Nie masz konta? Zarejestruj się

Cały majątek sprzedany

09.08.2006 00:00
Z Maciejem Strosznajderem, syndykiem masy upadłości Zakładów Metalurgicznych Trzebinia w upadłości, rozmawia Marek Oratowski
Z Maciejem Strosznajderem, syndykiem masy upadłości Zakładów Metalurgicznych Trzebinia w upadłości, rozmawia Marek Oratowski

Proces upadłości zakładu dobiega końca. Spodziewał się pan, że potrwa tak długo?
- Upadłość zakładu sąd ogłosił w maju 1999 roku. Plan początkowo zakładał, że jako syndyk zakończę wszystkie sprawy w ciągu pięciu lat. Okazało się jednak, że połowa gruntów, jakimi władał zakład, miała nieuregulowany stan prawny. To była dawniej dość powszechna praktyka, że przedsiębiorstwa użytkowały teren, nie będąc ich formalnych właścicielem. Zanim więc mogłem zacząć je sprzedawać, musiałem przeprowadzić dość długi, trwający około czterech lat, proces uwłaszczenia. Na szczęście, na początku sierpnia zbyliśmy na rzecz gminy Trzebinia ostatnią, 16-arowa działkę, pod drogą. To nie oznacza to jednak, że upadłość jest zakończona. Toczą się jeszcze trzy procesy z dłużnikami, którzy nie zapłacili za najem pomieszczeń. Sądzę, że jeszcze w tym roku upadłość formalnie skończy się sądownym wykreśleniem zakładu z rejestru.

Wierzyciele ustawili się w kolejce, ale majątku wystarczyło tylko na zaspokojenie kilkunastu procent wierzytelności.
- Upadła firma miała zobowiązania wobec ZUS-u, urzędu skarbowego, gminy, kooperantów i pracowników. Na szczęście udało się spłacić wszystkie długi wobec pracowników. Chodzi o wynagrodzenia za pracę, godziny nadliczbowe, nagrody jubileuszowe. Nie wystarczyło tylko pieniędzy na zapłacenie im odsetek od zaległości. A przypomnę, że w momencie ogłoszenia upadłości zakład miał prawie sześciuset pracowników. Tymczasem roszczenia zgłosiło około dwóch tysięcy osób. Samo to świadczy o skali zadłużenia wobec załogi pod koniec działalności firmy. Chcę przy okazji poinformować, że dokumenty pracownicze wszystkich zatrudnionych przekazałem do archiwum Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie.

Na terenie po zakładzie powstała strefa gospodarcza, ale pewnie rozmowy z inwestorami nie były łatwe.
- Jedne obiekty i grunty było sprzedać łatwiej, na inne długo nie mogły znaleźć nabywców. Położenie zakładu było jednak atutem, dzięki któremu przybyło tu sporo inwestorów. Niektórzy nabywali obiekty tylko po to, by je wyburzyć i postawić własne. Inni adaptowali na je na hale i magazyny. Na pewno po tych kilku latach widać różnicę. Choćby taką, że można się po dawnym zakładzie swobodnie poruszać. A kiedyś przy wjeździe stał szlaban i tabliczka informująca o zakazie fotografowania. Sporo pomogła gmina, inicjując wyburzenie muru od ulicy Kościuszki i przejmując sieć dróg wewnętrznych. Ona też przejęła sporo nieruchomości za zobowiązania podatkowe zakładu, które w przeciwnym razie zostałyby tylko na papierze.

Trochę żal, że zakład z taką tradycją na dobre znika z gospodarczej mapy regionu...
- Gdy zaczęły się kłopoty finansowe, załoga przyjęła strategię sprowadzającą się do stwierdzenia: albo wszyscy będą dalej mieć zatrudnienie, albo zakład upadnie. Wobec takiego podejścia musiał sprawdzić się czarny scenariusz, czyli upadłość. Na mnie spoczęło zadanie jak najkorzystniejszego sprzedania pozostałego majątku, z czego starałem się wywiązać jak najlepiej.


Zakłady Metalurgiczne dysponowały terenem o powierzchni 54 hektarów 42 arów 93 m2. Syndyk zbył już wszystko zawierając z podmiotami gospodarczymi 45 kontraktów oraz 14 umów z gminą Trzebinia na przejęcie nieruchomości za zobowiązania podatkowe. Wszystkie wierzytelności upadłej firmy wynosiły 54.194.680,46 zł. Te zaspokojone opiewają na sumę 8.791.196,38 zł.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 32 (746)
  • Data wydania: 09.08.06

Kup e-gazetę!