Nie masz konta? Zarejestruj się

Z zabytkową szopką od Kobyleckiego

19.12.2007 00:00
Świąteczna gawęda 75-letniego Stanisława Ruska z Chrzanowa.

Świąteczna gawęda 75-letniego Stanisława Ruska z Chrzanowa.

Z szopką zaczęliśmy chodzić... chyba w 1948 roku. Tak, to musiało być wtedy. Miałem szesnaście, siedemnaście lat, i należałem z innymi chłopakami do V Drużyny Harcerskiej imienia Jana III Sobieskiego przy PKP w Chrzanowie. Rozglądaliśmy się wszędzie, gdzie by tu zarobić jakąś forsę. Nie dla siebie, tylko dla drużyny, na sprzęt. Żeby w lecie spakować się i pojechać gdzieś na obóz, pod namioty.
Jakoś przed świętami spotkaliśmy Zbyszka Kobyleckiego. Znów wałkowaliśmy temat pieniędzy. On na to: „Chłopaki, mam w domu fajną szopkę. Mogę wam pożyczyć”. No i pożyczyliśmy...

Z szopką od Kobyleckiego kolędowały po mieście chyba dwa zespoły. Nas było czterech. Ta szopka naprawdę sporo ważyła, więc wyprawy do Kościelca albo na Kąty nie wchodziły w grę. Ograniczaliśmy się raczej do starego miasta i domów prywatnych. Zresztą, wtedy nie było jeszcze osiedli.

Ludzie nas raczej wpuszczali. Może dlatego, że znali nas jako ministrantów. Poza tym dawniej było inaczej. Przede wszystkim były zimy i mróz trzymał. Przygotowania świąteczne trwały długo i krótko. Zależy, jak się na to spojrzało. Jedno jest pewne: bez tej wrzawy w sklepach, reklamy telewizyjnej, świat żył tylko świętami.

Mówiłem, że ludzie nas na ogół wpuszczali do domów. Szopka była ładna, duża. To co mieli nie wpuszczać!? Myśmy nie mieli problemów ze śpiewem, z dykcją. W czasie okupacji uczył nas ksiądz Józef Stanko. Dostał zawału serca w Tatrach i zmarł. Wychowawca z krwi i kości. Zawsze przed kolędą mówił nam, jak się w domach zachowywać. Po nim przyszedł ksiądz Jan Kowalczyk. Miał przepiękny głos. To przy nim mocno podciągnęliśmy się w śpiewie. Organizował jasełka na plebanii, w kościele. Kazał jeść śliwki suszone, bo po nich - jak twierdził - jest dobry głos. Przed Pasterką śpiewaliśmy godzinę, a wtedy msze odprawiano jeszcze po łacinie.

Tak podszkoleni przez księdza Stankę i księdza Kowalczyka, już po wojnie, maszerowaliśmy z szopką od Kobyleckiego po Chrzanowie. W szopce były lalki, zresztą niektóre zachowały się do dzisiaj. Każda lalka miała przyporządkowany głos. Pastuszkowie mówili pastuszkowym głosem, Królowie - królewskim, święty Józef - Józefowym, Żyd - żydowskim, Góral - góralskim. Występ trwał jakieś trzydzieści minut, czasem dłużej. Wszystko zależało od tego, jak nas odbierano. Śpiewaliśmy na ogół tradycyjne pastorałki. Na pewno nie fałszowaliśmy. Dziś z tym jest trochę gorzej wśród młodych kolędników. Na koniec występu wychodził Dziad i mówił, że co wyprosi, to babci zanosi. Częstowano nas ciastem, słodyczami. Ale najbardziej interesowały nas pieniądze, zbierane - jak już mówiłem - na sprzęt dla drużyny harcerskiej.
Łukasz Dulowski


Na zdjęciu: Stanisław Rusek przy zabytkowej kolędniczej szopce, obecnie znajdującej się na wystawie „Szopki i akcesoria kolędnicze” w dworze w Nadwiślańskim Parku Etnograficznym w Wygiełzowie. Razem z kolegami chodził z tą szopką po Chrzanowie w latach 40. ubiegłego wieku.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 51 (816)
  • Data wydania: 19.12.07

Kup e-gazetę!