Nie masz konta? Zarejestruj się

Aby rzeźby ożyły

19.08.2003 00:00
Wyczarowanie barwnego ptaka z kawałka lipowego drewna to sztuka. Sztuką jest także sprzedanie wytworu własnych rąk.
Wiedzą o tym doskonale Zofia i Edward Góreccy, twórcy ludowi z Poręby Żegoty, członkowie ogólnopolskiego stowarzyszenia Ars Populi, aktorzy Teatru Ludowego Tradycja. Góreccy zrobią dla „Przełomu” statuetki Kaczorów.
U Góreckich panują artystyczne klimaty. W ogrodzie, pomiędzy drzewami i krzewami czają się pokaźnych rozmiarów sowy. W domu na ścianach wiszą obrazy pędzla najstarszej córki – Barbary. Do rzeźby ciągnie szesnastoletniego Krzysztofa, który już teraz trudni się wyrobem drewnianych zabawek. Młodsza córka – Emilia gra na flecie.
Każde z trójki dzieci Góreckich skończyło szkołę muzyczną. Wrażliwi na sztukę rodzice przykładali wiele uwagi do artystycznego kształcenia potomstwa. Talenty zdradza też maleńki Hugo, wnuk Góreckich. Z radością bawi się „klepokami”, bo tak mówi się o drewnianych zabawkach dla dzieci.

Ludzie, którzy tworzą
- Cenię i szanuję ludzi, którzy coś tworzą, potrafią coś z siebie wykrzesać – zaznacza Edward Górecki, który rzeźbiarstwa nauczył się od dziadka – Józefa.
Nieraz jako chłopiec przyglądał się jak cierpliwie wydobywał z drewna najrozmaitsze ptaki. Dziadka już nie ma, ale kilka z rzeźb ostało się do dziś. W jednym z pomieszczeń do ścian tulą się papugi, dudki. Czas starł z nich kolory.
Pana Edwarda ciągnęło do sztuki od dziecka. Nie od razu sięgnął jednak po dłuto. Najpierw malował.
- W malarstwie jest większa konkurencja. Rzeźbieniem zajmuje się mniej ludzi – zdradza powody dla których rozstał się z pędzlem.
Nie żałuje. Odpowiada mu rola rzeźbiarza – i w życiu, i na scenie. Nie tak dawno wcielił się w postać artysty ludowego Michała Giera, zwanego Wargatym. Razem z nim grała żona Zofia. Za rekwizyty służyło kilka rzeźb i płaskorzeźb wykonanych przez Góreckich. Spektakl nosił symboliczny tytuł „Moje rzeźby ożyły”.

Poranione dłonie
Sporo siły potrzeba, by nadać kształt drewnianemu klockowi. Nieraz dłuto ześlizgnie się i zrani rzeźbiarza. Pan Edward pokazuje blizny na dłoniach na dowód tego, że ludowe rękodzieło to także ciężka, mozolna praca.
Siada na niskim krzesełku i zabiera się do rzeźbienia. Na podłogę spadają wydłubane lipowe łuski. W pracowni pachnie drewnem. Mija trochę czasu nim sprawne dłonie pana Edwarda wyrzeźbią drewnianego kaczora. Tą pracą rządzi jedna zasada: od ogółu do szczegółu.
- Drobiazgi wymagają najwięcej pracy. Tu potrzebna jest precyzja i uwaga – twierdzi pan Edward ocierając pot z czoła.

Kolor przyciąga
Gdy mąż stuka w pracowni, pani Zofia siada w pokoiku, gdzie Góreccy gromadzą swe prace. Za pracownię służy jej stolik zastawiony słoiczkami z farbami, pędzlami. Pomiędzy malarskimi akcesoriami leżą książki z fotografiami ptaków, atlasy i inna ornitologiczna literatura. Te publikacje to dla pani Zosi prawdziwy przewodnik po skrzydlatym świecie. Nim zacznie malować, zerka do książki, by przyjrzeć się barwie jakiegoś ptaka. Kolor to klucz do sukcesu. Często to on decyduje o tym, jaki ptak wyleci w świat z pracowni Góreckich.
- Nasze rodzime ptaki są dość często szare. Mnie zależy, by były kolorowe i wesołe, dlatego staram się używać ciepłych i intensywnych kolorów. Klienci lubią ptaki wielobarwne – zauważa Zofia Górecka delikatnie pociągając pędzlem po grzbiecie kaczora. Maluje z wielką starannością. Nie ma mowy o mieszaniu barw. Stąd praca się przedłuża, bo by nałożyć kolejną warstwę kolorów, trzeba poczekać aż wyschnie poprzednia.
- Mniej czasu schodzi, gdy maluje się seryjnie – ocenia.

Wystawy na rynku
W domu Góreckich nie zostało zbyt wiele rzeźbiarskiego dorobku. Wszystko co robią, idzie na sprzedaż. Lato to gorący czas. Czekają na nie przez cały rok. Przez wakacje co tydzień jeżdżą do Wisły. Czasami turyści mając ich za Wiślaków pytają o Małysza. Rozstawiają swój kramik przed tamtejszym muzeum i kuszą spragnionych sztuki ludowej klientów. Chętnych nie brakuje. Bywało tak, że pan Edward, ku uciesze gapiów, rzeźbił patki tuż przy stoisku i podawał żonie do malowania.
Prócz Wisły ich prace znane są w Krakowie, Tarnowie, Wadowicach, Wrocławiu. Promują Alwernię i cały powiat chrzanowski w Polsce i za granicą. Najbardziej odległym miejscem, do którego doleciały ich ptaki, jest francuskie Evron. Zostawili tam m.in. pokaźnych rozmiarów sowę.
- Dla nas najwspanialszą salą wystaw jest środek rynku. Nasze prace oglądają wówczas setki ludzi. Podziwiają i kupują – zaznacza pani Zofia, która wielkie znaczenie przypisuje otoczeniu, w jakim stoją rzeźby.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 33 (594)
  • Data wydania: 19.08.03

Kup e-gazetę!