Nie masz konta? Zarejestruj się

Przyszłość w żołnierskich kamaszach

11.03.2003 00:00
W powiecie rozpoczął się pobór. O 1.500 młodych mężczyzn upomina się armia. Dostaną wikt i opierunek. Minie rok nim wrócą do cywila.
W powiecie rozpoczął się pobór. O 1.500 młodych mężczyzn upomina się armia. Dostaną wikt i opierunek. Minie rok nim wrócą do cywila.
Do powiatowej komisji poborowej i komisji lekarskiej w Chrzanowie trafić nie trudno. O tym, gdzie wchodzić, informują strzałki i dwie czerwone tablice z białymi napisami przybite na budynku przy ul. Sokoła. Widać je z daleka. Z daleka słychać też poborowych.

Czekanie wykańcza
Krzeseł dla wszystkich nie wystarczyło, więc kilkunastu usadowiło się na schodach. Siedzą rozkraczeni pod ścianami i dowcipkują na całego. Żartami próbują dodać sobie odwagi. Nikt nie chce wyjść na cykora czy maminsynka. Wiadomo, w armii jak i w cywilu - trzeba zachować twarz. Nie wypada być miękkim. Trzeba być twardzielem.
- Nie ma się czego bać. Wszystko można przeżyć. Stajesz przed komisją lekarską, tak jak przed zwykłym lekarzem. Pooglądają cię wzdłuż, wszerz i w poprzek. Zmierzą ciśnienie i po zabawie – opowiada kolegom 20-letni Grzegorz Kurek, który do poboru staje już po raz drugi.
W zeszłym roku dostał kategorię A, ale do woja nie poszedł, bo jeszcze nie skończył szkoły. Teraz też nie chce iść. Planuje studia. Nie wie jednak jakie.
- Ciśnienie to chyba każdy ma podwyższone. Samo czekanie wykańcza. Jak się wypali paczkę papierosów w ciągu kilku godzin, to trudno się dziwić – dodaje Grzesiek.
I faktycznie - co chwilę ktoś, wychodzi na papierosa.
- To uspokaja, a poza tym co robić przez kilka godzin – mówią zbiegając po schodach w dół.

Strzelanie nie pociąga
Większość poborowych nie chce iść do wojska. Są młodzi, chcieliby się wyszaleć, a nie wyciskać z siebie siódme poty na poligonie. Rok w armii oceniają jako czas stracony. 12 długich miesięcy wyciętych z życiorysu. Chętnie by przed tym uciekli.
Pawła Rusina z Trzebini armia fascynowała w dzieciństwie. Chłopięcą wyobraźnię pociągała zewnętrzna otoczka.
- Podobało mi się, że żołnierze salutowali, jeździli czołgami, umieli strzelać. Ale to już minęło. Wydoroślałem i zmądrzałem. Nie chcę iść do wojska – twierdzi.
-Mnie też to nie pociąga. Tak będę planował życie, by armia mnie nie złapała. Jestem sportowcem. Gdy skończę liceum, będę zdawał na AWF. Jak się gra, to się ma – wtrąca kategorycznie Tomek Witkowski, zawodnik trzebińskiego MKS-u. Inni mu przytakują.

Trzeba odbębnić
Z tłumu wyróżnia się barczysty blondyn. Podczas, gdy inni przekrzykują się w odpowiedziach i silą na luz, on milczy. Odzywa się dopiero wówczas, gdy hałas ucicha.
- Chcę iść do wojska, bo ono i tak mnie nie ominie. Po co uciekać przed czymś, co i tak w końcu stanie się faktem. Im wcześniej, tym lepiej. Głupio bym się czuł, gdyby wcielono mnie do armii za kilka lat i gdyby pomiatał mną jakiś 19-letni chłystek. Wojsko trzeba odbębnić – tłumaczy ze spokojem Marcin Rejdych z Lgoty, który kształci się w zawodzie cukiernika.
Ma nadzieję, że wojsku wiele się nauczy, że armia stanie się dla niego przygodą życia.

