Nie masz konta? Zarejestruj się

Nasz syn jest roślinką

26.11.2002 00:00
Rodzice Mariusza Łyczyszyńskiego z Trzebini nie mają pieniędzy na dalszą rehabilitację i leki dla chorego syna, który niespełna trzy miesiące temu był zdrowym, uśmiechniętym dziewiętnastolatkiem. Dziś lekarze nazywają go „roślinką”.
Rodzice Mariusza Łyczyszyńskiego z Trzebini nie mają pieniędzy na dalszą rehabilitację i leki dla chorego syna, który niespełna trzy miesiące temu był zdrowym, uśmiechniętym dziewiętnastolatkiem. Dziś lekarze nazywają go „roślinką”.
Wita mnie ojciec Mariusza. Niewysoki, szczupły mężczyzna zaprasza na piętro, na które prowadzą strome, kręte schody. Kiedy syn wróci do domu trzeba będzie zamontować windę, którą niepełnosprawny dziewiętnastolatek dostanie się na górę. Czeka na nas matka, Klementyna. Podkrążone z niewyspania i żalu oczy mówią o tragedii. Jej dziecko już nigdy nie będzie takie samo.

Zaczną się schody
Mariusz Łyczyszyński 17 sierpnia tego roku spadł z wysokości trzech metrów. Głową uderzył w betonową posadzkę. Operowano go w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 5 im. Św. Barbary w Sosnowcu. Chłopcu usunięto krwiaka mózgu i złamaną kość czaszki. „Będzie roślinką” orzekli lekarze. Mariusz odzyskał przytomność po 21 dniach śpiączki.
- Nadal jednak nie wiemy nawet czy nas poznaje. Nie widzi, nie czuje, nie rusza się. Po prostu nie daje znaku życia. Potrafi tylko przełykać – wyznaje Klementyna Łyczyszyńska.
Jeszcze kilka tygodni chłopak będzie przebywać na oddziale rehabilitacyjnym w chrzanowskim szpitalu. Już teraz rodzice kupują niezbędne dla syna lekarstwa.
Jednak prawdziwe finansowe schody dopiero się zaczną. Mariusza czeka wieloletnia domowa rehabilitacja i kuracja lekami, na które rodzina nie ma pieniędzy. Ojciec od trzech lat jest bezrobotny, matka pracuje w Grevicie. Zarabia 560 zł miesięcznie. Starszy brat, Mirek (22 lata), wyszedł właśnie z wojska i bierze zasiłek. 21-letnia siostra Kasia jeszcze się uczy. Semestr nauki w wieczorowym technikum ekonomiczno-handlowym kosztuje 100 zł.
- Starałem się o rentę, ale nie udało się – mówi Andrzej Łyczyszyński, który wcześniej pracował w KWK Siersza. - Kiedy kopalnię zamknięto, chciałem przejść do jakiejś spółki. Te jednak szybko też zaczęły upadać – dodaje.
Jedyną nadzieją Łyczyszyńskich mogą być ludzie o wielkim sercu, którzy pomogą finansowo. Innej drogi nie ma. Przynajmniej na razie. Ośrodek Pomocy Społecznej w Trzebini wypłacił 300 zł zapomogi na zakup lekarstw. To jednak kropla w morzu. Z Grevity pani Klementyna otrzymała 500 zł zapomogi. Na dofinansowanie ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych jak na razie ubiegać się nie można. Łyczyszyńscy czekają na wydanie orzeczenia o stopniu niepełnosprawności syna, które warunkuje złożenie wniosku do PFRON.

Żywy i wesoły
Kiedy pytam, jaki był Mariusz przed wypadkiem, na twarzy ojca pojawia się uśmiech.
- Był żywym, wesołym chłopakiem, który wszystkim wokół pomagał – przypomina sobie tato.
Sąsiedzi zdążyli się już odwdzięczyć za dobre serce Mariusza. Codziennie przez siedem tygodni dowozili rodziców do sosnowieckiego szpitala. Matka z ojcem mogli więc czuwać przy synu.
Mariusz z zawodu był ślusarzem-mechanikiem. Po szkole nie udało mu się znaleźć zatrudnienia.
- Ale kiedy tylko było coś do zrobienia, od razu rwał się do pracy! – powtarza pan Andrzej.
- Lubił grać w piłkę nożną i bardzo chciał pójść do wojska. To jego ostatnie marzenie. Może podobał mu się mundur starszego brata, który na przekór losowi wzbraniał się przed wojskiem długo? Wiedział też, że w jego sytuacji byłoby to najlepsze wyjście. Miał pójść w październiku – dodaje matka ze łzami w oczach.
Lekarze nie chcą stawiać kropki nad „i”. Tłumaczą, że nadzieję na poprawę trzeba mieć. Jedno jest pewne: połowa mózgu jest niedokrwiona, a to oznacza, że Mariusz będzie do końca życia upośledzony.
- Czasem pojawia się nadzieja, ale kiedy tak patrzę na niego, nie mam złudzeń. Proszę Boga tylko o to, by kiedyś syn mógł normalnie, samodzielnie egzystować, widzieć, mówić i ruszać rękami. By był w stanie się załatwić, zrobić sobie herbatę. Nie chciałabym, aby wylądował w domu opieki jak nas zabraknie – słyszę od matki.
Rodzice Mariusza pogodzili się już z tragedią, jaka dotknęła ich dziecko. Teraz problemem najistotniejszym zdają się pieniądze, których już powoli brakuje.

Rodzice Mariusza Łyczyszyńskiego proszą o wsparcie finansowe ludzi dobrego serca i dziękują za dotychczasową pomoc sąsiadom.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 48 (557)
  • Data wydania: 26.11.02

Kup e-gazetę!