Nie masz konta? Zarejestruj się

Okna malowane biedą

11.02.2004 00:00
„Chciałabym, aby mój dom był przytulny i ładny. Powinien mieć dwa piętra: u góry pokoje, na dole kuchnię i łazienkę...” – 14-letnia Honorata przelewa marzenia na wyblakłą kartkę papieru.
„Chciałabym, aby mój dom był przytulny i ładny. Powinien mieć dwa piętra: u góry pokoje, na dole kuchnię i łazienkę...” – 14-letnia Honorata przelewa marzenia na wyblakłą kartkę papieru.
Zimowe przedpołudnie. Na trzebińskim rynku będzie jakieś pięć stopni mrozu. W kamienicy numer 16, w jednym z mieszkań, jest może kilka kresek powyżej zera.
- Nie mam termometra. Poza tym szkoda byłoby sprawdzać – macha ręką Krystyna Kalec, ubrana w trzy swetry, z wełnianą opaską na uszach.
W dzień pali w kuchni – w małym piecyku szamotowym. Niewiele daje ciepła, ale można przynajmniej rozmrozić myśli. Szkoda tylko, że tak drogo wychodzi – ponad 20 zł za 50-kilogramowy worek węgla, a starczy zaledwie na pół tygodnia. Pokojowe kafle rozgrzewa wieczorem, więc nad ranem są co najwyżej letnie. W dodatku ciepło łatwo przegrywa z zimnem w czterometrowej przestrzeni dzielącej podłogę od sufitu.
- Żeby to wszystko ogrzać, trzeba by palić i palić – rozgląda się po ścianach.
Boi się, że któregoś dnia sufit spadnie na głowę, bo pęka – w pokoju i kuchni. Krystyna pokazuje odpowiedź administratora lokalu – Trzebińskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Litanię słów można streścić w dwóch zdaniach: fachowcy dostrzegli zarysowania, ale bez paniki. Mury się nie zawalą. Dodatkowo pleśń i przenikliwe zimno wdzierają się do łazienki. Warunki jak dla morsów.
- Niestety, dla nas też – kwituje matka wielodzietnej rodziny.
Zarządca obiektu podpowiedział Kalcom, jak rozwiązać problem. Pomieszczenie jest nieogrzewane, więc powstająca podczas kąpieli para rodzi grzyb. Trzeba zatem palić i jeszcze raz palić.
- To niech wybudują porządny piec kaflowy, który by ogrzał kuchnię, łazienkę i przedpokój. Już któryś raz proszę TTBS o ten piec i nic – rozkłada ręce.
***
„Chciałabym, aby każdy chętnie przyjeżdżał do mojego domu...” – 14-letnia Honorata, siedząc przy zimnym stole kuchennym, wciąż marzy.

Nie ma do czego...
Krystyna Kalec mieszka z ósemką własnych dzieci i jedną wnuczką, bo najstarsza córka, 23-letnia Beata, bawi swoje potomstwo. Honorata i Wojtek mają po 14 lat, ich brat Andrzej jest o rok młodszy, Franciszek kończy szczyrzyckie technikum rolnicze, a Eryk uczęszcza do trzebińskiej podstawówki. Najszczęśliwsza jest 3-letnia Maja, której wystarczą do szczęścia kolorowe misie. To wszyscy lokatorzy, którzy – za wyjątkiem przebywającego w internacie Franka – zasypiają w jednym pokoju, głowa przy głowie. Brakuje tylko ojca, ale ten odszedł osiem lat temu, na wieczny odpoczynek.
- Próbowałam sobie ułożyć życie, ale nie wyszło. Teraz już nie chcę nikogo. Tylko że samemu to czasem strasznie ciężko... – oczy 45-letniej Krystyny próbują przeniknąć oszronione szyby.
Na próżno. Te okna są zamarznięte całymi dniami.
- Dzieci mają wieczne katary. Do tego Wojtuś choruje na astmę oskrzelową, a Eryk urodził się z wadą wzroku. Eryk już miał jedną operację, niedługo pójdzie na drugą. Jednak lekarze dają mu małe szanse. Mówią, że zaćma idzie z lewego na prawe oko – na twarzy Krystyny wzbiera smutek.
8-latek powinien chodzić do szkoły dla niewidomych. Najbliżej jest Kraków, lecz matka chce mieć synka przy sobie. Ale Eryk musi się w końcu zacząć uczyć Braila, więc wcześniej czy później trafi na Tyniecką.
Po godzinnym pobycie u Kalców coraz bardziej czuć wszechobecne zimno.
- Zapraszasz do siebie koleżanki? – pytam Honoratę.
Na twarzy dziewczyny widać zażenowanie. Bo jak powiedzieć, że bardzo by chciała, ale nie ma do czego...
***
„Mój dom powinien być pomalowany na niebiesko, położony na pagórku, wśród lasku, koło rzeczki” – kończy zapisywać swoje marzenia Honorata.

Tam, gdzie lepsze życie...
400 zł renty rodzinnej i 1.300 zł wcześniejszej emerytury Krystyny oraz 42 zł zasiłku bezrobotnej córki Beaty – to suma, którą dysponują co miesiąc Kalcowie. Przy dwóch osobach byłoby nie najgorzej, przy dziewięciu jest nie najlepiej. Matka głowi się całymi dniami, jak rozłożyć pieniądze, żeby starczyło i na jedzenie, i na ubranie, i na leki, i na czynsz, i na skromny opał. Z szafy wyciąga szkolny zeszyt.
- Wszystko notuję, każdy wydatek. Czasem nie śpię do trzeciej w nocy i zastanawiam się, co trzeba jeszcze kupić i czy czegoś nie przeoczyłam. Potem piszę, że dzisiaj poszło 30 zł, a jutro pójdzie 40. Piszę, ile na księdza, a ile na węgiel... Tak codziennie, bo gdybym tego nie robiła, to nie wiem, co by było – Krystyna wpatruje się w litanie zdań, wyrazów, liter.
Doskonale pamięta, że ostatnią inwestycją domową był szamotowy piecyk za 150 zł. Nie pamięta za to, kiedy kupiła sobie sukienkę lub bluzkę. O nowych strojach i jakichkolwiek kosmetykach dawno zapomniała. Czasem wydaje jej się, że lepsze życie bywa gdzieś za siedmioma górami, za siedmioma lasami. Tam, gdzie na zalesionym pagórku stoi niebieski dom – marzenie Honoraty.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 6 (618)
  • Data wydania: 11.02.04

Kup e-gazetę!