Nie masz konta? Zarejestruj się

Spokojny człowiek

14.01.2003 00:00
Zawsze stał na rogu niedaleko Rynku w Trzebini. Miał zniszczony zielony płaszcz i długą siwą brodę. Śmierdział. Spał na starej „amerykance” w komórce ze śmieciami za jedną z kamienic. W nocy z 8 na 9 grudnia temperatura spadła poniżej –10oC. 9 grudnia o 9.10 Komisariat Policji w Trzebini został powiadomiony o zamarznięciu człowieka.
Zawsze stał na rogu niedaleko Rynku w Trzebini. Miał zniszczony zielony płaszcz i długą siwą brodę. Śmierdział. Spał na starej „amerykance” w komórce ze śmieciami za jedną z kamienic. W nocy z 8 na 9 grudnia temperatura spadła poniżej –10oC. 9 grudnia o 9.10 Komisariat Policji w Trzebini został powiadomiony o zamarznięciu człowieka.
Kim był? Czy jego śmierci można było uniknąć? Pytam znajomego, który często bywa w Rynku:
- Dla mnie to był taki prosty człowiek. Mnie on nic nie szkodził. Pewnie, nad biednymi trzeba się litować, ja się zawsze lituję.
- Gdy klienci zauważyli, że jest brudny, że ma wszy, zaczęli mówić, żebyśmy coś z nim zrobili. Interweniowaliśmy w urzędzie miasta, potem dzwoniliśmy do Ośrodka Pomocy Społecznej. Przyjechała pani, długo z nim rozmawiała, tłumaczyła mu coś, kiwał głową –mówi pracownica sklepu PSS, obok którego często przesiadywał.

Gdyby ten ciepły posiłek
Agnieszka Hubicka-Kłeczek, starszy pracownik socjalny Ośrodka Pomocy Społecznej w Trzebini:
- W 2001 roku Rynek należał do mojego rejonu. Miałam do tego pana dwa zgłoszenia. Pierwsze w lipcu 2001 r. Powiedział mi, że chce żyć tak, jak żyje i że on nigdy sam się o pomoc nie prosił. Drugie było w grudniu tego samego roku, kiedy mieszkał w piwnicy pod jedną z kamienic. Kiedy tam przyjechałam, sąsiedzi powiedzieli, że już go nie ma, że gdzieś wyjechał.
Personel ,,Społem”:
- Pewna pani mu kiedyś przyniosła ręcznik, mydło, jak tu siedział taki spokojny. Powiedział jej, że on już pójdzie na dworzec do tej umywalni i się umyje. Potem następnego dnia go widzimy, taki sam. O ludziach w Trzebini, to naprawdę nie można nic złego powiedzieć. Nieraz w sobotę to z pięć osób potrafiło coś kupić i zanieść mu. Wsadzali mu do reklamóweczek i podawali. Czy bułkę, czy serek, czy coś innego miał codziennie. Może gdyby ten ciepły posiłek...

Chyba za to jedzenie
O próbach udzielenia pomocy opowiadają panie z pobliskiego sklepu cukierniczo-monopolowego:
- Nieraz gdy przychodził do sklepu, dostał kawałek chleba. Raz zobaczyłam go i dałam mu bułkę, a on przychodzi za kilka minut, wyjmuje pieniądze i mówi: „Proszę dwie nalewki”. Normalnie ręce opadały.
- A te pieniądze, to jak dawał, też takie nieprzyjemne były.
- Klienci się tu nieraz skarżyli, żeby go nie wpuszczać do sklepu. Powiedziałam mu kiedyś: „Stań se pan pod drzwiami, to ja panu doniosę”. Jak się zaczął drzeć: „Ty k..., a taka nie taka”.
- Mnie jak raz przezwał, to do końca życia będę pamiętać. Jak był trzeźwy, to był spokojny, ale jak pijany, to bezwzględny.
- A mnie czekoladki kupował. Chyba za to, że kiedyś jedzenie ode mnie dostał.

