Nie masz konta? Zarejestruj się

Mieć własny kąt

21.01.2003 00:00
Do libiąskiej noclegowi wiedzie stroma i śliska droga. Kilkanaście minut piechotą pod górkę. Ten szlak każdego dnia przemierza kilkunastu bezdomnych mężczyzn. Libiąska Willa jest dla nich domem, który utracili.
Do libiąskiej noclegowi wiedzie stroma i śliska droga. Kilkanaście minut piechotą pod górkę. Ten szlak każdego dnia przemierza kilkunastu bezdomnych mężczyzn. Libiąska Willa jest dla nich domem, który utracili.
Żółty, przybrudzony budynek widać z daleka. Wokół panuje porządek. Daremnie szukać papierka czy niedopałka po papierosie. Podobnie jest w środku. Widać troskę o czystość, choć nie jest to łatwe, bo w noclegowni trwa remont. Dwóch bezdomnych remontuje łazienkę: Janusz maluje grzejniki, Mirek kładzie flizy. Pochłonięci pracą nie kwapią się do rozmowy.
Bardziej rozmowni są bezdomni, którzy kurują się w sypialniach na parterze i piętrze. W trzech ogromnych salach stoją w równych rzędach metalowe łóżka. Wszystkie starannie zasłane. Kołdry i poduszki przykrywają kraciaste koce. W ciepłych pomieszczeniach unosi się zapach pościeli i jedzenia. Ciepło rozleniwia. Jeden bezdomny śpi, inny próbuje coś czytać. Kilku krząta się po sali.

Świat jak bar
Na jednym z piętrowych łóżek wyleguje się Bronek. Spod kołdry wygląda tylko głowa. Słaby jest, bo ostro zabalował. Wrócił do noclegowni dopiero w południe, po całonocnej popijawie. Wybrał się do Chrzanowa. Spotkał kumpla i wspólnymi siłami urządzili zakrapianą imprezę. Bronek przyszedł do noclegowni mocno zmizerowany, zielony na twarzy i jakiś nieswój.
- Ech, pić się tylko chce po tym piciu. W gardle suszy, w żołądku piecze. Lekarz mówi, że nie powinienem pić, bo jakieś lekarstwa biorę, ale jak nadarzy się okazja, to jak tu nie odmówić – mówi i naciąga kołdrę pod brodę.
Chłodno mu, choć nawykł do mrozu. Niejedną zimową noc przespał pod gołym niebem lub w opuszczonych ruderach. Nie jest z nim dobrze, nogi go bolą. Chodzić nie może, ale z noclegowni wychodzi dość często. Nie może usiedzieć w miejscu.
- No, jakże tu nie chodzić? – pyta przewracając się z boku na bok. - Muszę chodzić, bo jak się położę, to już na zawsze, jak będę leżał, to się zależę na śmierć – tłumaczy i podnosi się z łóżka.
Kulejąc podchodzi w podkoszulku i kalesonach do stolika, na którym stoi czajnik z wodą. Wypija szklankę jednym haustem.
- Suszy jak jasny gwint – kwituje.
Jak wydobrzeje, znowu pojedzie do Chrzanowa. Do noclegowni pijany nie wróci, bo tu pić nie wolno. Niejeden już za to wyleciał. Bronek nie jest głupi. Nie chce ryzykować. Bezdomność nauczyła go, że w zimie najważniejszy jest ciepły kąt i jedzenie. Nałóg każe mu jednak szukać kompanów do picia. Towarzystwo też jest ważne. Kolegów jednak trzeba dobierać ostrożnie.
- W życiu jak w barze. Jeden jest trzeźwy, drugi pijany, a trzeci wariat. Z wariatami lepiej się nie zadawać – przekonuje siadając na swojej pryczy.
Bronek ma w noclegowni kilka osób, które lubi. Są też tacy, za którymi nie przepada. Kilka łóżek dalej, w rogu sali pod oknem siedzi Józek, kolega Bronka.
- W porządku jest człowiek. Nic do niego nie mam – chwali Józka.

