Nie masz konta? Zarejestruj się

Odpłynął do nieba

06.07.2005 00:00
Antoni Sarapata (1949-2004)
Jak Antoni stanął przed świętym Piotrem, to ten od razu otworzył przed nim bramy do raju. Bo gdy za życia Antoni woził górników, to wszyscy modlili się do Boga.
Antoni Sarapata urodził się 5 grudnia 1949 r. pod Kalwarią Zebrzydowską, gdzie w młodości uczył się na szewca. Potem pracował w KWK Janina i jeszcze za życia stał się legendą chrzanowskiego Jacht Klubu.

Czas pierwszych spotkań
- To był maj 2001 roku. Budowałam właśnie altanę na działce w Libiążu. Zatrudniłam Antoniego, bo słyszałam, że pięknie robi w drewnie – mówi Krystyna Jarnot.
Tamten rok okazał się przełomowy. Dzisiaj przyznaje, że ostatnie cztery lata, spędzone z Antonim Sarapatą, były dla niej najpiękniejsze w życiu.
- Antoniego poznałem w osiemdziesiątym szóstym, kiedy przyszedł do LOK-u robić kurs żeglarza jachtowego. W 1998 roku na stałe przeniósł się do nas z Turystycznego Klubu Żeglarskiego Pagaj, działającego przy KWK Janina. Mówił, że tam nie było atmosfery – wspomina Alfred Kujawa, komandor chrzanowskiego Jacht Klubu.
Na Zalewie Chechło zdobył też uprawnienia sternika jachtowego. Ośrodek Jacht Klubu, gdzie w 2000 r., po przejściu na emeryturę, zamieszkał w przyczepie campingowej, stał się jego domem. Niebawem do Antoniego dołączyła druga osoba.

Czas przepięknych ognisk
- Przed czterema laty doświadczałam trudnego okresu. Po prostu moje małżeństwo okazało się nieudane. I właśnie wtedy, gdy byłam najbardziej załamana, pojawił się Antoni. Z tego człowieka emanował spokój, przy nim świat na powrót stawał się piękny. Poczułam, że jest ktoś, kto w razie potrzeby obroni mnie. Zakochałam się w Tosiu – wyznaje Krystyna Jarnot.
W marcu 2002 r. zamieszkała z Antonim Sarapatą w przyczepie campingowej nad Zalewem Chechło. On uczył ją trochę żeglarstwa; ona gotowała mu bób, który mógł jeść kilogramami. Specjalnie dla Tosia piekła pyszne ciasto ze śliwkami. Tak pachniało, że podobno żeglarze, halsujący po zalewie, od razu zawijali do przystani. Zawsze na wieczór Antoni znosił z lasu wysuszone drzewo. Każdej nocy płonęły nad brzegiem przepiękne ogniska.
- Szkoda, że nikt nie zrobił zdjęcia – żałuje Krystyna.

Czas dla każdego
- Rozmawiałem z nim tylko o żeglarstwie, planowaniu rejsów, uruchamianiu nowego sprzętu w klubie. Antek był bardzo ciekawy świata, a ja pływałem i po Bałtyku, i po Morzu Śródziemnym, więc opowiadałem mu o swoich przeżyciach. Jak go coś szerzej interesowało, to dostawał ode mnie stertę podręczników. Od tego czytania był potem chory, bo wszystko chciał wiedzieć – śmieje się komandor Kujawa.
Antoni posiadał dar zjednywania sobie ludzi, bo zawsze miał dla nich czas. Młode osoby potrafił zarazić żeglarstwem, a przede wszystkim nauczyć je szacunku do swojej i cudzej pracy. Prowadził także w Jacht Klubie zajęcia modelarskie, grał na gitarze, akordeonie i harmonijce ustnej. Najbardziej lubił śpiewać „Keję”. Gdyby bowiem ktoś tak przyszedł do niego i powiedział: Antoni, czy masz czas, potrzebuję do załogi jakąś nową twarz, to Antoni długo by się nie zastanawiał.
- Jak już wszyscy rozeszli się do domów, siadywał sam przy ognisku i długo w noc rozmyślał. Jak każdy, miał swoje problemy – przyznaje Krystyna.
Chciał ją zabrać na rejs Wisłą. Mieli popłynąć klubową Morką do Gdańska. Nie zdążyli.

Czas odejścia
- Od dłuższego czasu mówiłam mu: idź się leczyć. To mi odpowiadał, że zacznie po imieninach dziadka Janka, wędkarza z klubu. Bardzo chciał być na tych imieninach i zagrać Jankowi – mówi Krystyna Jarnot.
To był piątek, 25 czerwca 2004 r. Po imieninach, w środku nocy obudził się. Szukał nitrogliceryny, nie mógł znaleźć. Krystyna od razu wezwała pogotowie.
- Prawdopodobnie odszedł już w karetce na ośrodku, około godziny pierwszej czterdzieści. Zmarł na zawał serca, a miał mi jeszcze tyle miejsc pokazać. Ale tak to bywa w życiu, że szczęście krótko trwa, a złe to nie może się od człowieka odczepić. Chociaż wciąż mam wrażenie, że on przyjdzie tu za chwilę, rozpali ognisko i ochrypłym głosem zaśpiewa ulubioną „Keję” – wyznaje Krystyna.
- Kiedy Antek odszedł, zabrakło wszystkiego. W pewnym momencie ciężko było przekonać członków klubu, że można dalej… Musiałem stanowczo powiedzieć, że klub, mimo smutnych okoliczności, będzie wciąż istnieć – dodaje Alfred Kujawa i na koniec przytacza żartobliwą opowieść ułożoną pod Antoniego Sarapatę:
- Jak Antoni stanął przed świętym Piotrem, to ten od razu otworzył przed nim bramy do nieba, zaś księdza skierował do czyśćca. Duchowny pyta, dlaczego tak? Na to święty Piotr: gdy maszynista Antoni wiózł kolejką górników na oddział, to wszyscy się modlili do Boga, a jak ty mówiłeś kazanie, to wszyscy spali.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 27 (690)
  • Data wydania: 06.07.05

Kup e-gazetę!