nie swoim dzieciom, tylko dzieciom służbowym. „Dobry nauczyciel” prowadzi dodatkowe zajęcia dla uczniów np. wymagających pomocy w nauce, oczywiście z samej przyjemności obcowania z dziećmi. „Dobry nauczyciel” stawia same dobre oceny. „Dobry nauczyciel” wyjeżdża z uczniami na wycieczki i zielone szkoły, kiedy tylko dzieci i ich rodzice mają na to ochotę, bo nauczyciel jest przecież dla dzieci. „Dobry nauczyciel” nie przejmuje się w tym czasie własnymi dziećmi (jeżeli je posiada), bo wtedy kiedy „dobry nauczyciel” poświęca swój prywatny czas uczniom, inni „dobrzy nauczyciele” powinni zajmować się jego dziećmi, albo ostatecznie ktoś inny. A poza tym każdy nauczyciel ma przecież wakacje, ferie zimowe i może się w tym czasie zajmować swoją rodziną, więc problemu nie ma. Inni tak dobrze nie mają. „Dobry nauczyciel” w ogóle stara się jak najmniej zawracać głowę rodzicom, bo nie po to posyłają dzieci do szkoły, żeby mieć jakieś z tym problemy. No i „dobry nauczyciel”, to wreszcie taki, którego dzieci lubią. A jakiego nauczyciela dzieci lubią najbardziej?

Jak zapytać uczniów, „dobry nauczyciel” to taki, który się nie czepia tzn. stara się nie wygłupiać z wymaganiami i z ich egzekwowaniem. Nie zadaje zadań domowych, bo to niehigieniczne - uczniowie wiedzą, że higiena pracy umysłowej ucznia jest priorytetem. „Dobry nauczyciel” nie jest zbyt spostrzegawczy tzn. powinien mieć lekko przytępiony zmysł słuchu, węchu i wzroku – szczególnie zaczynając od poziomu szkoły gimnazjalnej. Powinien mieć poczucie humoru i nie obrażać się o byle ścierkę do tablicy na plecach, czy ewentualnie kosz na głowie. W ogóle „dobry nauczyciel” to „równiacha”, otwarty na problemy uczniów, starający się podnosić poziom efektów kształcenia np. poprzez wychodzenie z klasy w czasie sprawdzianów. Ciągłe przebywanie nauczyciela w klasie jest bardzo nienowoczesne i stresujące dla uczniów. Nauczyciel stresujący uczniów, to zdecydowanie „zły nauczyciel”.

A co z wykształceniem i kwalifikacjami nauczycieli? To, jak wiadomo, nie jest w praktyce najistotniejsze. W końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto zorganizuje odpowiednią ilość dokumentów potwierdzających kwalifikacje nauczycieli. Od dawna przecież wiadomo, że najważniejszy jest papier. I jakoś to będzie.