Nie masz konta? Zarejestruj się

Po prostu Matrix

24.03.2004 00:00
Czujesz się jak w wojsku. Jest fala, są mocniejsi. Żeby przetrwać, musisz mieć nadzieję – mówi Paweł Duśko z Trzebini, wychowanek trzech domów dziecka.
Czujesz się jak w wojsku. Jest fala, są mocniejsi. Żeby przetrwać, musisz mieć nadzieję – mówi Paweł Duśko z Trzebini, wychowanek trzech domów dziecka.
Dzisiaj ma 19 lat, jedenastomiesięczne bliźniaki: Kacpra i Piotra, matkę na papierze, ojca walczącego z błędami przeszłości. Z narzeczoną pokłócił się, jednak cały czas wierzy w jej powrót. Uzbrojony w kulę utyka na jedną nogę, a do jego mieszkania: 20-metrowej klitki na poddaszu, wiodą strome schody. Kiedy listonoszka wspina się na górę, tylko kręci głową i dodaje z politowaniem: „pan to musi się namęczyć”. Tymczasem Paweł, gdy niesie wiadra z węglem, czołga się, pokonując stopień za stopniem. Zresztą całe życie walczył, zatem – stojąc na balkonie trzebińskiej czynszówki i paląc „męskiego”, bo najtańszy, dziękuje Bogu, że nie śpi na dworcu.
Z drugiej strony chciałby wyremontować swój kąt, urządzić kuchnię i łazienkę, kupić pralkę. Za 418 zł renty socjalnej, 141 zł dodatku pielęgnacyjnego oraz 85 zł zasiłku na dwójkę niemowląt, może sobie pokiwać palcem w bucie. Od pewnego czasu czeka na 4.800 zł wyprawki rzeczowej, którą powinien otrzymać jako wychowanek domu dziecka.
- Chodzę do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, błagam: dajcie mi parę groszy, i słyszę, że muszę być cierpliwy. A przecież chciałbym mieszkać po ludzku – wzdycha, zaciągając się kolejnym „mocnym”.
Katarzyna Dudek, szefowa PCPR-u, obiecuje, że dziewiętnastolatek może liczyć na pozytywne załatwienie sprawy.

Bez miłości
Do szóstego roku życia było normalnie – Paweł miał mamę i tatę. Później prysły marzenia o anielskim dzieciństwie. Jego rodzice nie gardzili alkoholem, a po latach usłyszał, że ojciec bił matkę. Babcia dopowiedziała, że i jemu nie szczędzono razów. Domowa gehenna znalazła finał w katowickim pogotowiu opiekuńczym, gdzie wylądował z siostrą Anną.
- Teraz jest dwudziestodwuletnią mężatką – wtrąca.
Rodzice woleli wódkę... – patrzę na zasmuconego chłopaka.
- Jeden psycholog powiedział mi, że jestem z patologicznej rodziny. Jako dzieciak nie wiedziałem, co to znaczy. Kiedy wyjaśnił, poczułem, że mój świat się zamyka – wyznaje.
Niebawem rodzeństwo trafiło do domu dziecka w podbędzińskim Sarnowie. Paweł pamięta pierwszy dzień w placówce. Dostał całego kurczaka, stos ziemniaków i drugie tyle surówki. Potem obcy ludzie, którzy kazali się nazywać ciociami i wujkami, zastępowali rodziców. Byli różni. Przy dziesięciopunktowej skali, jedni zasłużyli na siódemkę, drudzy na czwórkę, trzeci na dziesiątkę. Uczyli gotować, prać, szyć. Pokazywali, jak być zaradnym, ale nie mogli dać podopiecznym...
- ...miłości – zwierza się Paweł.

