Nie masz konta? Zarejestruj się

Za co lubimy strażaków

05.05.2004 00:00
Lubią sobie tak po ludzku ponarzekać, że wozy nafaszerowane coraz to nową elektroniką, że kasa nie satysfakcjonująca, że stres wielki i wrzody na żołądku. Ale kochają tę pracę i nie wyobrażają sobie, by mogli robić co innego.
Lubią sobie tak po ludzku ponarzekać, że wozy nafaszerowane coraz to nową elektroniką, że kasa nie satysfakcjonująca, że stres wielki i wrzody na żołądku. Ale kochają tę pracę i nie wyobrażają sobie, by mogli robić co innego.
Strażacy. Lubiani za życzliwość do ludzi i zwierząt, podziwiani za odwagę, cieszący się największym zaufaniem Polaków.
We wtorek mieli swoje święto. Dla kilkunastu strażaków chrzanowskiej Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej, którym przypadła służba – zwykły dzień: 24 godziny spędzone na doskonaleniu tężyzny fizycznej, ćwiczeniach teoretycznych, sprzątaniu, przygotowaniu posiłków, no i wyjazdach do akcji – nieszczęśliwych wypadków i tych powstałych ze zwykłej ludzkiej głupoty i złośliwości.

Dorobić na wolnym
- Kiedyś uciekało się do straży pożarnej przed wojskiem, ale wystarczyło rok, dwa tu popracować, by tę pracę pokochać. Wielu zostawało – mówi st. ogniomistrz Jan Rusek.
- Rzeczywiście trzeba kochać tę pracę, bo zarobki na pewno nas tu nie trzymają – twierdzi ogniomistrz Tomasz Tyborowski.
- Poza tym jest to ciekawa i na pewno niemonotonna praca. Nie ma dwóch takich samych służb, dwóch takich samych akcji – dodaje kolejny argument ogniomistrz Robert Kajdas.
Przyzwyczaili się do systemu pracy 24/48 godz. (doba służby, dwa dni wolnego).
Chociaż z tym wolnym różnie bywa. Wykorzystując swoje rozmaite talenty, decydują się na dodatkową pracę. Jedni specjalizują się w usługach remontowo-budowlanych, inni spędzają urlop na tzw. saksach za granicą, żeby trochę dorobić.
- Każdy ma rodzinę na utrzymaniu, a ze strażackiej pensji nie byłoby łatwo.
Na podjecie dodatkowej pracy musi się zgodzić komendant powiatowy PSP, ale zazwyczaj nie ma z tym problemu - tłumaczą.

Szkolenie to podstawa
Codziennie od godz. 9. do 13., a po południu od 15. do 17. (chyba że wypadnie wyjazd do akcji), uczą się np. o bioterroryzmie, zagrożeniach chemicznych; powtarzają do znudzenia procedury, przepisy, zasady ratownictwa medycznego; rozwiązują testy i dostają za nie oceny. Każdy ma swoją rubrykę w dzienniku, a w niej piątki, czwórki, dwóje... W sali gimnastycznej dbają o kondycję fizyczną, bez której w tym zawodzie mogą uważać się za rencistów.
- Chłopaki sami się pilnują. Wiedzą, który w czym jest najsłabszy i mobilizują się wzajemnie. Nie wiadomo na kogo wypadnie, by podać rękę koledze i ratować mu życie – mówi st. kapitan Marek Bębenek, dowódca JRG PSP w Chrzanowie.
Co roku czeka ich solidny egzamin teoretyczny i sprawnościowy, którego dwukrotne oblanie może skutkować poważnymi konsekwencjami, ze zwolnieniem ze służby włącznie.

Strażnica - drugi dom
Supermeni w akcjach. W czarnych, bojowych mundurach, podczas szybkich, sprawnych akcji ratują zdrowie, życie i dobytek. Gdy wracają do strażnicy ,,jeżdżą na szmatach” (jak mówią o myciu ,,hektarów” pokrytej płytkami podłogi), myją toalety, przygotowują sobie posiłki, dbają o sprzęt. Są samowystarczalni. JRG nie ma kucharek, sprzątaczek, mechaników czy konserwatowrów.
Spędzają w strażnicy jedną trzecią roku.
- Gdy przychodzą do nas uczniowie, to zapytani jaki powinien być strażak, odpowiadają: dzieeelny, odwaaażny. I to prawda, ale musi też umieć przebywać z grupą i w grupie. W straży nie ma miejsca dla indywidualistów. Musimy tu sobie wzajemnie ufać, wiedzieć, że w akcji jeden może liczyć na drugiego. Podczas akcji nie liczy się co kto ma na pagonach. W akcji nie ma czasu na kurtuazję – twierdzi, mający za sobą 20 lat służby w straży, Jan Rusek.
- Mówi się, że my tu jesteśmy jak rodzina. Kiedyś spędzaliśmy jednak ze sobą więcej czasu poza służbą. Teraz trochę się ta rodzina zatraca. Jakoś jest mniej czasu - zwraca uwagę mł. ogniomistrz Piotr Kosowski.

Stres – sprzymierzeniec i wróg
Stres jest ich największym wrogiem, ale i ważnym sprzymierzeńcem. Mobilizuje do sprawnego, szybkiego działania, nie pozawala się roztkliwiać nawet w najdramatyczniejszej sytuacji, pomaga zachować zimną krew. Sprawia, że w akcji widać ćwiczony godzinami profesjonalizm. Pozostawia jednak ślady. Nerwice żołądka, wrzody. Niekiedy zatacza szerokie kręgi i dosięga strażackie rodziny. A przed tym bronią się najbardziej. Nie zawsze skutecznie.
Od godz. 22 do 6 rano strażacy (poza czwórką dyżurnych) mogą się położyć, spróbować zasnąć.
- Jakie to spanie, gdy człowiek wie, że w każdej chwili mogą go obudzić, niekoniecznie do akcji. Równie dobrze mogą to być ćwiczenia spowodowane np. wizytą gości z komendy wojewódzkiej, którzy przyjechali, by sprawdzić naszą gotowość bojową – twierdzą strażacy.

A gdy już się uda usnąć...
- Kiedy nagle wyją syreny alarmowe, zapala się światło, to przez chwilę człowiek jest w szoku. Nie wie co się dzieje. Zdarzyło mi się w takiej sytuacji ubrać podkoszulek przez nogi, bo myślałem, że to spodenki. I cały czas się potem zastanawiałem co mnie tak uwiera – opowiada mł. ogniomistrz Piotr Kosowski.
- Co tu dużo gadać, przydałby nam się psycholog – mówią zgodnie.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 18 (630)
  • Data wydania: 05.05.04

Kup e-gazetę!