Nie masz konta? Zarejestruj się

Cabański mięsopust

09.02.2005 00:00
I Chrzanowskie Ostatki
Początkiem grudnia św. Mikołaj przegonił z chrzanowskiego Rynku meneli, a w tłusty czwartek górale zachęcali mieszkańców do wspólnego śpiewania. Centrum miasta budzi się do życia.
Zegar, spoglądający ze ściany kamienicy nr 12, nie zdążył jeszcze pokazać godziny 14., gdy na Rynku pojawił się zespół Wałasi: Robert Waszut, Jan Kaczmarzyk oraz Zbigniew i Jan Wałachowie – górale z Istebnej.
- Gramy od 20 lat, a nazwę wzięliśmy od Wołochów, przed wiekami przemierzających Karpaty – mówił Zbigniew Wałach.

Emocje pana Jana

Na dalszą część opowieści trzeba było poczekać, bo zaczęły właśnie dźwięczeć skrzypce. Mieczysława Pieczara z Chrzanowa przeczytała ogłoszenie, informujące o koncercie, i przyszła posłuchać.
- W Chrzanowie nie ma co robić, jedynie kościół pozostaje. Czasem człowiek pójdzie do baru, wypije jakiś napój. Nigdy nie wyszłam za mąż, a teraz jest za późno. W moim wieku brakuje wolnych mężczyzn – zwierzała się pani Mieczysława, przytupując w rytm muzyki.
Alicja Woźniak, powiatowa radna, pojawiła się z wnuczką Małgosią:
- Szkoda, że dzisiaj zjawiło się niewiele osób. W Polsce ludzie nie potrafią się jeszcze bawić na ulicach, ale myślę, że latem będzie lepiej.
Kolejna odsłona chrzanowskich ostatków nastąpiła w MOKSiR-ze (główny organizator imprezy).
- Ostatki robimy pierwszy raz, więc może nie wszystko zostało dopracowane, ale trzeba od czegoś zacząć – przejmował się Jan Ryś, pracownik MOKSiR-u.
Ciśnienie wzrosło, gdy pojawiła się krakowska TVP, a pan Jan został poproszony o udzielenie krótkiego wywiadu.

Mądrość pani Janiny

Tymczasem trwały występy miejscowych grup śpiewaczo-obrzędowych: Luszowianek i Płazianek.
- Do lat 50. kobiety przebierały się za mężczyzn i odwrotnie: chłopy przywdziewali babskie ciuchy, po czym odwiedzano sąsiadów. Chodzono z cudzołą – słomianą postacią przynoszącą szczęście. Przy okazji załatwiano różne rzeczy: tam, gdzie były panny na wydaniu, kawalerowie zabiegali o rękę – opowiadała Krystyna Jachymczyk z grupy Luszowianki. – We wtorek, przed wstępną środą, zbierała się cała wieś. Wysypywano owies na podłogę i tańczono do północy, prosząc o urodzajny rok.
- Przed wojną sąsiad odwiedzał sąsiada. Jak przyszedł telewizor, wszystko przepadło, a jak nastał komputer, przyszła głupota. Dzisiaj nie ma żadnej gościny, bo nie ma prawdziwych gospodarzy – przekonywała luszowianka Janina Kurek.
Gwiazdą popołudniowych występów był zespół Wałasi z Istebnej. Górale zabrali chrzanowską publiczność w muzyczną podróż łukiem Karpat. Nie musieli mówić; skrzypce i kontrabas opowiedziały o Podhalu, Tatrach, Orawie i Spiszu, następnie przeniosły słuchaczy na Morawy, a dalej do Budapesztu, by wrócić do rodzinnego Beskidu Żywieckiego.
Imprezę zakończył karnawałowy bal, przygotowany przez Chrzanowskie Stowarzyszenie Folklorystyczne.


Dla „Przełomu”:
Zbigniew Wałach z Istebnej, członek zespołu Wałasi:
- Tłusty czwartek jest szczególnie obchodzony. Spotykamy się na muzycznych posiadówkach i gramy do białego rana. Obecnie można zaobserwować renesans góralskiej muzyki.
We wtorek, przed popielcową środą, urządzamy pogrzeb basów. To zabawa z udziałem kapel, charakterystyczna dla Ziemi Cieszyńskiej, trwająca do północy. Potem następuje symboliczne przeniesienie instrumentu do komory, gdzie będzie leżeć do lanego poniedziałku. Dawniej, podczas postu, obowiązywał całkowity zakaz grania. Wyjątkiem była specjalna fujarka postna.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 6 (669)
  • Data wydania: 09.02.05

Kup e-gazetę!