Nie masz konta? Zarejestruj się

Buono pomidoro

08.09.2004 00:00
W słonecznej Italii mieli zarobić grube pieniądze. Do 1.300 euro miesięcznie. Zamiast dobrze płatnej pracy, zastali niewolniczą harówkę. Na saksach nie zaoszczędzili nawet na powrót do kraju.
W słonecznej Italii mieli zarobić grube pieniądze. Do 1.300 euro miesięcznie. Zamiast dobrze płatnej pracy, zastali niewolniczą harówkę. Na saksach nie zaoszczędzili nawet na powrót do kraju.
Dla grupy mężczyzn z Trzebini i Psar Włochy miały stać się ziemią obiecaną. Większość z nich nie ma stałego zajęcia, a ci, którzy pracują, chcieli dorobić i zasilić domowy budżet. Pracę nakręcił znajomy.
- Przyszedł do moich rodziców i powiedział, że jest robota we Włoszech w okolicach Fiogii koło Neapolu. Jak tu nie wierzyć znajomemu? – mówi Krzysztof.
Za podróż zapłacili pośrednikowi 400 zł. Nie licząc 28 euro, których zażądał za przejazd autostradą. Zapłacili również z góry za załatwienie pracy. Do włoskiej ziemi obiecanej jechali 40 godzin w wyładowanym po brzegi minibusie.
- Trudno było złapać oddech. O rozprostowaniu nóg mogliśmy tylko pomarzyć. Facet nabrał towarów na handel. Jak się potem okazało, handlować chciał z nami. Przed wyjazdem powiedział, że wystarczy wziąć 20 konserw i 20 zupek. Potem, gdy zapasy się wyczerpały, chciał nam sprzedawać konserwy, które przywiózł z Polski – opowiada Krzysztof.
Mężczyźni cierpliwie znosili niewygody podróży. Na duchu podnosiła ich myśl, że gdy dotrą na plantację pomidorów, wykąpią się, odpoczną i potem zabiorą do pracy. To, co zastali, przerosło ich najgorsze wyobrażenia.
- Nie spodziewaliśmy się luksusów, bo nie przyjechaliśmy przecież na wczasy. Zastaliśmy jednak koszmar. Pomieszczenie, w którym mieliśmy spać, wyglądało jak stajnia dla krów. Wszędzie panoszyły się szczury – opisują.
Pośrednik pojechał dalej, zaś grupa przybyszów została z tobołkami na miejscu.
- Be żadnych skrupułów zostawił nas na pastwę losu jakiemuś Arabowi Hosinowi, który był zarządcą plantacji.

Pieniądze jutro
Na plantacji poznali grupę rodaków, którzy przyjechali do pracy przy pomidorach kilka miesięcy wcześniej. Jednym z nich był Robert z Trzebini. Ściągnął go tutaj również znajomy. Wierząc w zapewnienia o dobrym zarobku, rzucił pracę w Polsce. Przez trzy miesiące zarobił około 300 euro.
- To funkcjonowało jak obóz pracy. Pracowało się po kilkanaście godzin dziennie. Świątek, piątek czy niedziela. Żar lał się z nieba. Arab w kółko powtarzał „buono pomidoro” (dobre pomidory). U niego wszystko było „domani”, czyli jutro. Gdy pytaliśmy go o zapłatę, odpowiadał „domani soldi” – pieniądze będą jutro. Na tym kończyła się rozmowa. Początkowo wypłacano nam w miarę systematycznie. Tak chyba na zachętę. Potem o pieniądzach mogliśmy tylko pomarzyć – opowiada Robert.
Na plantacji pracowało kilkunastu Polaków. Byli coraz bardziej niezadowoleni. Arabski zarządca, obawiając się buntu, rozdzielił Polaków na mniejsze grupki i porozwoził w różne miejsca plantacji.
- Znaleźliśmy się w stodole pośród pól. W miejscu niemal całkowicie odciętym od świata. Jak okiem sięgnąć, wszędzie roztaczały się rzędy pomidorów. Na szczęście udało nam się spotkać Polaków, którzy pracowali na budowie – relacjonują.

Z ziemi włoskiej do Polski
To właśnie ci przypadkowo poznani rodacy poradzili im, by jak najszybciej uciekali z plantacji, bo nic na niej nie zarobią. To dzięki nim nawiązali kontakt z rodzinami, które zarezerwowały im bilety powrotne do kraju.
- Czym prędzej spakowaliśmy manatki i ruszyliśmy przez pola do Fogii. Mieliśmy nadzieję, że pomoże nam któryś z polskich busiarzy. We Fogii zatrzymuje się ich sporo. O pomocy mogliśmy tylko pomarzyć. Pytanie, czy zawiozą nas do kraju, każdy kwitował śmiechem – twierdzą.
Zdesperowani mężczyźni szukali więc pomocy u rodziny w Polsce.
- Zadzwoniłem do brata. Ten zatelefonował do gościa i zażądał, by przyjechał po nas dworzec we Fogii. Było mu to nie na rękę. Poskutkował dopiero szantaż – mówi Krzysztof.
Znajomy pośrednik przyjechał po nich po kilku godzinach. Zawiózł ich do siebie. Nie musieli długo czekać na przyjazd Araba.
- Żądał od nas 150 euro za załatwienie pracy. Straszył, że pójdziemy do ziemi. Chciał zabrać paszporty. Wtedy byłoby już po wszystkim – opowiadają przejęci.
Skończyło się na szczęście na pogróżkach. Dotarli do Neapolu, gdzie wsiedli w autobus, który zawiózł ich do Polski. Z ziemi włoskiej przygody przywieźli ciekawe przemyślenia.
- Włoch z Północy i Włoch z Południa to jak niebo i ziemia. To trochę tak jakby dżentelmen spotkał się z chamem – ocenia Robert.
- No i uważajmy na znajomych – dodają pozostali.
Nie zamierzają sprawy puścić płazem. Wybierają się na policję.

Nic nowego
Dla chrzanowskiej policji tego typu zgłoszenia nie są nowością.
- Prowadzimy już kilka takich postępowań. Znamienne jest, że większość dotyczy właśnie pracy we Włoszech. W ubiegłym roku mieliśmy przypadek, gdy pewien mężczyzna oszukał 800 osób w całej Polsce. Za tego typu oszustwa i wyłudzenia grozi kara pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do sześciu lat. Takie przypadki są dość trudne i żmudne w prowadzeniu. W toku przesłuchań sprawdza się, czy poszkodowani płacili tylko za przejazd, czy również za załatwienie pracy. Właściwie każdy przypadek traktuje się indywidualnie – stwierdza Dariusz Pogoda, rzecznik prasowy KPP w Chrzanowie.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 36 (648)
  • Data wydania: 08.09.04

Kup e-gazetę!