Nie masz konta? Zarejestruj się

Zmarli wśród żywych

04.02.2004 00:00
W centrum Chrzanowa rozwieszono nekrolog: „Z głębokim żalem zawiadamiamy, że 26 stycznia 2004 r. zmarli w wieku 76 i 75 lat Ś.P. Janina i Józef Z”.
W centrum Chrzanowa rozwieszono nekrolog: „Z głębokim żalem zawiadamiamy, że 26 stycznia 2004 r. zmarli w wieku 76 i 75 lat Ś.P. Janina i Józef Z”.
Pan Józef był znanym szewcem. Słynął nie tylko z mistrzostwa w swoim fachu. Równie dobrze opowiadał dowcipy, co naprawiał buty. Klientów przyjmował w podobnej do bocianiego gniazda oficynie, przy al. Henryka. Dziś zamkniętej na głucho.
Nie mieli dzieci. Pani Janina prowadziła dom i paliła w piecach. Ostatnia w bloku nosiła węgiel wiaderkami z piwnicy na trzecie piętro. Nikomu nie pozwalała sobie pomóc. Dopiero gdy nogi odmówiły jej posłuszeństwa, przerobiono w ich mieszkaniu ogrzewanie na elektryczne.

Trzymali się razem
Zawsze trzymali się razem. Lubili siadywać obok siebie na balkonie. Oboje szczupli, zadbani. W każdą niedzielę jeździli do lasu za miastem, na grób ukochanego pieska Reksia, który zdechł przed kilku laty.
- Byli dobrymi duchami naszego bloku. Zawsze serdeczni, zawsze skłonni do rozmowy i pomocy. Nigdy zaś uciążliwi – wspomina sąsiad.
- Nawet jak obchodzili dawniej hucznie imieniny, to jeszcze przed dziesiątą ich goście śpiewali ostatnią piosenkę – dodaje sąsiadka.
Od roku pani Janina prawie nie wychodziła z domu. Szła tylko do lekarza. Na oferty pomocy w pielęgnowaniu żony pan Józef odpowiadał sąsiadom podobnie jak ona przy noszeniu węgla, że sobie poradzi.
Cierpieli także razem. Choć nikt dokładnie nie wie na co. Może na serce, może na nerwy, na nowotwory, albo na nogi... Bo plotek, a nawet pewnych faktów, o zmarłych się nie powtarza.

Lubili milczeć
- Od dwóch lat, gdy pogorszyło im się zdrowie, każdej nocy szli kolejno do łazienki. Regularnie około trzeciej nad ranem. Przez dwadzieścia lat wystukiwali mi nad głową swój rozkład dnia. Nie narzekałam, bo to był uspakajający rytm – opowiada pani M.
Jest muzykiem, więc słuch ma bardzo wyczulony. Potrafi rozpoznać każdy szept i zlokalizować każde źródło dźwięku.
- Mało z nimi rozmawiałam, choć ze słuchu znałam ich upodobania. To, że szli spać zaraz po dobranocce lub dzienniku. Albo że lubili ze sobą milczeć. Nie kłócili się nigdy.

Jęki w piątek
Od tej regularności zachowań staruszków odbiegła noc z czwartku na piątek (22 na 23 stycznia). Pani M. nie mogła zasnąć, bo z góry dobiegał wciąż potok słów wzburzonej czymś sąsiadki.
- Nie rozumiałam o co jej chodzi, bo mówiła jakby w transie, nieprzerwanie. Ale słyszałam wyraźny, spokojny głos sąsiada, który coś żonie kilkakrotnie tłumaczył. Po kilku godzinach kobieta ucichła, a on zaczął jęczeć. Jęczał samotnie, to jeszcze pamiętam, bo koło piątej rano, gdy nad moją głową się nieco uspokoiło, zażyłam tabletkę na sen. Przez cały piątek miałam dawać lekcje muzyki, więc musiałam choć trochę się zdrzemnąć.

Niepokój w sobotę
Do domu pani M. wróciła po północy, już w sobotę. Zauważyła wtedy, że i w kuchni i w pokoju sąsiadów pali się światło. Noc minęła tym razem spokojnie, bo na górze panowała cisza.
Kiedy w sobotę wieczorem okna dalej były tak samo oświetlone, pani M. poczuła niepokój.
- Wytłumaczyłam sobie jednak, że gdy się w piątek rano zdrzemnęłam, oni pewnie pojechali do szpitala, albo zabrało ich pogotowie i w tym pośpiechu zapomnieli wyłączyć żarówki. To było bardzo prawdopodobne, więc mimo niepokojącej coraz bardziej ciszy, znów zasnęłam.

Strach w niedzielę
W niedzielę ta cisza zaczęła już budzić w niej lęk, wciąż rozświetlone tak samo okna – grozę.
- Nie wytrzymałam. Zapukałam po południu do sąsiadów z parteru, dzieląc się obawami i prosząc o radę. Sąsiad powiedział, żeby zaczekać do popołudnia w poniedziałek...
Tej trzeciej nocy pani M. już nie mogła zasnąć. Brak odgłosów życia nad głową przerażał ją coraz bardziej. Ledwie doczekała do rana.

Odkrycie w poniedziałek
Od rana dzwoniła po kolei: na pogotowie, do szpitala, po przychodniach. Nigdzie nie przyjmowano w ostatnich trzech dniach ani pani Janiny, ani pana Józefa.
Pani M. zatelefonowała więc na policję. Gdy przyjechali, funkcjonariusz popatrzył z dołu na okna i balkon. Od razu zauważył, że drzwi balkonowe są niedomknięte.
Dlatego obeszło się bez wyważania drzwi od strony korytarza. Strażak podjechał na podnośniku pod balkon. Wszedł do środka mieszkania i otworzył drzwi od wewnątrz.
Było słychać jego kroki, gdy szedł po pokoju. Dopiero przy wyjściu na korytarz natknął się na pierwsze zwłoki, co oznaczało, że pan Józef zmarł w oddaleniu od pani Janiny.

Jakakolwiek by nie była
Policja podała w oficjalnym komunikacie, że w mieszkaniu odkryto zwłoki małżeństwa Z. Ich ciała nie nosiły śladów obrażeń. Lekarz stwierdził, że zgon obojga nastąpił trzy dni temu, czyli nie 26, a 23 stycznia.
Tajemnicę wspólnej śmierci, jakakolwiek by ona nie była, małżeństwo Z. zabrało z sobą do grobu. Tam gdzie zabrali i miłość.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 5 (617)
  • Data wydania: 04.02.04

Kup e-gazetę!