Nie masz konta? Zarejestruj się

Pejzaż bez Szoguna

23.02.2005 00:00
Jak nikt dotąd wpisał się w lokalny krajobraz i, niczym drzewo rosnące od wielu lat w jednym miejscu, przyzwyczaił do swojego widoku. Jakby był bezdomnym od zawsze
Jak nikt dotąd wpisał się w lokalny krajobraz i, niczym drzewo rosnące od wielu lat w jednym miejscu, przyzwyczaił do swojego widoku. Jakby był bezdomnym od zawsze
Przeczesywanie śmietników, mieszanie denaturatu z tanim napojem, by nie przepalić gardła, wieczorne powroty na dworzec, łyk „kostuchy” na dobranoc – to świat, z którego zniknął bezdomny Szogun.
Facet z siwą brodą i torbami przylepionymi do zniszczonych dłoni – tak można go opisać w największym skrócie. Wczesnym rankiem opuszczał trzebińską poczekalnię PKP, gdzie koczował od kilku lat. Niektórzy mówią, że od 2000 lub 2001 r., kiedy zaczął mieszkać w zdezelowanym omnibusie stojącym nieopodal dworca. Objuczony reklamówkami, w których nosił cały dobytek: bieliznę, ręczniki, przyrządy do golenia, zapasowe buty, plastikowe butelki na „dyktę”, dreptał do Chrzanowa. Penetrował śmietniki, zbierając aluminiowe puszki. Czasem znalazł jakieś jedzenie, czasem odwiedził kolegów na osiedlu Północ, czasem wziął prysznic w Centrum Usług Socjalnych.
1 lutego, około godz. 22.40, został znaleziony na parterze bloku przy ul. Wyszyńskiego w Chrzanowie. Ktoś zadzwonił na policję, że w klatce leży mężczyzna. Lekarz stwierdził zgon.

Jakby był od zawsze
Nazywał się Tadeusz Bielecki. Urodził się 2 stycznia 1940 r. w dawnym województwie przemyskim, w podbieszczadzkiej Hucie Brzuskiej – wsi założonej jako hutnicza osada w XVIII w. Kiedyś miał żonę, był monterem spawaczem, pracował w Republice Federalnej Niemiec, a po Polsce kursował mercedesem. Znalazłszy się na bruku, stracił imię i nazwisko, stał się człowiekiem bez biografii, bo w dworcowych świecie nikogo nie obchodzi, skąd jesteś i dokąd zmierzasz.
Bezdomny Włodzimierz, mieszkaniec libiąskiej noclegowni, przekonuje, że przez wiele lat pił z jednym i tym samym człowiekiem i nic o nim nie wiedział. Zresztą, nigdy nie pytał, bo – jak tłumaczy – im mniej w głowie, tym bezpieczniej. Swoją drogą bezdomni dzisiaj są, a jutro wsiąkają w glebę jak wiosenny deszcz, więc po co pytać. Pamięta tylko pseudonim dawnego towarzysza od butelki, ale nie ma pojęcia, czy gość jeszcze żyje.
Podobnie było z Szogunem, zwanym też Papą Smerfem. Większość stałych bywalców kolejowych poczekalni znała go jedynie po ksywce. Jednak nawet oni przyznają, że Szogun, jak nikt dotąd, wpisał się w lokalny krajobraz i, niczym drzewo rosnące od wielu lat w jednym miejscu, przyzwyczaił do swojego widoku. Jakby był bezdomnym od zawsze. Kiedy zapytałem o niego w libiąskiej noclegowni, usłyszałem, że to jeden z pierwszych niebieskich ptaków na ziemi chrzanowskiej. W rzeczywistości nie miał aż tak dużego stażu, po prostu obrósł legendą.

Mieszkał z żoną
Odtwarzanie koczowniczego życia to jak układanie puzzli, których większość zaginęła. Można się tylko domyślać brakujących części.
Bezdomny Włodzimierz, który od 21 miesięcy nie wziął alkoholu do ust, pamięta, że gdy w 1970 r. przyjmował się jako fizyczny do chrzanowskich Zakładów Mięsnych, Szogun już tam był.
- Wtedy miałem 19 lat, on wyglądał na dwudziestoparolatka. Obaj pracowaliśmy w chłodni składowej. Ładowaliśmy wieprzki i różne takie. Paskudna robota! Na polu upał, a my w kufajkach i gumofilcach, więc trzeba było ostro pić, żeby nie zwariować. Tylko się kursowało od komory chłodniczej do butelki i od butelki do komory – wyznaje Włodzimierz. – Ludzie, którzy tam pracowali, pochodzili z całej Polski, z tak zwanej łapanki. To były tęgie chłopy, ale wódka wszystkim dała rady... Bielecki, jako przyjezdny, spał w baraku przy Zakładach Mięsnych. Już wtedy dużo pił.
Kolejne osoby, mogące przybliżyć sylwetkę Szoguna, to jego dawni sąsiedzi – lokatorzy bloku przy ul. Mieszka I w Chrzanowie, których udaje się w końcu namierzyć.
Pięćdziesięciparoletnia kobieta pamięta, że wprowadziła się tutaj w 1976 r., a pan Tadeusz kilka miesięcy później. Z jej relacji wynika, że mieszkał z żoną Zofią i pasierbem.
- Proszę napisać, że Bielecki był porządnym chłopem. Jak wyjeżdżaliśmy na wczasy, to pilnował nam mieszkania. Czasem przychodził pogadać, bo to był człowiek ze Wschodu, życzliwy dla innych. Taki do rany przyłóż – opowiada.