Papierosa albo lufę
W bramie nieopodal jego ostatniego miejsca zamieszkania spotykam grupkę mężczyzn, którzy przedstawiają się jako dawni znajomi:
- Do ośrodka czy domu starców nie chciał iść. Może mu o tę rentę chodziło, żeby mu nie zabrali. Przychodził czasem tutaj, to mu człowiek dał papierosa, bo palił jak lokomotywa.
Personel sklepu cukierniczo-monopolowego:
- On od rana już tu chodził, od 6.00, 7.00. Zbierał pety, na murku sobie siedział, jeszcze jak było cieplej. Taki najgorszy nie był. Nie tak, jak ci, co są od rana pijani. Gdzieś o 15.00 dopiero przychodził po nalewki. Jak trzeźwy był, to dzień dobry zawsze powiedział.
Dawni znajomi:
- Spokojny był chłopak. Lubił łyknąć, bo lubił, ale za brynę się nie łapał, salicylu, innych takich, też nie pił.

A jednak 54
Dalej są już tylko informacje, których nikt nie potwierdza. Nie da się im przyporządkować żadnych konkretnych dat. Prawdopodobnie od początku mieszkał w Trzebini. Wiadomo, że na kilka lat przeniósł się na os. Gaj, by potem znów wrócić na Rynek. Jeszcze trzy lata temu wynajmował część mieszkania w jednej z kamienic. Około półtora roku później właściciel mieszkania zmarł, a jego dotknęła eksmisja. Ostatnią zimę spędził w piwnicy sąsiedniej kamienicy. Mieszkał też czasem u różnych kolegów. Na wiosnę 2002 r. z piwnicy został ostatecznie usunięty na prośbę sąsiadów, którzy żalili się na zanieczyszczenia. Ostatnie kilka miesięcy spędził już w swojej komórce na „amerykance”. Wszyscy dziwią się, że miał tylko 54 lata, bo wyglądał co najmniej na 60.

Przyjaciele
Miesiąc dzielił się na 30 dni wegetacji i dzień, kiedy otrzymywał rentę. Wtedy pojawiali się „przyjaciele i przyjaciółki”. Często odprowadzali go nawet pod sam bank. Było stawianie i kurczaki. Nazajutrz budził się sam i bez pieniędzy. Nie wiadomo również, co działo się z ubraniami i z drogimi butami, które sprezentowała mu kiedyś wysoka kobieta. Trzy dni po otrzymaniu tego prezentu nie miał nawet skarpetek.

Powolne samobójstwo
3 grudnia 2002 r. do trzebińskiego Ośrodka Pomocy Społecznej przyszło zawiadomienie, że chciałby iść do noclegowni i prosi o pomoc.
Katarzyna Noga, starszy pracownik socjalny:
- Byłam wtedy na dyżurze. Poszłyśmy do rynku jeszcze z jedną koleżanką. On stał tam z jakimś panem. Przedstawiłyśmy się. Gdy zaproponowałam mu pomoc zaczął zachowywać się agresywnie. Powiedział, że ma co jeść, ma gdzie spać i żeby dać mu spokój. Wtedy nie było jeszcze mrozów. Nie było żadnego problemu z umieszczeniem go w noclegowni w Libiążu. Powiadomiłyśmy go jeszcze o możliwości skorzystania z pomocy w naszej placówce.
6 i 7 grudnia, czyli w piątek i sobotę pił. W niedzielę rano sąsiadka, która zastrzega „dalsza”, zaniosła mu herbatę z cytryną w litrowym słoiku. Wtedy jeszcze się odzywał. Gdy w poniedziałek przyniosła nowy słoik, pozostało jej już tylko pójść do pobliskiego sklepu do telefonu.
Krystyna Karnas, dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej w Trzebini:
- To jest wielki problem. Niektórym osobom udaje się pomóc i jakoś funkcjonują. Natomiast niektórzy nie pozwalają ingerować w swoje życie, nie dają sobie pomóc, a my nie możemy robić tego na siłę. Pracownicy socjalni są przez nich traktowani jak wrogowie. Wtedy pozostaje nam tylko patrzeć na ich powolne samobójstwo.
Sekcja zwłok denata wykazała, że bezpośrednią przyczyną śmierci było działanie niskich temperatur. Ponadto stwierdzono ogólne zaniedbanie organizmu, spowodowane złym odżywaniem. Sprawę umorzono z końcem 2002 roku.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 2 (563)
  • Data wydania: 14.01.03

Kup e-gazetę!