Nie masz konta? Zarejestruj się

Życie w kadrze

17.10.2007 00:00
Bartek Jaśko, choć niewielu w niego wierzyło, dopiął swego. Zabrał aparat i po prostu wyszedł. Bo fotografowanie to pasja. Czyli właśnie to, co w życiu nieraz musi stać się najważniejsze.

Bartek Jaśko, choć niewielu w niego wierzyło, dopiął swego. Zabrał aparat i po prostu wyszedł. Bo fotografowanie to pasja. Czyli właśnie to, co w życiu nieraz musi stać się najważniejsze.

Obudziłem się pewnego zimowego dnia, spojrzałem w okno. Coś mnie tchnęło. Błyskawicznie spakowałem aparat, wsiadłem w samochód. Pchało mnie naprzód, nie czułem zimna – Bartek Jaśko strzepuje popiół z papierosa.

Dotarł wtedy w Bieszczady. Przedzierał się przez lasy i puste przestrzenie pól. I czuł ogarniające go szczęście. Pędził w dal, utrwalając w kadrze obrazy opustoszałych cerkwi i wyłaniających się z mgły krajobrazów.

Ale nie tak zaczęła się Bartka przygoda z aparatem. Życie wśród kłębów kurzu i błota rajdowych tras Kuliga, Hołowczyca czy Kuzaja. Praca dla kilku agencji reklamowych i kolorowych pism, drukujących jego zdjęcia oraz grafiki.

Zamienić sobie świat
Drzwi na drugim piętrze uchylają się. W przedpokoju gaśnie zepsuta żarówka. Światło sączy się z kuchni. W pokoju, gdzie pracuje, lampy nie ma. Ciemność rozjaśnia migoczący blask dwóch ekranów komputera. Królestwo zapisanych na dysku fotografii.

Oparte o ściany ogromne teczki, pełne powiększonych zdjęć. Kilka futerałów ze sprzętem. Światło kuchennej lampy rozświetla fragment pokoju i jedyny przedmiot, jaki w tym domu zawisł na ścianie. Wskazujący od lat tę samą godzinę, oprawiony w drewno, olbrzymi zegar.
Był koniec lat 90., kiedy, pracując jako nauczyciel w kilku lokalnych szkołach, Bartek postanowił wszystko rzucić. I choć wtedy niewielu w niego wierzyło, dopiął swego. Zabrał aparat i po prostu wyszedł. Zamienił wypełniony rodziną świat na samotność zaklętą w kadrze. Na życie rozjaśniane uczuciem do córki Agnieszki i wibrującą w sercu miłością.

Okna - symbole nadziei
Jest wiosna. Dwudziestoparoletni absolwent krakowskiej Akademii Pedagogicznej pracuje przy polichromiach w starym kościele pod Koninem. Z wieży co dzień obserwuje rozległą równinę.

- Przez cały rok patrzyłem na ten krajobraz. Plamy zmieniających się kolorów czterech pór roku. Jezioro, drzewa, pokryte zielenią połacie pól. Był w tym jakiś spokojny rytm natury. Ujmujące piękno przenikających się barw, które za wszelką cenę chciałem utrwalić. Te obrazki zostały tylko w mojej głowie – Bartek spogląda w okno.

Niejedno z roztłuczonych szkieł, oprawnych w umocowane na zawiasach, często gięte ramy, stało się dla niego inspiracją. Zatopione w śniegu, zamocowane w zmurszałym murze, otwarte, zamknięte. Oparte o ścianę. Okna, niczym symbole nadziei, a jednocześnie przemijania.

- Kupiłem lustrzankę. I przez obiektyw zacząłem obserwować świat – Bartek przerzuca karty swojego pierwszego albumu ze zdjęciami.

Prędkość i dobre zdjęcie
Pył wzbija się w powietrze, żar leje z nieba, a huk silników zagłusza krzyki wymachujących rękami kibiców. Bartek, z kumplem - Leszkiem Palińskim, podbiega do zbliżającego się w błyskawicznym tempie samochodu Kuliga. Zastyga na moment i pstryka. Jedna fotka, druga, dziesiąta.

Auto szybko oddala się, a oni otrzepują się z kurzu i biegną do swojego samochodu. Odpalają maszynę i na skróty podążają na następny odcinek rajdu, by z perspektywy przydrożnego rowu jeszcze raz złapać w obiektywie ścigających się z czasem kierowców.
- I tak od rana do wieczora, przez kilka następnych dni. Budzisz się z mapą w ręku, wskakujesz do auta, żeby zdążyć na trasę, i chwilę potem jesteś w innym wymiarze. Wymiarze, w którym nie liczy się nic, tylko prędkość i dobre zdjęcie – Bartek wyjmuje foldery, jakie zrobił dla sponsorów rajdu.

- Zdjęcia sprzedawaliśmy teamom i kierowcom, dokumentując całość przebytej trasy. Takie fotoreportaże – przerzuca kartki. Wyścigi torowe samochodów, motocyklowe rajdy enduro. Dynamika i ekspresja zatrzymana w niewielkim formacie fotograficznego papieru.

Historia w teczce
- Na początku męczyłem się trochę, bo eksperymentowałem po omacku, samodzielnie ucząc się możliwości wykorzystania kliszy i sposobów na ciekawe zdjęcia – Bartek trzyma w ręce kolejnego papierosa.

- I, jak chyba wszyscy, zatoczyłem koło wokół Karola Mroziewskiego i jego fotograficznej pasji. Wiele mi pokazał i zdopingował do działania – 36-latek uśmiecha się do chwil sprzed prawie 10 lat.

Znika w ciemnym pokoju. W dwóch rękach dźwiga ogromną teczkę. Powoli rozkłada na podłodze zdjęcia, naklejone na czarne tło kartonu. Przykurzona czerń i biel postaci, mroczne bramy, zamglone krajobrazy.

Wszystkie te zdjęcia pokazał kiedyś na wystawie w Dworze Zieleniewskich. Te w kolorowych barwach wiszą teraz na ścianach apartamentów. O młodym talencie rozpisały się wtedy ogólnopolskie gazety. Fotografie pojawiły się w „Przekroju” i „Gazecie Wyborczej”. Nadano nawet audycję w radio.

Kochać, co podaruje los
Wielkie oczy małej dziewczynki spoglądają w obiektyw. Jasne włosy. Na głowie beret. Chwila sprzed sześciu lat. W komputerze dziesiątki katalogów. Miliony zdjęć.

Nagle na ekranie pojawia się twarz młodej kobiety. To jego druga miłość. Folder podpisany - Ania. Zza roziskrzonych słońcem liści widać właściwie tylko jej oczy. I kilka kosmyków czarnych włosów. Kobieta z ufnością wpatrzona w obiektyw, czyli fotografa.
- Każdy z nas ma w sobie jakiś dar. Nie każdy jednak potrafi go odkryć. Fotografowanie to tworzenie. To pasja. Czyli właśnie to, co w życiu nieraz musi stać się najważniejsze. Mnie inspirują dwie ukochane istoty: Ania i córka Agniesia. Dziękuję im za to, że są – z prostotą wyznaje Bartek.
Ewa Solak

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 42 (807)
  • Data wydania: 17.10.07

Kup e-gazetę!