Nie masz konta? Zarejestruj się

Bodajbyś cudze dzieci uczył...

15.10.2003 00:00
Rodzina Jurów i Szpunarów jest bardzo zgrana, ale... gdy się spotykają, szybko wspólne biesiadowanie zmienia się w radę pedagogiczną...
Rodzina Jurów i Szpunarów jest bardzo zgrana, ale... gdy się spotykają, szybko wspólne biesiadowanie zmienia się w radę pedagogiczną... Rozmawiają przede wszystkim o rodzinnych koligacjach, a od tego bardzo niedaleko już do spraw zawodowych – prawie wszyscy są nauczycielami. W tym zawodzie pracuje już trzecie pokolenie Jurów.
Rodzice Jerzego Jury, wykładali język polski (mama Józefa) i matematykę (Marcin). Poznali się niedługo po wojnie na swojej pierwszej placówce pedagogicznej w Międzybrodziu Bialskim i w 1948 roku pobrali się. Tam urodziło się im pierwsze dziecko – Andrzej, później długoletni dyrektor Szkoły Podstawowej nr 2 w Chrzanowie. Wkrótce państwo Jurowie przenieśli się do Osieka koło Oświęcimia i tam urodził się ich następny syn – Jerzy. Potem jest jeszcze Dąbrowa Tarnowska (Marcin Jura pełni tam funkcję inspektora oświaty) i – od 1962 Młoszowa.
- Państwo Jurowie mieszkali w szkole, na parterze – wspomina napotkany emeryt. - Zdarzało się nam jako dzieciom iść po coś do ich mieszkania i wtedy nas czasem czymś tam nawet poczęstowano. Ale najczęściej to pan kierownik (Marcin Jura) nas ustawiał, ostry był. Ale dusza człowiek. Muchy by nie skrzywdził. No, ale kosił! Kosił z matematyki nieźle! Ale dzięki niemu człowiek sobie wszystko wyliczył, nikt go nie oszukał! To się w życiu przydawało.
- Jak za głośno graliśmy w piłkę, to pani Jurowa nas strofowała – włącza się do dyskusji emerytowany górnik.
- Albo wypominała błędy językowe! Kazała odmieniać rzeczowniki i czasowniki, byśmy wiedzieli, jak mamy poprawnie mówić – myśli głośno pierwszy z moich rozmówców.
Przypominam sobie, że ja też pewnego razu byłam gościem w tym mieszkaniu – zostałam poczęstowana domowej roboty lemoniadą, ale jak ona smakowała, to nie pamiętam, bo zaliczałam zaległy sprawdzian z historii. Pan Jerzy Jura (syn) nie był tak ostry jak zwykle. Pewnie dlatego, że miał nogę złamaną i go bolała.
- Ja byłem wtedy w trzeciej klasie – opowiada Jerzy Jura. - Od razu mi się w Młoszowej spodobało. Dużo miejsca do zabawy, gry w piłkę, fajni koledzy. Ale sam wolałem mieszkać w blokach. Później przywiozłem tu żonę. Moim marzeniem było zostać nauczycielem. Nie brałem pod uwagę innej ewentualności. Studiowałem historię na WSP w Krakowie i tam właśnie poznałem żonę. Była o rok niżej. Już w czasie narzeczeństwa dostrzegłem, że mamy bardzo podobne doświadczenia z dzieciństwa. Jej rodzice także są nauczycielami, tylko że nieco innych specjalności: tata – Roman Szpunar uczył zajęć praktycznych, a mama Stefania – nauczania początkowego. Podobnie jak moi, jej rodzice poznali się na pierwszej placówce. Byli tam jedynymi nauczycielami. Roman Szpunar pełnił obowiązki kierownika, a jego jedyną podwładną była Stefania. Widocznie sprawowała się dobrze, bo się z nią ożenił. Dodajmy, że oboje ukończyli to samo liceum pedagogiczne i w 1946 r. dostali nakaz pracy w tej samej szkole, w Łukawicy, w przemyskim. Mieli zadanie – spolonizować ścianę wschodnią. Nauczyć tych ludzi zwyczajów, kultury polskiej, obycia. Szkoła to był zazwyczaj jedyny kontakt z literaturą i jakąś kulturą wyższą. Oni to realizowali i w takiej atmosferze wychowywała się moja przyszła żona. Zaznaczmy, że również szwagierka żony została nauczycielką.