Z bólem
Gdy zaczął jeździć na przepustki do babci, pojawiła się tęsknota.
- Dom dziecka nie przypomina normalnego świata. Czujesz, jakby to był Matrix, po prostu inny wymiar – tłumaczy.
Kiedy bywa najtrudniej?
- Gdy dziecko dowiaduje się prawdy, że jego rodzice nie umarli, lecz żyją – stwierdza.
W Sarnowie, w morzu tematów, ten był najważniejszy. Ktoś wołał przez łzy: dlaczego ja, a nie kto inny. Nikt z rówieśników nie odpowiadał, bo nikt nie znał odpowiedzi. Za kilkanaście minut pytanie wracało niczym bumerang. Potem cisza. Tak co dzień.
- Gdyby mój ojciec i moja matka zginęli, nie miałbym pretensji – zapewnia dziewiętnastolatek.
Sposoby na walkę z przygnębieniem były różne: papierosy, alkohol, narkotyki, czasem przemoc.
- Paliliśmy, bo pomagało rozładować depresję, ale nie zawsze. Wtedy przypominałem sobie słowa pewnego człowieka: jak jesteś wkurzony, to przywal ręką w drzewo. Ono ci nie odda, a ty nie zrobisz nikomu krzywdy – opowiada.
Ramię Pawła zdobi fragment tatuażu wykonanego przez wychowanka domu dziecka, który zdobył maszynkę i dziergał kumplom skórę. Czasem za darmo, czasem za kasę.
- To miał być Tribal, lecz ten, kto go robił, nie dokończył dzieła... Tatuaż podnosił rangę gościa, bo wyglądało wówczas, jakby był on kryminalistą. Jednak tak naprawdę to przekazywał nasze uczucia – wyjaśnia.
Co miał wyrażać twój tatuaż?
- Ból i smutek – ucina.

Z proroctwem babci
Paweł przyznaje, że świat domów dziecka rządzi się brutalnymi prawami.
- Czujesz się jak w wojsku. Jest fala, są mocniejsi i słabsi, nie brakuje alkoholu i narkotyków. Żeby przetrwać i nie zostać dziadem, musisz mieć nadzieję – mówi.
Nie kryje, że był wyzywany, prześladowany, bity. Najgorzej wspomina krakowską placówkę opiekuńczo-wychowawczą – drugi przystanek na drodze ku dorosłości.
Pewnego dnia wszedł do ubikacji na papierosa. Jeden z młodocianych przestępców krzyknął doń: „koleś, rzuć szlugą!”. Nie rzucił dla zasady, bo tamten miał niebieskie LM-y, a on najtańsze „krótkie”. Dostał w twarz, potem jeszcze raz i jeszcze... Usta zalała krew. Łazienkowe kafelki zaczęły tracić połysk, jakby zapadał zmierzch. Ocknął się w prokocimskim szpitalu, gdzie przeleżał trzy tygodnie.
- Nie wiem, czy dzisiaj byłbym tym, kim jestem i czy w ogóle bym żył, gdyby nie Jarek Kula z Chrzanowa. To właśnie dzięki niemu zostałem przeniesiony z Krakowa do domu dziecka w Sosnowcu – wspomina Paweł.
Czasem nachodziła go myśl, żeby zostawić za sobą cały smutek: albo uciec w świat, albo skończyć z sobą. Jednak na straży stała babcia, która napominała niczym delficka wyrocznia: „jak będziesz dobry i wytrwały, to będzie ci w życiu dobrze”.
- Taki właśnie byłem, a dzisiaj nie posiadam nawet własnej ubikacji – wraca do teraźniejszości.
Jego pasją jest gotowanie. Jako dyplomowany kucharz poleca staropolskie gołąbki. Twierdzi, że potrafi wszystko przyrządzić, ale nie ma pieniędzy na rozkoszowanie się kulinarnymi specjałami. Nie pamięta, kiedy jadł schabowego, bo kupuje to, co najtańsze. Ostatni raz pił piwo w okolicach Sylwestra. Zostało mu parę groszy, więc wstąpił do Biedronki. Od czasu do czasu puszcza totolotka. Marzy o stałym zatrudnieniu. Zapewnia, że pracowałby za 200 zł miesięcznie.
- Nie ważne, ile masz; ważne, żebyś nie pozbył się swoich dzieci – przypomina swoje motto.

Osoby, które mogą dać Pawłowi pracę
lub pomóc w jej znalezieniu, są proszone o telefoniczny kontakt z autorem reportażu (753 51 11).

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 12 (624)
  • Data wydania: 24.03.04

Kup e-gazetę!