Nie masz konta? Zarejestruj się

Za tych, których zabrał los

14.12.2005 00:00
Gdy krewni i przyjaciele modlili się na mszy o szczęśliwy powrót do zdrowia leżącego w szpitalu Franciszka Ginalskiego, on od kilkunastu godzin już nie żył. Nikt z krewnych o tym nie wiedział. Sprawę tej śmierci bada chrzanowska prokuratura.
Gdy krewni i przyjaciele modlili się na mszy o szczęśliwy powrót do zdrowia leżącego w szpitalu Franciszka Ginalskiego, on od kilkunastu godzin już nie żył. Nikt z krewnych o tym nie wiedział. Sprawę tej śmierci bada chrzanowska prokuratura. - Dlaczego szpital nie zadzwonił do nas po zgodnie? Dlaczego na początku zabrakło właściwej opieki i leczenia? Dlaczego mój mąż musiał umrzeć? Miał 60 lat. Czy to wiek, w którym trzeba na zawsze odejść? – Helena Ginalska, zrozpaczona wdowa, załamuje ręce.

Helu, jestem ślepy

Nic nie zapowiadało, że Franciszek Ginalski, kilkanaście dni po przyjęciu do szpitala, pożegna się z życiem. Mężczyzna poczuł się źle w nocy z 10 na 11 października. Skarżył się na przewlekłe bóle brzucha i ogólne osłabienie. Miał torsje. Żona wezwała pogotowie. Lekarka, po podaniu środka przeciwbólowego poradziła, by nazajutrz udać się do przychodni. Tak też Ginalscy zrobili. Z poradni skierowano pacjenta do szpitala. - Poinformowałam lekarzy, że mąż miał problemy kardiologiczne. Trzy i pół roku temu wszczepiono mu w klinice w Krakowie zastawkę aortalną. Cały czas brał leki przeciwzakrzepowe. Lekarze jednak nie połączyli tego faktu ze złym samopoczuciem męża – mówi Helena Ginalska. Gdy Franciszek Ginalski trafił na I oddział wewnętrzny, było już po wizycie lekarskiej. Pacjent leżał kilkanaście godzin bez żadnych, nawet podstawowych badań. - Nie wspominając już o tomografii komputerowej, czy badaniu czynnika krzepliwości krwi – mówi z żalem Małgorzata, córka zmarłego. Nazajutrz rano Helena Ginalska odebrała telefon od męża. - „Helu, tragedia. Ja nic nie widzę. Jestem ślepy”. To były jedne z ostatnich słów, jakie tracący przytomność mąż wypowiedział – płacze wdowa. Potem fakty potoczyły się szybko. Pacjenta przewieziono na neurologię, skąd trafił na intensywną terapię, gdzie 27 października zmarł.

Nie było zaniedbania

Personel z oddziału wewnętrznego nie ma sobie jednak nic do zarzucenia. - Lekarze mają wizję leczenia i to oni zlecają badania specjalistyczne. Jeśli pacjent jest w ostrym stanie, robi się je natychmiast. Ten pacjent został jednak przyjęty w trybie planowym. Miał skierowanie z przychodni na oddział chirurgiczny – mówi Ewa Potocka, dyrektor chrzanowskiego szpitala. - Pan Ginalski nie należał do pacjentów pilnych. Nie trafił do nas z objawami wylewu, lecz z bólami brzucha. Nie było wówczas podstaw do zlecania badań specjalistycznych neurologicznych. Rozległy wylew nastąpił w drugiej dobie pobytu w szpitalu, razem z całą kaskadą konsekwencji, łącznie z ostrą niewydolnością nerek – wyjaśnia Ryszard Sobieraj, ordynator oddziału wewnętrznego I w chrzanowskiego szpitala. Po wylewie personel szpitalny interweniował natychmiast. Pacjent przeszedł tomografię komputerową, dializę i szereg innych specjalistycznych badań. Mimo wysiłku lekarzy i pielęgniarek zmarł 27 października na oddziale intensywnej terapii. Rodziny jednak nie poinformowano o zgonie telefonicznie, lecz wysłano telegram. - Szpital znał zarówno mój, jak i córki numer telefonu. Tymczasem wysłano telegram z informacją o śmierci. My zaś modliliśmy się na mszy o powrót do zdrowia. Gdy po mszy przyszłam odwiedzić męża, lekarka była zdziwiona. „To pani nic nie wie?” - zapytała. A skąd na miłość boską miałam wiedzieć? – płacze wdowa. Dyrektor Potocka wyjaśnia, że telegramowe powiadomienie o zgonie to przyjęty przez szpital sposób informowania rodziny o śmierci krewnego. - Tak wygląda procedura. Musimy mieć dowód, że wysłaliśmy wiadomość. Nie wiemy przecież, kto odbierze telefon, a przekazywanie informacji o śmierci przez pośredników byłoby dla rodziny jeszcze bardziej bolesne – mówi Ewa Potocka. Po co zatem szpital prosi krewnych pacjentów o numer telefonu? - Na wypadek, gdyby chory chciał skontaktować się z rodziną, gdyby czegoś potrzebował, lub pragnął o czymś powiadomić – uzasadnia Maciej Kiersztajn, naczelny lekarz szpitala.

