Nie masz konta? Zarejestruj się

Na obiad do kościoła

04.08.2004 00:00
Nie przychodzą po wsparcie duchowe. Przychodzą po talerz gorącej zupy.
Nie przychodzą po wsparcie duchowe. Przychodzą po talerz gorącej zupy.
Dzień w dzień, od poniedziałku do piątku, plac przed kościołem Niepokalanego Serca NPM w Sierszy zaludnia się. Po dziedzińcu kręcą się mężczyźni, młode i starsze kobiety, matki z maleńkimi dziećmi.

Problem zatrważający
Od maja parfialny Caritas prowadzi w podziemiach kościoła jadłodajnię dla ubogich. Nie pierwszy raz wspólnota bierze na siebie misję pomocy biednym. 10 lat temu również wydawała posiłki. Dziś robi to dzięki wygranemu przetargowi, który ogłosił trzebiński OPS.
- Bieda jest problemem trudnym dla wszystkich: i dla władz miasta, i dla Kościoła. Troskę o potrzebujących nakazuje jednak Ewangelia. Czas pokazał, że ubóstwo to problem zatrważający – mówi ks. proboszcz Stanisław Krzysik.

Więcej chętnych niż zupy
Grono osób przychodzących po darmowy posiłek rośnie. Początkowo w jadłodajni zjawiała się tylko garstka najbliżej mieszkających. By dostać posiłek, niepotrzebna była kartka z OPS-u. Wieść o darmowym jedzeniu rozeszła się jednak w błyskawicznym tempie.
- Codziennie przychodzi około 70 osób. To mieszkańcy z całej Trzebini – ocenia ks. Krzysik.
Dziś amatorów darmowych posiłków jest więcej niż zupy. Zazwyczaj nie wystarcza dla tych, którzy przyjdą później.
- OPS nie powinien wydawać dodatkowych kartek. Tylko potem kłopot, bo ludzie odchodzą rozczarowani – twierdzą jedni.
- Albo jeśli już wydaje kartki, to powinien zwiększyć liczbę posiłków – dodają drudzy.

Kto pierwszy,
ten lepszy
Zupę gotuje bar przy elektrowni Siersza. Termosy przyjeżdżają około południa. Ludzie przychodzą jednak znacznie wcześniej. Kolejka tworzy się już przed jedenastą. Panuje zasada: kto pierwszy, ten lepszy.
- Zupa rozchodzi się w mgnieniu oka. Nawet jak się jest w pierwszej dziesiątce, nie ma pewności, że się coś dostanie. Raz byłem siódmy czy ósmy i musiałem odejść z kwitkiem. Tym razem jestem pierwszy – opowiada mężczyzna, który bierze posiłek dla pięcioosobowej rodziny.
Siedzi na ławce tuż obok drzwi wiodących do kościelnych podziemi. W reklamówce trzyma kilka słoików. Obok niego usadowiła się dziewczyna. Ma 20 lat. Nie pracuje. Uczy się w liceum dla dorosłych.
- Opieka społeczna daje mi pieniądze na dojazdy do szkoły. Jestem już w drugiej klasie. Jeszcze tylko rok – mówi.
Martwi się jednak, czy znajdzie pracę. Ciągle próbuje. Jak na razie, starania skończyły się fiaskiem.
- Bardzo dobry pomysł z tą jadłodajnią. W domu nie trzeba gotować. Zaoszczędzi się przynajmniej na prądzie. Jak się ma przeżyć za 180 zł z OPS-u, liczy się każdy grosz. Każda złotówka jest na wagę złota – twierdzi dziewczyna.

Dziś z poślizgiem
Dochodzi 13. Przyjazd zupy opóźnia się. Oczekujących przybywa. Czekają cierpliwie. Nikt nie rezygnuje z kolejki. Każdy z oczekujących to osobna historia popadania w biedę. Dom Witolda pochłonął ogień. Stracił dorobek całego życia i sypia w strawionym przez pożar budynku. Chodzi po prośbie do burmistrza, by ten pomógł mu odremontować dom przed zimą. O noclegowni nie chce nawet myśleć.
- Ktoś chyba podłożył ogień. Innej możliwości nie widzę. Los bywa przewrotny. Kiedyś załatwiałem posiłki regeneracyjne dla uczniów, dziś korzystam z jadłodajni dla ubogich – wzdycha ciężko.
Ala przepracowała w rafinerii 13 lat. Cztery lata temu straciła pracę. Wtedy zaczęła się walka z codzienną biedą i główkowanie, jak przeżyć kolejny dzień. Co dać dziecku do jedzenia, by nie płakało, za co kupić ubrania. Te i inne pytania nachodzą ją co noc.
- Jak trzyosobowa rodzina ma przeżyć miesiąc mając 150 zł? Ten posiłek to dla nas dodatkowa, niezbędna pomoc. W domu mogę ugotować jakieś skromniutkie drugie danie.

Zupa-luks
W końcu przywieziono termosy. Drzwi podziemi otwierają się. Oczekujący wchodzą w pośpiechu. Tworzą kolejkę. Słoiki w siatkach pobrzękują.
- Dziś jest grochówka. Pachnie zachęcająco – cieszą się oczekujący.
Pierwsi dostają zupę ci, którzy jedzą na miejscu. To zaledwie garstka mężczyzn. Alicja Sudy dzieli po równo. Na jedną osobę przypadają dwie chochle zupy i jeden kawałek kiełbasy. Do tego kromki chleba.
Mężczyźni biorą talerze i ostrożnie, by nie uronić ani kropli strawy, niosą je do nakrytych foliowymi obrusami stolików.
- Zupa jest luks. Lepszej nie można sobie wymarzyć. Na początku, gdy przychodziło mniej ludzi, dostawaliśmy nawet po dwie kiełbasy –wspomina Włodzimierz, przegryzając grochówkę pajdą chleba.
Nadchodzi czas na tych, którzy zabierają posiłek do domów. Na blacie bufetu stoją już rzędy słoików, które po napełnieniu giną w siatkach.
- Nie ma dnia w tygodniu, by zupa się powtarzała. Za każdym razem jest inna. Wszystkim smakuje, bo dużo w niej kiełbasy – mówi Helena.
- Czasami mogłaby być mniej pikantna. Małe dzieci nie chcą jeść, bo papryka pali je w gardło. Każdy by sobie przecież w domu sam doprawił – ocenia jedna z kobiet.
- Nie róbcie problemu z byle czego, bo będzie po zupach. Mam chorą trzustkę i jakoś nie narzekam, że za pikantne – strofuje narzekającą sąsiadka.
- No właśnie. Nie ma co narzekać. Trzeba się cieszyć, że w ogóle coś dostajemy – poucza inna kobieta.
Wszystkie trzy odchodzą zadowolone, pobrzękując wypełnionymi zupą słoikami. Jutro znów przyjdą. Na tyle wcześnie, by nie odejść z niczym.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 31 (643)
  • Data wydania: 04.08.04

Kup e-gazetę!