Nie masz konta? Zarejestruj się

Odpustowy kawałek chleba

09.09.2003 00:00
Setki osób przyszło w niedzielę do sanktuarium w Płokach. Wiernych i sprzedawców przyciągnęły uroczystości odpustowe.
Setki osób przyszło w niedzielę do sanktuarium w Płokach. Wiernych i sprzedawców przyciągnęły uroczystości odpustowe. To, co święte, przemieszało się z tym, co świeckie. Odpust w Płokach to przecież jednocześnie wielkie święto religijne i czas gorączkowego wydawania pieniędzy.
Tłum szczelnie wypełnił ul. Główną w Płokach. Ludzie przechadzali się między dziesiątkami kramów. Każdy nęcił barwnymi błyskotkami i świecidełkami. Komercyjnej pokusie niełatwo się oprzeć. Dźwięk kościelnych dzwonów mieszał się z kwakaniem pluszowych kaczek, wystrzałami plastikowych pistoletów, krzykiem dzieci, śmiechem młodzieży, rozmowami dorosłych. Wielu przyjechało na odpust z odległych okolic. Niektórzy, jak przed laty, przyszli pieszo.
- No to co, idziecie tracić pieniądze? – spytał jeden z odpustowych gości znajomego z dzieckiem.
Poszli. Prosto na kramy.

Koronkowe wachlarze
Jarosław Herman, rodem z Sosnowca, jeździ po odpustach od kilku lat. Handluje błyskotkami. Postawił na kobiety. Kusi klientki nutą egzotyki. Obok pierścionków z niklowanego metalu, cieniutkich jak nitka bransoletek i dyndających na sznurku koralików, leżą indyjskie kadzidełka, łapki do drapania z chińskimi napisami. Najpiękniejsze są jednak wachlarze. Choć wykonano je z drewna, przypominają delikatną ażurową koronkę. Są niezwykle kruche.
- Nie da się bezbłędnie trafić w gusta klientek. Dawniej modne były ozdoby naśladujące złoto. Dziś popularne jest srebro. Podobnie z kadzidełkami. Niektórych drażni ich zapach, innych wręcz przeciwnie, przyciąga – mówi zapalając aromatyczną laseczkę.
W powietrze unosi się słodkawy zapach drzewa sandałowego.

Moja duszko,
masz serduszko
Orientalna woń miesza się z zapachem pierników i odpustowych cukierków, które leżą na straganie u Jerzego Budyńskiego. Jego kramik wygląda jak małe dzieło sztuki cukierniczej. Przypomina obłożony kolorowymi słodkościami domek. Pan Jurek siedzi pośród tych samkołyków. Ułożył torebki z cukierkami w fantazyjne wachlarze. Na sznurku zawiesił lukrowane pierniki różnych rozmiarów.
- Ciekawa historia z tymi piernikami. Najczęściej mężczyźni kupują je kobietom w dowód miłości – mówi wskazując na piernikowe serca z napisami „Moja duszko, masz serduszko” i „Za te gorsze, weź mnie, proszę”, „Kocham Cię”.
Amatorów i amatorek piernikowych serc nie brakuje. Jeszcze większy utarg mają sprzedawcy chrupkich koronek, które w Płokach nazywa się różańcami. Na starganie u Marty Siemek można kupić „różańce” w kilku kształtach. Z boku kramu wiszą nanizane na sznurek kulki, oponki.
- Wszystkie smakują tak samo. Jednak najlepiej schodzą te podłużne – mówi Marta Siemek podając klientce podłużną koronkę.
Sprzedawcy twierdzą, że odpustowy handel to ciężki kawałek chleba. By dojechać na odpust, trzeba wstać w nocy. Jeszcze przed wschodem słońca zaczyna się walka o miejsce do handlowania. Dobrze, gdy stragan jest blisko kościoła. Utarg zależy od pogody.
- Żaden to biznes. Z tego nie można się utrzymać. Rano zazwyczaj wegetujemy. Ruch zaczyna się koło południa. Jak jest ładnie i ciepło, to klient zatrzyma się przy kramie na dłużej. Gdy leje, kupi parę rzeczy i szybko zmyka do domu – mówi Krystyna Bartosik wcinając watę cukrową, którą kupiła u pana Romana.

Wata wielkości piłki
Pan Romek (nie chce podać nazwiska) to dowcipny jegomość w białym fartuszku i kapelusiku. Lgną do niego i dzieci, i pszczoły. Sprzedaje watę cukrową gigantycznych rozmiarów. Jak się postara, to ukręci puszystą kulę wielkości dużej piłki plażowej.
- Najpierw trzeba zapalić butlę gazową, by rozgrzać maszynę. Potem sypie się do środka cukier, który musi się rozpuścić. Następnie sięgamy po drewniany patyczek. Łamiemy go na czubku, by była tzw. zabierka, i kręcimy – zdradza metody produkcji waty cukrowej.

Dawnych
odpustów czar
Gdy jedni wydawali pieniądze, inni stali na straży porządku. Na odpuście o złodzieja nie trudno. Pomiędzy przechodniami przechadzali się umundurowani policjanci. Biało-niebieskie opaski nosili panowie ze służby kościelnej. Jednym z nich był emerytowany górnik Tadeusz Guzik.
- Pani kochana, tu przed laty takie odpusty bywały, że hej. Były karuzele, kucyki, drewniane zabawki. Wesoło było. Narodu kupe. Ludzie się bawili na całego. Pracę mieli – wspominał dawne czasy. – Teraz trochę smutno – dodał pałaszując jakby na osłodę świeżutkiego pączka.
- Ja tu z Gaja jako mały brzdąc na nogach przychodziłem. Ten odpust to dla małego była dziecka wielka impreza. To był zaczarowany świat – mówił Czesław Knapik, trębacz z ciężkowickiej orkiestry kościelnej, która dodała splendoru głównej niedzielnej mszy – sumie.

Ze stołu Pańskiego
Jednak nie wszyscy wydawali pieniądze lub wabili klientów. Na wiodących do sanktuarium schodach ulokował się odziany w przybrudzony prochowiec mężczyzna. To pan Stefan. Na płocki odpust przydreptał z Chrzanowa. Długie jasne włosy zasłaniają niestarą jeszcze twarz. W ręku trzymał tekturę, na której nakleił święty obrazek. Na kolanach trzymał maleńką skarbonkę.
- Żyję ze stołu pańskiego, z tego co dadzą ludzie, ale lichutko z tym, lichutko – narzeka.
Gdy ktoś z idących na mszę lub wracających z modłów ludzi wrzucił do skarbonki pieniążek, pan Stefan zerkał ukradkiem i mówił cicho „Bóg zapłać”.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 36 (597)
  • Data wydania: 09.09.03

Kup e-gazetę!