Nie masz konta? Zarejestruj się

Polacy są dobrzy

15.10.2002 00:00
- Kumpel mojego kuzyna wrócił właśnie z Austrii. Robił niecałe dwa miesiące. Wyżywienie, nocleg – wszystko mu zapewnili. Przywiózł 18 tysięcy. Mógł pracować ile chciał, od niego wszystko zależało.
- Kumpel mojego kuzyna wrócił właśnie z Austrii. Robił niecałe dwa miesiące. Wyżywienie, nocleg – wszystko mu zapewnili. Przywiózł 18 tysięcy. Mógł pracować ile chciał, od niego wszystko zależało.

Sezonowa praca za granicą w takich opowieściach jawi się jako Eldorado. Jak jest w rzeczywistości?

Stella? No to dziękujemy
Monika jest krawcową. Mieszka w Babicach z rodzicami. Po skończeniu szkoły przez trzy lata starała się o pracę. Rozmowy w zakładach były z reguły podobne.
- Szkoła?
- Stella.
- No to dziękujemy.
Słyszała o wyjazdach do Włoch kobiet, które mają opiekować się tam starszymi schorowanymi ludźmi. W okolicach Neapolu pracowały już od dawna jej ciotka i kuzynka. „Babcię do opieki” odstąpiła jej za 1.000 zł znajoma. W ciągu dwóch dni musiała wyjechać.
- Normalnie jest inaczej. Wyjazd na trzy miesiące organizuje Agencja. Przejazd busem, znalezienie rodziny, która jest chętna do zatrudnienia Polki, samodzielny pokój z wyżywieniem i najczęściej z własną łazienką. Wszystko jest za darmo. Tyle tylko, że pierwsza wypłata ( 370-470 euro) idzie dla Agencji. Pieniądze za dwa pozostałe miesiące są dla ciebie.
Agencja może też dwa razy zmienić osobę, którą należy się opiekować, jeśli warunki życia w danej rodzinie nie odpowiadają Polce. Wszystko zawarte jest w umowie, choć istnieje jeden szkopuł. Policjantowi, jeśli zatrzyma, trzeba mówić, że przyjechało się w celach turystycznych – praca jest na czarno.

5 na godzinę
Na czarno i na własną rękę pracował przez dwa miesiące wakacji w Irlandii Ziutek (21 lat). Ziutek pochodzi z Chrzanowa, mieszka i studiuje ekonomię w Krakowie, a o możliwości pracy dowiedział się od kuzynki, która do Irlandii pojechała kilka dni wcześniej. Podróż planował razem z kolegą na trzy dni. Trwała siedem. Gdy wreszcie dojechali do Killarney, które jest małym letniskiem na południu Irlandii, rzeczywistość także różniła się od ich wyobrażeń.
- Dwie ulice i to całe miasto, ale za to pełno było kawiarenek, pubów, restauracji. Zaczęliśmy chodzić i pytać o pracę. Przyjechaliśmy w środku sezonu i prawie wszystkie miejsca były już zajęte. Myślałem, że załapię się tam za kelnera. Głównie sprawdzali język: jak gadasz, jak zbierasz zamówienia. W końcu powiedzieli: dziękujemy. Ale uprzejmi byli.
Tak było parę razy. Jednak wieczorem Ziutek miał szczęście.
- Idziemy z moją kuzynką, a tu podbiega do nas kucharz z tej restauracji, gdzie chciałem być kelnerem. Pyta jej: „On jest do roboty jeszcze chętny?”. Od razu prosto z ulicy mnie wzięli: tutaj ubranie, wielkie sterty naczyń, tu cię wołają, tam cię potrzebują.
W ten sposób Ziutek został pomocnikiem kucharza w pakistańskiej restauracji za pięć euro na godzinę. Głównie mycie naczyń, obieranie i krojenie cebuli, krojenie mięsa. Praca siedem dni w tygodniu, od 18. do 22. lub 23., w zależności od ilości klientów. Kiedy rozmawiałem z Ziutkiem dwa tygodnie po powrocie, opuszki palców miał jeszcze zaczerwienione.

Wyskoczyła przepuklina
Natomiast z polską załogą pracował w Niemczech Piotrek (22 lata) z Trzebini. Wyjechał w ubiegłym roku w sierpniu z firmą z Tarnowa. Miejsce załatwił mu ojciec dziewczyny.
- Była gdzieś czwarta jak wyjeżdżaliśmy. Jechaliśmy, 5 minut przerwy i dalej jazda. O 5 po południu byliśmy na miejscu, pod Monachium. Mieliśmy legalną umowę na jedną budowę, ale tam się okazało, że teren nie jest jeszcze gotowy i przerzucili nas gdzie indziej. Tam już nielegalnie. Od 7 rano następnego dnia. Jeden gość znał język, ja później trochę podłapałem, głównie budowlanego słownictwa. Kierownik był Polakiem, ale pojawiał się ze trzy razy dziennie i większość czasu zostawał nad nami tylko Niemiec – trzeba było się jakoś z nim dogadać. On z kolei polski trochę znał: „K…, nie opierd…ć, k…, nie opierd…ć się”. Ale to tak na żarty.
Pracował 12, 13 godzin dziennie z dwoma półgodzinnymi przerwami na kanapki. Gdy trzeba było skończyć jakiś fragment budynku, nieraz 16. Sześć dni w tygodniu, niedziele wolne. Kontrakt zapewniał minimum 2.200 marek na miesiąc plus premia 600 marek za zdążenie z terminem. Piotrek, który ma tytuł technika administracji i wie, że urzędniczka z 10-letnim stażem zarabia w urzędzie miasta 800 zł, chciał zostać jak najdłużej. Musiał jednak wrócić w październiku, bo w połowie września, kiedy podnosił pęk drutów do zbrojenia, wyskoczyła mu przepuklina.
- Na początku tylko tak pulsowało, później się zaczęło zwiększać. W dzień robiłeś, to można się było przyzwyczaić. Dopiero jak się położyłem, zaczynało boleć – opowiada.

