Nie masz konta? Zarejestruj się

Wchodzą tam, skąd uciekają inni

30.04.2007 00:00
Prawda jest brutalna. Taka firma, jak nasza, bazuje na ludziach zdrowych. Strażak, który bohatersko wchodzi tam, skąd inni uciekają, gdy straci zdrowie i pracę, ma do dyspozycji tylko kilkaset złotych renty – mówi st. kpt. Marek Bębenek, komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Chrzanowie.
Prawda jest brutalna. Taka firma, jak nasza, bazuje na ludziach zdrowych. Strażak, który bohatersko wchodzi tam, skąd inni uciekają, gdy straci zdrowie i pracę, ma do dyspozycji tylko kilkaset złotych renty – mówi st. kpt. Marek Bębenek, komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Chrzanowie (na zdjęciu).

O której pan wstaje?
- Kwadrans po szóstej. Po czterdziestu minutach jestem w pracy. Na drugie śniadanie, które przygotowuje mi żona, nie mam zwykle czasu. O ósmej piję czarną kawę na posiedzeniu sztabu. Potem odbieram pocztę, ustalam terminy, podejmuję decyzje, podpisuję faktury.

Śni się panu straż?
- Już nie. Za dużo lat służby.

Ponad dwadzieścia lat uczestniczył pan w akcjach. Od czerwca 2006 roku jest pan urzędnikiem. Praca za biurkiem nie męczy?
- Jestem raczej szefem jeżdżącym. Ciągle gdzieś biegam, coś załatwiam.

Ostatnia akcja?
- Miesiąc temu! Palił się nieużywany kurnik w Libiążu, w którym trzymano słomę. Mając świadomość problemów, pojechałem także na zawalenie się budynku przy ul. Oświęcimskiej w Chrzanowie. Była godzina osiemnasta, piątek, urzędy pozamykane, a ludzi trzeba ewakuować. Ja mam największe kompetencje, dzięki którym mogę podejmować śmiałe decyzje. Jestem jednak pewny swoich dowódców i nie mianowałbym ich, gdybym nie chciał odpoczywać popołudniami w domu.

Jest Pan zadowolony ze swoich ludzi?
- Zdarzają się duże akcje, podczas których strażacy nawet tydzień są poza domem. Ale nikt nie ma pretensji, nikt nie pyta o wynagrodzenie za nadgodziny. Tak było przy pożarze trzebińskiej rafinerii czy podczas powodzi. Od chwili mojego wyboru nie wpłynęła ani jedna skarga, co jest zasługą pracowników i świadczy również o szefie. Jestem nim jednak zbyt krótko, by móc przypisywać sobie jakiekolwiek zasługi.

W powiecie brakuje lekarzy, pielęgniarek, budowlańców natomiast chętnych do straży jest coraz więcej. W tym roku będą przyjęcia?
- Mam ten luksus, że moi pracownicy nie uciekają do Irlandii czy do Anglii. W ciągu dwóch lat przyjęliśmy pracowników na osiem etatów, to sporo. Część strażaków odchodzi na emeryturę, więc planuję zatrudnić trzy osoby. Czekam na absolwentów szkół pożarniczych, którzy kończą naukę w maju.

Wśród kandydatów na zawodowych strażaków jest wielu ochotników...
- Do strażaków-ochotników czuję z wiekiem coraz większy szacunek. Ich mentalność się zmieniła. Często mają wyższe wykształcenie, są otwarci na szkolenia. Wykonują taką samą robotę, jak my, ale są gorzej wyposażeni. Ryzykują życie, choć to nie jest ich praca.

Pamięta pan ofiary śmiertelne wśród zawodowych strażaków chrzanowskiej komendy?
- W ciągu mojej służby na szczęście nie było takich. Doszło za to do kilku poważnych wypadków, po których nasi koledzy zostali kalekami. Prawda jest brutalna. Taka firma, jak nasza, bazuje na ludziach zdrowych. Strażak, który bohatersko wchodzi tam, skąd inni uciekają, gdy straci zdrowie i pracę, ma do dyspozycji tylko kilkaset złotych renty.

Pan miał jakieś urazy?
- Każdy z nas coś kiedyś sobie zwichnął. Miałem połamane żebra. Proszę mi wierzyć, że są momenty, kiedy człowiek zaczyna się po prostu modlić. Czasem brakuje sił, by uciekać. Czasem przestaje się logicznie myśleć. Szczególnie wtedy, gdy idzie się na ratunek po omacku, kiedy widoczność wynosi trzy centymetry. Czasem liczba ofiar przerasta strażaka. Nie ma na to ludzi odpornych.

Strach paraliżuje?
- W pracy nie ma bohaterów. Nie można się nie bać. Osoby, które się nie boją, są potencjalnymi samobójcami. Trafiają wtedy pod opiekę psychologiczną.

Są strażacy, którzy rezygnują ze służby?
- Są osoby, które po paru akcjach uciekają w cień, nie wchodzą w miejsce największego zagrożenia. Ale ten lęk mija z czasem. Takie zachowanie nie jest naganne. Traktujemy je jak oczyszczenie i dajemy czas na dojście do formy.

Rodzina też się boi...
- Żona doskonale wie, kiedy zaczyna się dziać coś złego. Bo telefon, który dzwoni o godzinie dwudziestej trzeciej, albo o piątej rano, to nie telefon od znajomych. Wie też, że komenda nie wzywa mnie do pożaru warzywniaka, ale do czegoś poważnego. I wtedy człowiek inaczej niż zazwyczaj żegna się z rodziną, bo może z tego wyjazdu nie wrócić.
Rozmawiała: Klaudia Remsak

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 18 (483)
  • Data wydania: 30.04.07

Kup e-gazetę!