Sparaliżowani przez ból

Helenę Ginalską boli jeszcze coś innego – podejście lekarzy do rodziny pacjenta. - Lekceważenie i obojętność spotykały mnie na każdym kroku. Kiedy przybiegłam na oddział, gdy mąż przez telefon powiedział mi, że oślepł, lekarka poradziła mi, bym się nie denerwowała, bo mi się kolczyk odpiął – wspomina z bólem kobieta. - Trudno mi powiedzieć, czy faktycznie była taka wymiana zdań. Nigdy nie zauważyłem objawów lekceważenia pacjentów przez lekarzy na moim oddziale. Pracujemy z dużym zaangażowaniem – twierdzi ordynator Sobieraj. Od śmierci Franciszka minął ponad miesiąc. Podczas hospitalizacji krewni nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń do pracy lekarzy i pielęgniarek. Nie poszli na skargę do dyrekcji. Co więcej, zrezygnowali z sekcji zwłok a wdowa podpisała oświadczenie, że zna przyczynę śmierci i nie będzie rościć żadnych pretensji do zespołu leczącego. - Byłam w takim stanie psychicznym, że nie wiedziałam, co podpisuję. Pani doktor podsunęła mi karteczkę, której nie przeczytałam. Podpis postawiłam automatycznie, myśląc, iż jest to akt zgonu. Jak można nieświadomemu z bólu i rozpaczy człowiekowi, który stracił na zawsze ukochaną osobę, podsuwać od razu do podpisania jakiś papier? – pyta wdowa. Dlaczego interweniują dopiero po miesiącu od zgonu? Dlaczego dopiero teraz, za pośrednictwem policji, sprawa trafiła do prokuratury? Skąd ta zwłoka? - Potrzebowałam czasu, by ochłonąć. Po śmierci byłam niemal sparaliżowana przez ból. Nie miałam siły, lecz powtarzałam dzieciom, że tak tego nie zostawię, bo widzę zaniedbanie i błędy w sztuce lekarskiej – mówi Helena Ginalska.

Błąd w sztuce

W tym roku do Prokuratury Rejonowej w Chrzanowie trafiło sześć skarg na zaniedbania lekarzy z chrzanowskiego szpitala. Jedno postępowanie umorzono, bo prokuratorzy stwierdzili, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. - Błąd w sztuce lekarskiej to wszystkie działania lekarza, które odbijają się niekorzystnie na zdrowiu pacjenta. Może to być i zaniedbanie podczas operacji, i zaniechanie jakichś działań – mówi Piotr Kosmaty, zastępca prokuratora rejonowego w Chrzanowie, dodając, iż postępowania prokuratorskie w sprawie zaniedbań lekarskich należą do najdłużej trwających. Trzeba przesłuchać wszystkie osoby pokrzywdzone, lekarzy - po uprzednim zwolnieniu ich przez sąd z tajemnicy lekarskiej. Kolejne kroki to zgromadzenie całej dokumentacji leczenia oraz powołanie biegłych specjalistów spoza Małopolski, by wykluczyć jakąkolwiek stronniczość przy wydawaniu ekspertyzy. - Długość postępowania zależy od kalibru spawy. Dopiero po otrzymaniu opinii biegłych podejmuje się decyzję o umorzeniu sprawy, lub skierowaniu jej do sądu – zaznacza prokurator Kosmaty. Jak na razie, postępowanie karne toczy się przeciwko jednej lekarce z chrzanowskiego szpitala.

Co roku do chrzanowskiego szpitala trafia ponad 18 tys. osób. Każdy niezadowolony pacjent lub jego krewni mogą złożyć skargę do dyrekcji szpitala. Jak dotąd wpłynęło dziewięć skarg, z których dwie uznano za uzasadnione i winnych ukarano. W tym roku nikt nie zgłaszał jednak pretensji o zaniedbanie lekarskie. Na każdym oddziale jest również zeszyt skarg i wniosków, gdzie można wpisać swe uwagi na temat pobytu w szpitalu. Tu również krytyczne opinie zdarzają się nader rzadko. Zeszyt skarg i wniosków jest właściwie księgą pochwał i podziękowań.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 50 (713)
  • Data wydania: 14.12.05

Kup e-gazetę!