Jeździł mercedesem
Jak to się stało, że wylądował na dworcu?
- Powiem panu, tylko proszę nie podawać mojego nazwiska. Otóż, Bielecki jeździł za granicę, przywoził ponoć duże pieniądze, które potem rodzina przepijała. Tutaj przychodzili różni ludzie, były awantury, często interweniowała policja. Straszne rzeczy się działy! Szkoda tego Bieleckiego, bo był inteligentny... – zawiesza głos i szybko zatrzaskuje drzwi.
Obecny właściciel mieszkania, które niegdyś zajmował Szogun, przyznaje, że jak wprowadził się tutaj w 1998 r., to lokum wymagało generalnego remontu. W pokoju były widoczne ślady nadpalenia; poza tym wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, zostało wyniesione.
W jaki sposób Tadeusz Bielecki zarabiał, bo – jak twierdzą dotychczasowi rozmówcy – należał do dzianych osób? Rąbka tajemnicy uchyla bezdomny Ryszard, który kiedyś był zatrudniony w Naftobudowie na terenie trzebińskiej Rafinerii. Okazuje się, że pracował razem z Bieleckim.
- W l. 80. Tadek jeździł na kontrakty do zachodnich Niemiec. To prawda, że kupił sobie mersedesa, bo wtedy fachowcy byli w cenie, a Bielecki był dobrym spawaczem monterem – zapewnia.
Rysiek twierdzi, że w pewnym momencie Szoguna wyrzucili z Naftobudowy, bo przesadzał z alkoholem.
- Jak przyjeżdżał zza granicy, to tylko chodził po Peweksach i kupował drogie trunki. Pił na okrągło – dodaje bezdomny Janusz, który także znał Bieleckiego z dawnych lat.

Zadowolony z życia
Czy Szogun sięgał po kieliszek, bo miał skłonność do używek, czy może chciał w ten sposób odreagować nieudane życie rodzinne? Faktem jest, że 1997 r. został eksmitowany z mieszkania, bo przestał płacić rachunki. Ośrodek Pomocy Społecznej odnalazł go wówczas i zaproponował mu noclegownię. Szogun odmówił.
Alina Suchan, kierownik chrzanowskiego Centrum Usług Socjalnych, odgrzebuje dokumentację, z której wynika, że jeszcze w styczniu i grudniu 1998 r. pobierał bezpłatne posiłki. Potem sporadycznie pojawiał się w CUS-ie, korzystając z węzła sanitarnego.
Leszek Zięba, dyrektor chrzanowskiego OPS-u, kilkakrotnie z nim rozmawiał, za każdym razem proponując noclegownię.
- Nie chciał przyjąć żadnej pomocy. W Urzędzie Miejskim miał nawet złożone dokumenty o przydział mieszkania. Jednak nie interesował się tym. Twierdził, że jest zadowolony ze swojego obecnego życia – mówi dyrektor.
Również Zbigniew Kozub, kierownik libiąskiej noclegowni, przekonywał Szoguna do zerwania z dworcowym światem. Wiele razy odwiedzał trzebińską poczekalnię PKP, gdzie Bielecki koczował w ostatnich latach.
- Ten człowiek potrafił słuchać. Ja mówiłem, on milczał, a potem spokojnie odpowiadał: „Bardzo dziękuję, że pan o mnie pomyślał, ale wiem, gdzie udać się po pomoc. Jak będę jej potrzebował, to przyjdę” – wspomina kierownik Kozub.

Dziura w krajobrazie
Szogun miał okazję trzykrotnie być w libiąskiej noclegowni, przywieziony albo przez policję, albo przez miejskich strażników. Szef schroniska myślał, że jak oprowadzi Bieleckiego po „apartamentach”, to ten zostanie. Nic z tego. Szogun, wysłuchawszy długiego monologu kierownika, oświadczył: „Jeżeli zaraz nie otworzy mi pan drzwi, to po wyjściu stąd pójdę na policję i złożę doniesienie, że pan próbował ograniczyć moją wolność”.
Zbigniew Kozub mówi, że ostatni raz widział Bieleckiego 24 grudnia. Po Wigilii, spędzonej w rodzinnym domu, zostało trochę opłatków, więc powiedział żonie, że jedzie na dworzec do Trzebini, żeby zobaczyć, jak tamtejsi bezdomni spędzają święta.
- Bielecki znajdował się w stanie silnego upojenia alkoholowego. Z reklamówki wystawała plastikowa butelka, w której był zapewne denaturat wymieszany z napojem. Nie mogłem z nim porozmawiać, ale widziałem, że jest w fatalnym zdrowiu. Chyba wziął mnie za księdza, bo chciał pocałować w rękę – relacjonuje.
W kilka dni po śmierci Szoguna, Zbigniew Kozub jeszcze raz odwiedził trzebińską poczekalnię PKP. Nie było ani jednego bezdomnego. Zaczął rozmawiać z kasjerką.
- Gdy wspomniałem o Bieleckim i o tym, że już go nie ma, jakoś nie zobaczyłem radości w jej oczach. Przecież mogła sobie pomyśleć: przynajmniej jednego śmierdziela będzie mniej. Tymczasem ta pani była naprawdę smutna – przyznaje.
W lokalnym krajobrazie pojawiła się dziura.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 8 (671)
  • Data wydania: 23.02.05

Kup e-gazetę!