Nie masz konta? Zarejestruj się

Miejsca pracy są fikcją

30.01.2008 00:00
- Czuję się zdołowana. Sądziłam, że mój kraj potrzebuje takich, jak ja. Wykształconych osób, które zdobyły doświadczenie za granicą i chcą teraz wykorzystać je tutaj - żali się mieszkanka Okleśnej, Monika Wojtoń, która po czteroletnim pobycie w Londynie nie może znaleźć w ojczyźnie pracy.

- Czuję się zdołowana. Sądziłam, że mój kraj potrzebuje takich, jak ja. Wykształconych osób, które zdobyły doświadczenie za granicą i chcą teraz wykorzystać je tutaj - żali się mieszkanka Okleśnej, Monika Wojtoń, która po czteroletnim pobycie w Londynie nie może znaleźć w ojczyźnie pracy.

Marek Oratowski: Dlaczego wyjechała pani za granicę?
Monika Wojtoń: - Po skończeniu studiów z organizacji produkcji filmowej i telewizyjnej na Uniwersytecie Śląskim nie widziałam dla siebie perspektyw w kraju. Cztery lata temu postanowiłam więc wyjechać do Londynu. Już sam początek wyprawy był pechowy. Miałam mieć załatwioną pracę i mieszkanie, ale zostałam oszukana. Podobnie jak wielu innych polskich emigrantów znalazłam się pod londyńską „ścianą płaczu”, szukając ogłoszeń o zatrudnieniu. Zaczynałam od najniżej opłacanych i najmniej poszukiwanych zajęć. Na początku przez dwa miesiące nielegalnie pracowałam jako sprzątaczka w hotelu. Potem robiłam kanapki w lokalu prowadzonym przez Marokańczyka. Prawdę mówiąc, niewiele rozumiałam z tego, co mówili klienci. Moim kolejnym pracodawcą był Australijczyk, prowadzący firmę zajmującą się sprzątaniem prywatnych domów. Szło mi na tyle dobrze, że z biegiem czasu stałam się czymś w rodzaju agencji pracy, pomagając stanąć na nogi innym Polakom przyjeżdżającym do Londynu. Potem zostałam nianią, opiekującą się 15-letnim chłopcem. W weekendy zarywałam noce jako barmanka w dyskotece.

Te zajęcia nie były szczytem marzeń świeżo upieczonej absolwentki uniwersytetu.
- Oczywiście że nie. Konfrontacja marzeń z rzeczywistością okazała się dość bolesna. Po dwóch latach pobytu w Londynie jako tako się usamodzielniłam. Doszłam więc do wniosku, że pieniądze nie są w tym wszystkim najważniejsze. W jednej z prestiżowych szkół zaczęłam naukę języka angielskiego, którego przed wyjazdem wcale nie znałam. Codziennie, trzy godziny przed południem, krok po kroku zgłębiałam jego tajniki. Znając już co nieco język, znalazłam pracę w sklepie. Wreszcie zatrudniono mnie jako asystentkę w biurze developerskim. Jakiś czas później postanowiłam wrócić do kraju.

Powiodło się pani, więc skąd decyzja o powrocie?
- Rzeczywiście, może to wydawać się trochę dziwne. Przede wszystkim odczuwałam tam samotność. Zajmowałam już pewną pozycję, miałam pracę, pieniądze, fajne mieszkanie, i mogłam sobie na wiele pozwolić. Jednak nie czułam się bezpiecznie. I nie mam tu ma myśli tego fizycznego bezpieczeństwa. Po prostu stwierdziłam, że skoro mam do kogo i czego wrócić, to wracam. Do Polski przyjechałam przez RPA, gdzie przez ponad miesiąc podziwiałam krajobrazy i zwierzęta, jakie zobaczyłam podczas safari.
Pobyt w Londynie przyniósł z pewnością jakieś inne, wymierne efekty, oprócz zarobionych pieniędzy i nauczenia się języka.
- Tych pozytywów jest wiele. Pozbyłam się wielu stereotypów i schematów, skutecznie hamujących rozwój i poczucie wolności. Stałam się też osobą pewną siebie i uodpornioną na drobne porażki. Zresztą, już na studiach nauczyłam się wytrwałości w dążenia do celu. A chrzanowskie liceum Staszica nauczyło mnie pokory.

Jak tłumaczy sobie pani problemy ze znalezieniem pracy w Polsce?
- Od ponad trzech miesięcy bezskutecznie szukam zatrudnienia. Wysłałam wiele ofert przez internet. Uczestniczyłam w kilkunastu rozmowach kwalifikacyjnych. Niestety, bez skutku. Przyznam, że czuję się zdołowana. Sądziłam, że mój kraj potrzebuje takich, jak ja. Wykształconych osób, które zdobyły doświadczenie za granicą i chcą teraz wykorzystać je tutaj. Miejsca pracy są fikcją. Wszyscy wokół opowiadają, że skala bezrobocia spadła. A dla reemigrantów nie ma zajęcia. Argumenty pracodawców, u których nie znalazłam uznania, są naprawdę dziwne. Usłyszałam, na przykład, że dyskwalifikuje mnie brak mieszkania w Krakowie. Przecież mam samochód i mogę dojeżdżać. Wynajęcie mieszkania w Krakowie też nie byłoby dla mnie wielkim problemem. Innym razem usłyszałam pytanie: a skąd możemy mieć pewność, że pani znów nie wyjedzie?

Z biegiem czasu i wraz z kolejnymi rozczarowaniami poprzeczka wymagań z pani strony może się obniżać.
- Właśnie tego się boję. Spodobała mi się praca asystentki i chciałabym się realizować w tym zawodzie. Nie chcę ryzykować podejmowania jakiejś działalności gospodarczej. Daję sobie jeszcze trochę czasu, żeby znaleźć etat na miarę moich oczekiwań, wykształcenia i doświadczenia. Chociaż mam status bezrobotnej, finansowo sobie jakoś jeszcze radzę. Jeśli ten okres będzie się przedłużał, poszukam sobie jakiegoś innego zajęcia. Mam jednak nadzieję, że nie będę musiała znowu stanąć za barem.

Co pani poradzi młodym osobom, poważnie myślącym o zagranicznym wyjeździe?
- Niech jadą. Jednak dobrze byłoby, gdyby nie dały się wciągnąć w pogoń za pieniądzem, lecz mimo to pięły się w górę. Nawet wtedy, gdy tak, jak ja, rozpoczną tam od pracy, która nijak ma się do ich wykształcenia i ambicji.
Rozmawiał Marek Oratowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 5 (821)
  • Data wydania: 30.01.08

Kup e-gazetę!