Lubią ryzyko
Kilku poborowych skraca sobie czas graniem w pokera. W ciasnej poczekalni, tuż przed drzwiami do pokoju komisji lekarskiej zebrała się grupka młodych karciarzy. Wśród nich jest kilku, którym armia nie straszna. Nie boją się ani fali, ani wojskowej niewiadomej. Lubią nowe doświadczenia. Pociąga ich ryzyko.
- Mam nadzieję, że dostanę kategorię A. Brat był w wojsku i jakoś nie narzekał. Mówił, że największy wycisk jest na początku. Zwłaszcza na miesięcznym szkoleniu w Mrągowie dawali mu popalić. Potem, gdy przeniesiono go do jednostki pod Rzeszowem, było spoko, całkowity luzik – mówi Marcin Pstrucha, uczeń ZSME w Trzebini.
Marcin nie ma wojskowych zainteresowań. Ciekawi go jednak, jak wygląda wojskowy żywot. Chciałby na własnej skórze odczuć to, co zna z opowieści.

Marzy się chleb
Inaczej podchodzi do sprawy Robert Rejdych. Krótko ostrzyżonemu poborowemu marzy się żołnierski chleb. Gdy zda maturę, planuje startować na uczelnię wojskową.
- Wojsko robi z chłopców mężczyzn, a zawodowi żołnierze to ludzi wysportowani, silni fizycznie i psychicznie. To znakomici stratedzy. Spokojni. Opanowani. Precyzyjni. Szkoły wojskowe łączą teorię z praktyką – tłumaczy z entuzjazmem w głosie Robert i sięga po talię kart. Tasuje i rozdaje.
Przytakuje mu Łukasz Sandecki. Z Łukasza chłop jak dąb. Wysoki, dobrze zbudowany. Słowem – okaz zdrowia.
- Kolega jest w wojsku i jakoś nie narzeka. Mówi, że w armii jest „h....., ale jednakowo”. Da się przetrwać. Nie my pierwsi i nie ostatni. Po nas przyjdą inni. Każdemu chyba przyda się lekcja pokory, posłuszeństwa i dyscypliny – rozwodzi się Łukasz.

Fali się nie boję
O fali słyszał, lecz specjalnie się jej nie boi. Kumpel opowiadał mu jak to po 16 warcie starsi urządzają młodym szeregowym „obcinkę na kambuza”.
- Wygląda to mniej więcej tak. Podobno sadzają kolesia w środku. Ubierają mu na głowę żołnierski hełm i walą po nim wyciorami od kałasznikowów. Przyjemne to na pewno nie jest, ale co zrobić - fala w armii była, jest i będzie. To element wojskowego życia – przekonuje.
- Najbardziej uciążliwy element – dodaje licealista Bartek Ptak z Młoszowej. - Szkoda, że u nas nie traktuje się ludzi po ludzku. W innych krajach jest inaczej. Kolega z Danii opowiadał mi, że w ich armii w ogóle nie ma fali. Tuż przed wojskiem oglądał jednostkę. Zobaczył więc na własne oczy jak tam jest – relacjonuje Bartek.

Dotykani przez obcych
Nagle otwierają się drzwi. Kobiecy głos wywołuje do sali nr 10-poborowego Rafała Piętę, przystojnego bruneta o wesołym spojrzeniu. Gdy dostał wezwanie na pobór, jego dziewczyna Magda powiedziała mu, że ma się z nią zaręczyć. Rafał jednak stwierdził, że jest na to jeszcze za młody. Teraz podnosi się dziarsko z krzesełka. Klata w przód. Głowa do góry. Głęboki wdech. Głośny wydech. Porozumiewacze mrugnięcie do kolegów.
- No to na razie – rzuca i na kilkanaście minut znika za białymi drzwiami.
Poborowi obawiają się komisji lekarskiej. To ona decyduje o żołnierskim być albo nie być.
- A co pani myśli, że stanie w slipkach przed grupą ubranych ludzi to wielka frajda? Dzięki. Znam większe przyjemności niż mierzenie, ważenie i ogólnie rzecz biorąc dotykanie przez obcych – mówi zaczepnie Marcin, jeden z tych, którzy badania lekarskie mają już za sobą. Dziś przyszedł dopingować kolegów.

Zimno, ostatnia rzecz
Otwierają się drzwi, wychodzi zadowolony z siebie Rafał.
- Było OK, choć trochę chłodno. Odsłoniłem grzejnik, więc jak się rozbierzecie to nie będzie wam zimno – żartuje z kolegów. Ci zaś wybuchają śmiechem.
Zimno to ostatnia rzecz, o jakiej pomyśleliby stając przed komisją lekarską. Frapuje ich, jaką kategorię dostaną. Zastanawiają się, kiedy przyjdzie im stanąć w równym szeregu i na komendę pomaszerować w zwartej kolumnie.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 10 (571)
  • Data wydania: 11.03.03

Kup e-gazetę!