Nie masz konta? Zarejestruj się

Wiemy, że nikt nas nie pochwali

01.07.2009 00:00
Z Wacławem Dziewiorem, byłym przewodniczącym "Solidarności" Zakładów Górniczych Trzebionka, rozmawia Tadeusz Jachnicki.

Z Wacławem Dziewiorem, byłym przewodniczącym "Solidarności" Zakładów Górniczych Trzebionka, rozmawia Tadeusz Jachnicki.

Tadeusz Jachnicki: Co zrobiliście, by złagodzić skutki likwidacji zakładu?
Wacław Dziewior:
- Parę lat temu kilku szaleńców uznało, że załatwi jakieś miejsca pracy w sąsiednich kopalniach. Zaczęliśmy od mobilizacji rządu. Skarb państwa ma przecież 25 procent udziału w Zakładach Górniczych Trzebionka. To wprawdzie pakiet mniejszościowy, ale myśleliśmy, że załatwimy robotę w ZG-H Bolesław w Bukownie, a konkretnie w kopalni Pomorzany.

W końcu doszło do rozmów.
- Przy stole usiedli: pracodawca, przedstawiciele rządu i związki. Chcieliśmy załatwić ludziom robotę nie tylko w Pomorzanach, ale i okolicznych kopalniach węglowych, Janinie i Sobieskim. Wiedzieliśmy, ilu ludzi z dołu straci pracę w ZG. Istniała szansa, że wszyscy znajdą robotę we wspomnianych zakładach. Przeżyliśmy zmianę rządu. Do władzy doszła PO. Trójstronna komisja przerodziła się w  zespół konsultacyjny. Uparcie dążyliśmy do celu, choć wszyscy śmiali się z nas. Nie wierzyli, że cokolwiek załatwimy. Przez trzy lata rząd powtarzał, że niczego nie wskóramy, bo nie mamy ustawy, tak jak miało górnictwo węglowe przy restrukturyzacji branży. Podnosił też, że jest udziałowcem mniejszościowym, więc może nas jedynie wspierać. Na konkretną pomoc, czyli ulokować ludzi z ZG w innych zakładach, mieliśmy nie liczyć.

Coś jednak załatwiliście?
Doprowadziliśmy do spotkania zarządów ZGH Bolesław i Trzebionki. Było porozumienie. W związku z kryzysem, jaki dopadł metale nieżelazne, uważano, że nie zostanie jednak skonsumowane. Bolesław chciał je zerwać. Jego przedstawiciele uznali, że w istniejących realiach ekonomicznych nie są w stanie dotrzymać słowa. Negocjacje nie były łatwe. Udało się jednak. W efekcie ZGH zaproponowały pracę 68 ludziom z Trzebionki. Do tego wynegocjowaliśmy dla pracowników związku Solidarność 10 kolejnych miejsc pracy. Ponadto, jeśli z ZGH będą odchodzić na emerytury ci, którzy odrabiają chorobowe, to po 1 stycznia 2010 pojawią się kolejne wolne miejsca. Trzeba też nadmienić, że 10 innych osób idzie do KGHM Polska Miedź. Ci ostatni zaczną pracować 1 lipca.

Górnicy uważają jednak, że Bolesław oferuje mierne warunki pracy i wynagrodzenia.
- Wielu z nich uważa, że za tak małe pieniądze nie będzie pracować. Nie chcą zaczynać od trzy lub sześciomiesięcznego stażu. Składają podania na kopalnie Janina i Sobieski. O tym jaka jest niechęć do pracy w Bolesławiu może świadczyć fakt, że na 10 dodatkowych miejsc, jakie wynegocjowaliśmy dla Solidarności, mamy tylko pięciu chętnych.

Janina, Sobieski... Tylko o tych kopalniach mówią górnicy z Trzebionki. O innych firmach nie chcą słyszeć. Z czego to wynika?
- Praca na miejscu. Do tych zakładów dostaną się komunikacją miejską. Do Pomorzan muszą dojeżdżać 30 kilometrów. Licząc w dwie strony, to 60. By nie wydać majątku na podróże, muszą się organizować. Jeździć jednym samochodem w trzech, czterech. Udało się także wynegocjować, że pracownicy od nas będą mogli pracować na jednej zmianie. Stąd wspólne dojazdy są realne.
Trzeba też zaznaczyć, że te kopalnie tak naprawdę ich nie chcą. Wielu górników Trzebionki usłyszało „nie” w Libiążu czy Jaworznie.
- To nie jest tak do końca. Z początkiem roku Południowy Koncern Energetyczny uznał, że może przyjąć około 200 pracowników dołowych. Jednak, kiedy zmieniła się ustawa górnicza, a z nią konieczność odrabiania każdego dnia spędzonego na chorobowym, okazało się, że ani w Libiążu ani w Jaworznie nie ma miejsca. Pracownicy PKE, którzy zgodnie ze starą ustawą powinni odejść na emerytury, według nowej, muszą odrabiać wszystkie dni, których nie przepracowali pod ziemią. Dla niektórych to nawet i trzy lata dodatkowej roboty. Efekt: PKE nie zwolni swoich ludzi, by przyjąć naszych. Miejsca przeznaczone dla Trzebionki zostały zablokowane. Będą się zwalniać, ale to proces kilkuletni.

Patrząc więc na ustawę emerytalną, lepiej pracować za marne grosze, niż czekać na robotę?
- Tak. Każdy dzień bez pracy oddala ich od uprawnień emerytalnych. Co będzie jednak za rok? Nie wiemy, czy sejm nie znowelizuje znów ustawy. Pomysły w ministerstwach są różne. Wiadomo, jedno. Szukają oszczędności.

A odprawy?
- Biorąc pod uwagę nasz rynek pracy, to bardzo duże kwoty. Ludzie nie doceniają tego, bo nie wiedzą, jak wygląda sytuacja w innych zakładach. Dla odchodzących mamy nagrody końcowe uzależnione od ilości lat przepracowanych w zakładach czy rodzaju umowy o pracę. Dla mniej zarabiających jest przewidziana pomoc socjalna. Otrzymają ją ci, którzy zarabiali poniżej 4.700 zł miesięcznie brutto. Wracając jednak do nagrody końcowej, 12-krotny zarobek to sporo pieniędzy. Przy skromnym życiu starczy na rok. Trzeba jednak zaznaczyć, że średnią płacę w Trzebionce zaniżają wynagrodzenia ludzi z przeróbki i administracji. W przypadku samych górników dołowych średnia ta jest wyższa. Początkowo chcieliśmy dać wszystkim po równo. Dyrekcja się nie zgadzała. Zerwaliśmy rozmowy. W końcu usiedliśmy ponownie do stołu. Lepiej załatwić coś niż nic. Nie wolno nam zapomnieć, że jesteśmy spółką prywatną. To sukces, że dostaliśmy odprawy. Właściciele naszej kopalni mogli te pieniądze przeznaczyć na dywidendy dla siebie i zachowaliby się zgodnie z kodeksem spółek handlowych. Niczego byśmy nie wskórali. Pieniądze udało się jednak wynegocjować. To sukces, choć wiemy, że nikt nas nie pochwali.


Na zdjęciu: Wacław Dziewior

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 26 (894)
  • Data wydania: 01.07.09

Kup e-gazetę!