Nie masz konta? Zarejestruj się

Co uśmierciło Darię

28.01.2003 00:00
Miała dwadzieścia pięć lat – w kieszeni pachnący świeżością dyplom ukończenia studiów – wokół prawdziwych przyjaciół i najbliższe sercu osoby. Marzyła o własnej rodzinie... Sekcja zwłok wykazała, że zabił ją tlenek węgla.
Miała dwadzieścia pięć lat – w kieszeni pachnący świeżością dyplom ukończenia studiów – wokół prawdziwych przyjaciół i najbliższe sercu osoby. Marzyła o własnej rodzinie... Sekcja zwłok wykazała, że zabił ją tlenek węgla.
O Darii Kosterewie z Chrzanowa, ofierze niewydolnej wentylacji w mieszkaniu (?), zbyt szczelnych okien (?) czy czyjegoś niedopatrzenia (?) – nikt nie mówi źle. I nie dlatego, że zmarłych zwykło się wspominać dobrze. Ona po prostu była wyjątkowa. Przekonują o tym łzy i smutek w oczach oraz przerywany płaczem głos tych, którzy zgodzili się mówić o niej: sąsiada z klatki, pani Joli, pani Haliny czy wreszcie babci, mamy i brata.
- Szalenie spokojna, ułożona dziewczyna. Nie było z nią żadnych problemów – wspomina sąsiad z bloku, w którym mieszkała Daria.
- Poznałam ją pół roku temu dzięki Magdzie. I choć znałyśmy się tych parę miesięcy, mogę powiedzieć, że bardzo ją polubiłam. Może nawet traktowałam jak młodszą siostrę. Była wspaniała, uczynna... Zaglądała do mnie praktycznie codziennie. Razem spędzałyśmy sylwestra. Widząc, że przygotowuję obiad, od razu pytała w czym może pomóc. Ja doprawiałam zupę, ona tarła marchewkę. Nie potrafiła sama gotować, ale lubiła podpatrywać jak ja to robię. Wówczas opowiadała mi, że chciałaby jak inne kobiety wyjść za mąż i urodzić dzieci. Była osobą silną psychicznie. Potrafiła innych pocieszać i podtrzymywać na duchu. W niedzielę (5 stycznia) wpadła do mnie. Pamiętam jej słowa: - popatrz jak mi się fajnie zaczyna układać. Dostałam pracę w czasach, gdy tak ciężko o nią – mówiła pogodnym głosem. W poniedziałek (6 stycznia) koło dziewiątej rano spojrzałam w jej okna, mieszkałyśmy praktycznie naprzeciwko. Rolety były już podniesione. Znak, że wstała i szykuje się do szkoły. Niczego nie przeczuwałam, bo wszystko było jak dotychczas – opowiada Jolanta Wójcik.

Gdzie jesteś?
Do Szkoły Podstawowej nr 1 w Chrzanowie, w której pracowała na pół etatu od września ubiegłego roku, tego dnia jednak nie dotarła.
- Zaczynała o godz. 11.20. Zdziwiłam się jej nieobecnością. Była bowiem punktualna i obowiązkowa. W sekretariacie powiedziano mi, że nie dostarczała żadnego zwolnienia. Gdzie zatem była? Poprowadziłam jej zajęcia. Przed 13.00 poszłam jednak pod blok, w którym - na parterze – mieszkała Daria. Zapukałam do okna. Bez skutku. Nie dawało mi to spokoju. Miała przecież numer mojej komórki, dlaczego nie dała znać co się z nią dzieje? Zadzwoniłam do jej koleżanki, ta z kolei wykonała telefon do babci. Musiałam pojechać do Krakowa, ale jeszcze z pociągu wysłałam jej sms o treści mniej więcej: Gdzie jesteś? Dlaczego milczysz? Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Miałam już wtedy złe przeczucia. Wiedziałam, że coś złego musiało się przytrafić, ale śmierć...? Ból, który odczuwam, jest tak ogromny jak przy utracie kogoś bliskiego. Fantastyczna dziewczyna. Wrażliwa na cudzą krzywdę. Miała tyle planów. Poznałam ją dwa lata temu, gdy jeszcze jako studentka katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego przyszła na praktykę. Wydawała mi się wtedy nieco zagubiona, zamknięta w sobie. Kiedy ponownie pojawiła się we wrześniu ubiegłego roku jako nowy wuefista była inną osobą. Radosną, pewną siebie. Rzadko się zdarza, by nauczyciel w ciągu zaledwie kilku tygodniu zdobył sympatię i autorytet dzieci. Jej się to udało bezbłędnie. Uczniowie za nią przepadali. W piątek (3 stycznia) miałam sześć, a Daria tylko dwie lekcje. I zamiast pójść do siebie, wolała mi towarzyszyć. Potem odprowadziła mnie pod sam blok. Cieszyła się, że w poniedziałek podpisze umowę o pracę na całym etacie. W czwartek miałyśmy zabrać dzieciaki na basen – opowiada przez łzy Halina Książek.

Odeszła po cichu
Po godzinie 15.00 znaleziono Darię. Leżała nieprzytomna we własnej łazience. Na miejsce przybył lekarz pogotowia. Reanimowaną odwieziono do szpitala, w którym wkrótce potem zmarła.
- Straciłam ukochane dziecko. Ona była mi najbliższa. Bardzo ją kochałam. Nigdy od niej nie usłyszałam złego słowa. Robiła mi zakupy, płaciła rachunki. Dbała o mnie, opiekowała się. Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek przyjdzie mi pochować własną wnuczkę – mówi 78-letnia Stanisława Sroka.
- Do tej tragedii w ogóle nie powinno było dojść – komentuje zdenerwowana sąsiadka z bloku obok.
- Przyrzekłam nad grobem Darii, że rokrocznie będę organizować w szkole turniej jej imienia. Zasługuje na to. Do reklamówki, po którą przyjdzie ktoś z rodziny, spakowałam jej rzeczy: dres i adidasy. Ulubiony kubek Darii zostawiłam sobie na pamiątkę. Nigdy o niej nie zapomnę.... Czy mogłam ją uratować? – dręczy się myślami H. Książek.
- To bezsensowna śmierć, której można było uniknąć. Dlaczego ona? Dlaczego akurat w takim momencie jej życia, gdy wszystko zaczęło się układać po jej myśli – zastanawia się pani Jolanta.
- Zawsze upominałam córkę, by była ostrożna, by wolno jeździła samochodem, by nie brała prysznica jak jest sama w domu... – przypomina Aleksandra Kosterewa, kryjąc twarz w dłoniach.
- Mogliśmy nawzajem na siebie liczyć. Nigdy mnie nie zawiodła. Potrafiła z przyjęcia wyjść, gdy trzeba było. Z każdej podróży przywoziła mi upominek. Zawsze pogodna i uśmiechnięta. Będzie mi jej i rozmów z nią bardzo brakować. Poruszę wszystko, żeby dociec prawdy o przyczynach jej śmierci. Jestem jej to winien – oświadczył Dominik, brat Darii, o której nie mówił inaczej jak Curuś. Tak też się do niej zwracał. Taki napis widniał również na szarfie żałobnego wieńca.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 4 (565)
  • Data wydania: 28.01.03

Kup e-gazetę!