Ukończyłem studia w 1977 roku, moja narzeczona w 1978 i w tymże roku się pobraliśmy. Oboje zaczęliśmy pracować w gminie Trzebinia. Ja – zostałem zatrudniony w Karniowicach.
- Pamiętam ten dzień. Stoję w tłumie dzieci na korytarzu, a dyrektor przedstawia nowego nauczyciela. Dziewczyny wpadły w zachwyt. Później im trochę przeszło, gdy okazało się, że trzeba się ostro uczyć. Ale z sympatii do nauczyciela były gotowe nawet na wkucie wiedzy o II wojnie światowej – koniku pana Jury. Chłopcy też nie chcieli być gorsi i przynosili najróżniejsze rzeczy. Wkrótce sala historyczna została ozdobiona kilkunastoma hełmami, kilkoma lampkami górniczymi oraz innymi pamiątkami. Ćwiczyliśmy bitwy w tych hełmach – oczywiście za plecami historyka – wspomina uczennica.
Żona Jerzego, Maria Szpunar-Jura, zwana Rysią (bo brat Andrzej ożenił się wcześniej też z Marysią i jakoś musieli sobie teściowie synowe rozróżnić, żona starszego syna była Marysią, młodszego – Rysią – przyp. aut.) zaczęła pracować w świetlicy Szkoły Podstawowej nr 2 w Trzebini. Później przeniosła się do SP nr 3 na stanowisko nauczyciela historii, a gdy jej mąż zrezygnował z pracy w Szkole Podstawowej w Karniowicach (bo zatrudnił się w II LO), ona przeszła na jego miejsce. Teraz jest nauczycielem w Gimnazjum Publicznym nr 1 w Chrzanowie.
Starszy brat Jerzego – Andrzej też jest nauczycielem. Przez wiele lat uczył fizyki, najpierw w Zespole Szkół w Libiążu. Natomiast jego żona, Maria pracowała jako matematyk w Szkole Podstawowej w Jankowicach, po kilku latach przeniosła się do Szkoły Podstawowej nr 2 w Chrzanowie, tam też dorabiał sobie na części etatu jej mąż. - Kobiety go namówiły – wspomina Jerzy Jura – by został dyrektorem , bo akurat zrobiło się miejsce. I on się na to zdecydował.
Jedno z ich dzieci, Kasia – jest germanistką i oczywiście pracuje jako nauczycielka. Obecnie w I Liceum Ogólnokształcącym w Trzebini-Sierszy. Wcześniej uczyła niemieckiego w Gimnazjum nr 4 w Chrzanowie.
- O nim można tylko dobrze powiedzieć, taki był człowiek! – wspomina Andrzeja Jurę pan Tadeusz. – No pewnie, że mnie uczył, ciekawie tłumaczył, choć byliśmy tępe głowy! Żadna definicja nie wchodziła. A zadania – koszmar. A on sobie z nami dawał radę! I jeszcze miał poczucie humoru.
Tak, dość dużo tego jest – gładzi brodę Jerzy Jura. - Można jeszcze dodać, że siostra taty też byłą nauczycielką, ale to daleko stąd, w Cięcinie koło Żywca. Ja zawsze chciałem uczyć historii. Widocznie już tak jest, że starszy brat odziedziczył zamiłowanie do przedmiotów ścisłych po ojcu, ja zaś – młodszy – zdolności humanistyczne po mamie. Oni byli dla mnie wzorem sumienności w wypełnianiu obowiązków, rzetelności w poszanowaniu godności drugiego człowieka i takim nauczycielem starałem się być. Realizowałem się zawodowo. Chciałem mieć taką klasopracownię, jakiej nie ma w okolicy nikt, żeby była oryginalna. I taką razem z wychowankami udało mi się stworzyć. To chata ludowa. Moja żona też poszła w tym kierunku i zrobiła z uczniami wnętrze takiej ludowej chaty. Razem mamy więc jedno i drugie. Ja chatę, ona jej wnętrze – wszystko na ludowo.
Jerzy Jura jest skromny. Nic nie mówi o swoich osiągnięciach dydaktycznych i wychowawczych. Warto zaznaczyć, że jest chyba najbardziej lubianym nauczycielem w szkole, że historia jest jego pasją i umie uczniów nią zafascynować.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 41 (602)
  • Data wydania: 15.10.03

Kup e-gazetę!