Własny kąt
61-letni Józek to najstarszy mieszkaniec noclegowni. Poorana zmarszczkami twarz bezdomnego jest jak książka. Można z niej wyczytać niejedną dramatyczną historię. Józek ma za sobą 27 lat pracy jako kierowca, rok więzienia, lata alkoholizmu, bezdomności i tułaczki po noclegowniach na Śląsku. Do libiąskiej Willi trafił w czerwcu ubiegłego roku.
- Co przede mną, nie wiem. Gdyby nie to miejsce – zamarzłbym gdzieś niechybnie. A tak, to jakoś ciągnę. Jak długo to będzie, nie wiem. Babka żyła 104 lata, dziadek 102, mama 98 – wylicza i zamyśla się na moment.
Po chwili zmienia temat. Wstaje ze starannie zasłanego łóżka i otwiera lodówkę pokazując zdobyte przez siebie smakołyki: wędliny, słoiki z przetworami. Sporo tego, dla Józka załatwienie jedzenia nie jest problemem. Libiąż zna jak własną kieszeń. Ma tu znajomych, którzy zawsze dadzą mu jakiś prowiant.
- Z lat dziecinnych znam też Willę, bo tu chodziłem do przedszkola. A wie pani z kim? Z dzisiejszą burmistrz Libiąża – Marią Siudą – dzieli się rewelacją.
Polubił noclegownię. Urządził się tu jak w domu. W jednym z okien zawiesił niebieską „firankę”. W kąciku nad łóżkiem przybił mały drewniany krzyżyk.
- Bez Boga to ani do proga – wygłasza z namaszczeniem.
Do Willi przywiózł własną lodówkę, telewizor, tapczan. Jest dumny ze swego majątku. Ma też rower. Jest stary, dziesięcioletni, ale strzeże go jak oka w głowie.
- Jeżdżę na nim przez cały rok – wiosna, lato, jesień, zima – mówi rozanielony.
Koło Józka przechadza się łaciata kotka – maskotka bezdomnych. Wołają na nią Bolek. Ktoś podrzucił ją do noclegowni, gdy była kocięciem. Bezdomni myśleli, że to kocur i nadali jej męskie imię. Bolek ociera się zalotnie o nogę Józka. Przymila się też do innych bezdomnych, bo zawsze się z nią podzielą jedzeniem.
- Zwierzę też potrzebuje własnego miejsca – stwierdza Józek.
- Jak każdy z nas. Człowiek, który nie ma domu jest w społeczeństwie intruzem. Staje się społecznym zerem – do rozmowy włącza się Jan, zwany w noclegowni Kodżakiem, bo niedawno zgolił włosy.
Mówi, że to dla wygody. Jan pochodzi z Trzebini. Na kopalni Siersza przepracował 17 lat. Zgubiła go wódka. W maju będzie pięć lat, jak wylądował na bruku. Nie płacił za mieszkanie. Teraz czeka na lokal od gminy. Czeka i doczekać się nie może. Na gminnej liście jest 56. Nie traci jednak nadziei, że kiedyś dostanie wymarzony kąt.
- Ostatnio na Wigilii w CUS-ie dzieliłem się opłatkiem z wiceburmistrzem Duszą. Stał samotny bidulek, więc pomyślałem, że podejdę i pożyczę mu sukcesów w pracy. On życzył mi, żebym dostał lokal do mieszkania. Może kiedyś się to sprawdzi, oby nie dopiero w przyszłej pięciolatce – kwituje z ironią.

Żyć jak człowiek
W jednej z sal na piętrze mieszka od kilku tygodni Włodek. Czuje się niezbyt dobrze. Boli go złamany palec u nogi. Boli go też w środku. Jest przygnębiony. Ma „doły”. Próbował czytać „Politykę”, ale nie mógł zebrać myśli. Oglądał „CKM”, ale to też nie było to. Odłożył więc obie gazety na szafkę obok łóżka. W zasięgu ręki leży kilka książek. Włodek lubi czytać. Ma z czego wybierać, bo w noclegowni stoją trzy szafy książek. Większość to Harlekiny, ale znajdzie się coś ambitniejszego. Ma 51 lat, a wygląda nad podziw młodo. Czarne, gęste włosy, ciemny wąs, duże oczy... Siedmioletnia włóczęga nie odcisnęła na nim większych śladów. Tylko w środku jakiś poraniony, zbuntowany i rozdarty.
- Narobiłem w życiu dużo złego i sobie, i bliskim. Właśnie ich najbardziej mi szkoda. Rok nie widziałem jedynej córki. Wiem, że urodziła syna. Słyszałem, że wspaniały. Nic nie boli tak jak życie – milknie kryjąc na moment twarz w rękach.
A życie miał Włodek ciekawe. Pełne wydarzeń wesołych i tragicznych. Wesoło było w młodości, gdy zaczynał pić. Lubił ludzi i ludzie lubili jego. Ze znalezieniem towarzystwa nigdy nie miał problemów. Były pieniądze, znaleźli się i koledzy. Staczał się powoli.
- Nie wiem, kiedy przekroczyłem granicę picia kontrolowanego. Zaczynałem niewinnie – od piwa. Potem niepostrzeżenie przyszły mocniejsze trunki – opowiada zrezygnowany.
Po kilku latach w życiu Włodka przestało być wesoło. Rozwód, nieudane próby wyjścia z nałogu, odwyki, terapie, mitingi AA. Wszystko na marne. Teraz próbuje radzić sobie sam. Walczy z sobą. Każdy dzień bez picia wydaje mu się zwycięstwem.
- Upadając też można dojść daleko. Tylko trzeba mieć siłę, by się podnieść. Mnie czasami tej siły brakuje – mówi cicho.
Nie pije już od trzech tygodni. Za pijaństwo tuż przed świętami Bożego Narodzenia usunięto go z noclegowi.
- Święta dla takich jak ja nie są czasem najszczęśliwszym. Dla samotnych to wór cementu na plecach. Trzeba wypić, by zapomnieć. Piłem, aż do granicy bólu. Chciałem utopić w procentach kaca moralnego – opowiada cedząc sylaby.
Zamyślił się na chwilę, schylił głowę. Odpłynął myślami gdzieś daleko.
- Tak, tak. Nic nie boli tak jak życie – powtarza jakby z innej rzeczywistości. - A przecież chciałbym żyć jak człowiek. Chciałbym, by trawa była zielona, niebo niebieskie, a kobieta była kobietą, a nie babsztylem czy babochłopem. Tylko czy to jeszcze możliwe? – pyta sam siebie.
Włodek nie godzi się na samego siebie. Chciałby cofnąć czas i zacząć wszystko na nowo. Wierzy w wędrówkę dusz. Chciałby odrodzić się w innej skórze. Każdej, tylko nie własnej.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 3 (564)
  • Data wydania: 21.01.03

Kup e-gazetę!