Nie masz konta? Zarejestruj się

Rodzinny powrót do doliny

16.06.2004 00:00
Przepraszam, ale jestem jak dętka bez powietrza. Przygotowanie dzisiejszej uroczystości było katorgą – zwierza się Zbigniew, senior rodu Brandysów.
Przepraszam, ale jestem jak dętka bez powietrza. Przygotowanie dzisiejszej uroczystości było katorgą – zwierza się Zbigniew, senior rodu Brandysów.
Właśnie skończyło się nabożeństwo odprawiane w przydrożnej kapliczce, gdzie żeliwne tablice przypominają o ofiarach hitlerowskiego ataku. Ksiądz Tadeusz Zaleski, szef Fundacji im. Brata Alberta, pobłogosławił ponad setkę osób.
- Trzeba być dobrym jak chleb leżący na stole – słowa proboszcza Radwanowic płynęły po zielonej Dolinie Będkowskiej – małej ojczyźnie, w której po latach spotkali się członkowie czterech rodzin: Brandysów, Ostachowskich, Żymankowskich i Niwińskich.
Teraz wszyscy siedzą przy stołach, ustawionych przed białym dworkiem Zbigniewa Brandysa. Przyjechali z Chrzanowa, Olkusza, Krakowa, Szczecina...
- Jest również linia kieleckich scyzoryków – żartuje Zbigniew, odczytując dzieje rodu Brandysów.
Następnie Jan Żymankowski i Ryszard Ostachowski przedstawiają historię swoich „dynastii”.
Panowie spotkali się 18 stycznia, przy grobie matki Jana Żymankowskiego, i postanowili zorganizować zjazd czterech rodzin.
- Właściwie to trzech, bo Niwińscy stanowią odnogę Żymankowskich – tłumaczy Jan, były wiceburmistrz Chrzanowa.
Oficjalna część uroczystości dobiega końca. Zbigniew, widząc zebranych, nie kryje wzruszenia.
- Dzisiaj zapakowałem 40 bochenków chleba do samochodu i zaraz potem pomyślałem: kto to zje? Rano lało jak z cebra, więc nikogo nie będzie... Jednak stał się cud, bo jesteśmy prawie wszyscy, a pogoda dopisuje – patrzy w niebo.
Ci, którzy nie dotarli na rodzinne spotkanie, przysłali listy i wódkę.
- Jedna z Żymankowskich nie dała rady przyjechać, ale kazała zakupić transporter gorzały, prosto z USA – krzyczy Jan.
Zaczynają się hulanki, toasty, wspominki. Na chwilę opuszczamy, razem z Barbarą Brandys – żoną Zbigniewa, roześmianych biesiadników. O Barbarze mówią, że jest inna od pozostałych, bardzo konkretnych i przedsiębiorczych kobiet, które urodziły się w rodzinie Brandysów lub wyszły za mąż za Brandysów. Od kilku lat pisze wiersze.
- Najczęściej krótkie, bo takie wymagają największego trudu. Powiem panu jeden... – zaczyna recytować.
Poezja rozchodzi się w stylowo urządzonym pokoju, w którym czernieją oryginalne meble gdańskie sprzed półtora wieku. Za oknem brzękają kieliszki z wódką, jakby grały w rytmie śpiewanej „Małgośki”.
Jakie są córki, żony, matki z rodu Brandysów?
- Zaliczamy się do bogatej rodziny, a to psuje kobiety – ucina Zbigniew. – Chociaż powiem panu jedno, że w naszych matkach i babkach tkwił duch patriotyzmu. W czasach zaborów Waleria Żymankowska i Apolonia Ostachowska pomagały dziadkowi Kacprowi Brandysowi w przeprowadzaniu patriotów i kolportażu zakazanej prasy – opowiada.
Petronela, wnuczka Zbigniewa, kroi pyszne ciasto z truskawkami i wcale nie poważnieje, słuchając patriotycznych wywodów dziadka.
- Jestem prężną kobietą, prowadzę własną firmę, kieruję domem – mówi z uśmiechem na ustach.
- W naszych rodzinach kobiety zawsze nadawały rytm. Nie mamy dominujących mężczyzn – przyznaje Ryszard Ostachowski.
- Brandysi mieli lewe ręce do roboty, za to głowę do robienia pieniędzy – dorzuca Zbigniew Brandys, prowadzący schronisko Brandysówka.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 24 (636)
  • Data wydania: 16.06.04

Kup e-gazetę!