2/3 na życie
To, że nie jest łatwo, potwierdzają pozostali: Monika, która po drugim trzymiesięcznym wyjeździe kupiła sobie nowe meble do pokoju, mówi:
- Pierwszy miesiąc to była dla mnie katorga. Codziennie mnie wozili jeszcze do tej mojej babki do szpitala. Tam ją musiałam umyć, posadzić, nakarmić. Byłam przy niej od 8 do 12.30, później mnie przewozili do domu. Miałam czas dla siebie do 16.30 i znów do szpitala. Potem, jak ją przywieźli do domu, musiałam być przy niej na każde żądanie. 24 na 24. Tylko pięć godzin wolnych popołudniami dwa razy w tygodniu. To jest szok. Po dwóch tygodniach chciałam wrócić do domu. Ani języka, ani nic. Miałam różne słowniki, rozmówki, ale pojechałam tam może z pięcioma słowami.
Ziutek początkowo 11 euro z zarobionych 20 przeznaczał na opłacenie jednej doby w schronisku, później dopiero znalazł z ogłoszenia pokój u Irlandczyka za 27 euro na tydzień:
- Z tych pieniędzy, co zarobisz,
2/3 idzie na życie. Coś się kupi do jedzenia, do knajpy się wyjdzie; na karty telefoniczne wydawałem co tydzień piątkę.

Trzy miesiące
Mimo, że wyjazd wiąże się nieraz ze sporymi kosztami (bus do Monachium 180 zł, do Rzymu 300 zł, autobusy do Irlandii ok. 400 zł, doliczyć trzeba pieniądze na pierwsze tygodnie życia przed wypłatą), Polacy wyjeżdżają chętnie. Znają już nawet sposoby na ominięcie prawa.
Ziutek: Do Londynu full ludzi jeździ. W naszym autobusie większość miała bilety w dwie strony ważne na dwa tygodnie. Po kontroli granicznej wszyscy od razu do kierowcy, żeby im podbił na trzy miesiące. W Killarney też było bardzo dużo Polaków. Jedna dziewczyna z magistrem nawet tam została na dłużej, jak wyjeżdżałem.
Monika: Polki jak jeżdżą do Włoch, to już tam z reguły zostają na dłużej. Niektóre mają dzieci 2-, 3-letnie. Jeśli jest taka rodzina, co chce mieć Polkę, to zrobi wszystko, żeby ta do nich wróciła. „Ty jeszcze nie jedź do domu, zostań” – i tak z miesiąca na miesiąc. Potem jak są sześć, siedem miesięcy, to celnik woła 250 euro i wyjeżdżają bez żadnej wizy, bez problemu.

Ruska jest zimna
Polacy są także za granicą na swój sposób doceniani.
Monika: U mnie rodzina miała wcześniej Ruskę, ale zrezygnowała. Ruska jest zimna. To samo Ukrainka. Polki się tam za bardzo angażują. Ja na przykład chciałabym już jechać, ale mi szkoda było tej mojej babki.
Piotrek: My tam wygryźliśmy Czechów z jednej budowy. W Niemczech jest ustawa, że nie można nic budować po 10 grudnia. Nasza firma robiła do 20. Robili godzinę, dwie, szli do kanciapy się ogrzać 10 minut i dalej.
Z kolei w irlandzkim Killarney większość kelnerek jest Polkami.
Ziutek: Polki się tam rzeczywiście wyróżniały. Ci Pakistańczycy, z którymi pracowałem, tak po dwóch dniach się zakochiwali. Kiedyś właśnie jeden podszedł do mnie, bo chciał, żebym tam coś się wypytał o niego u koleżanki i mówi: „Polish people are very good”.

Ósma wieczorem
Monika przygotowuje się do swojego trzeciego wyjazdu do Włoch. Jej chłopak nie jest zadowolony. Ma wrócić dopiero na Boże Narodzenie. Rozmawiamy obok karczmy przy skansenie w Wygiełzowie. Jest po ósmej wieczorem. Lokal zamknięto z powodu braku klientów.
- Z jednej strony nie chcesz jechać, ale cię ciągnie. Tam się jedzie przez Czechy, Austrię. Całkiem inaczej się czujesz, jak ci mówią, że jesteś w Weronie. Wenecja, Asyż. 30 godzin jechałam, z tego może dwie spałam. Nad Bałtykiem jeszcze nie byłam, a tam zaraz jest morze. Tam się życie zaczyna dopiero o ósmej wieczorem.

Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.

  • Numer: 42 (551)
  • Data wydania: 15.10.02

Kup e-gazetę!