Nie masz konta? Zarejestruj się

Babice

To trzeba mieć we krwi

12.03.2024 13:00 | 0 komentarzy | 2 107 odsłony | Ewa Solak

Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM". Praca z niepełnosprawnymi nie jest łatwa. Ważne jednak, żeby po prostu mieć do tego serce - przekonuje Genowefa Brandys, prezes Fundacji Viribus Unitis, obchodzącej 20-lecie działalności, w rozmowie z Ewą Solak.

0
To trzeba mieć we krwi
Genowefa Brandys FOT. ARCHIWUM GENOWEFY BRANDYS
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas
Działa pani w Fundacji od samego początku. Po co ją stworzyliście?
Najzwyczajniej w świecie chcieliśmy pomagać ludziom. To był pomysł Krzysztofa Wilka. Razem z innymi fundatorami znaliśmy się wcześniej i współpracowaliśmy ze sobą. Chcieliśmy ułatwić życie ludziom wykluczonym, niepełnosprawnym. W naszej okolicy nie działała wtedy żadna organizacja, która by to robiła. Babice były białą plamą pod tym względem, a osoby niepełnosprawne siedziały uwięzione w domach. 18 grudnia 2002 roku złożyliśmy u notariusza oświadczenie woli i założyliśmy Fundację. Viribus Unitis - Połączonymi Siłami.
Przez długi czas prowadziliście również szkołę w Pogorzycach. Gdyby nie nasza fundacja, szkoła byłaby zlikwidowana. Przejęliśmy ją w 2006 roku. Parę lat później staliśmy się również właścicielem budynku, w którym działała. Andrzej Saługa został dyrektorem, ponieważ doskonale znał się na edukacji. Na prośbę rodziców prowadziliśmy ją do 2019 r.

Co się stało, że zrezygnowaliście?
Nie było łatwo, bo z roku na rok chodziło tam coraz mniej dzieci. Coraz mniej dzieci się też w okolicy rodziło, a dotacja ministerialna zawsze przecież jest wyliczana na dziecko. Było nam coraz trudniej, mimo że prowadziliśmy zbiórki, dostawaliśmy dofinansowania. Nie byliśmy jednak w stanie sami tej szkoły prowadzić. Swoje uprawnienia przekazaliśmy Stowarzyszeniu „Nasze Dzieci" z Pogorzyc. Nieodpłatnie dzierżawią od nas budynek i organizują naukę dla dzieci.

W lepszym czasie prowadziliście tam nawet gimnazjum.
Uruchomiliśmy je w 2007 r. Taka była potrzeba i tego oczekiwali mieszkańcy. Świetna, mała placówka, gdzie żadne z dzieci nie było tylko numerem w dzienniku. Ale gimnazjów już nie ma. Naszym celem statutowym jest jednak pomoc niepełnosprawnym i teraz na tym się koncentrujemy.

Od 2003 r. prowadzicie Środowiskowy Dom Samopomocy.
Zaczęło się 24 listopada 2003. Na początku przychodziło do nas 20 osób. Teraz pomagamy 28. Zapotrzebowanie jest większe, ale warunki lokalowe nam na to nie pozwalają. Cieszymy się, że chociaż te osoby mogą z naszej pomocy skorzystać. W powiecie chrzanowskim działa niewiele ośrodków wsparcia dla osób psychicznie chorych. My nieprzerwanie prowadzimy dla nich zajęcia. Myślę, że dzięki naszej pracy pomagamy także rodzinom tych osób. Najbliżsi w ciągu tych kilku godzin dziennie mogą pozałatwiać swoje sprawy, odsapnąć, bo przecież życie z osobą niepełnosprawną niejednokrotnie wiąże się z opieką na okrągło.

Nie wszystkie osoby niepełnosprawne są na tyle sprawne, żeby do was trafić.
No tak. Nie jesteśmy w stanie pomóc osobom leżącym. Prowadzimy zajęcia dla osób dorosłych z różnymi niepełnosprawnościami. Wśród naszych podopiecznych czworo jest w trudnym stanie, reszta przy niewielkim wsparciu sobie radzi. Mamy jedną dziewczynę na wózku inwalidzkim. Zajęcia prowadzimy przez sześć godzin dziennie. Czasem podopieczni mają tyle atrakcji, że wracają do domu zmęczeni.

Co na zajęciach robicie?
Generalnie uczymy i przygotowujemy do samodzielnego funkcjonowania w domu. To warsztaty kulinarne, ale także warsztaty różnych technik, reedukacji, artystyczne. Co dzień jeździmy po naszych podopiecznych, zabieramy ich busem z domów, a potem po zajęciach odwozimy z powrotem. W ramach naszych działań podopieczni otrzymują też gorący posiłek. Często sami go przygotowują na zajęciach w ramach terapii. Poza tym ćwiczą z rehabilitantem. Jedna grupa idzie więc na ćwiczenia, a druga, trzecia, czwarta do swoich pracowni, na przykład do kuchni. Przez wiele lat wypracowaliśmy już plan działania, który się sprawdza. Organizujemy jasełka, warsztaty tworzenia ozdób świątecznych, przedstawienia teatralne, mikołajki, wigilię z rodzinami, pikniki, a nawet wycieczki. Najczęściej jednodniowe, ale byliśmy też na dwudniowej w zamku Książ. Było pięknie. Może wkrótce znów uda nam się zorganizować taką dłuższą wyprawę. Tymczasem niebawem wybieramy się do parku miniatur w Inwałdzie.

Jest ktoś, kto przychodzi na zajęcia od początku?
Mamy osoby uczestniczące w zajęciach już dziewiętnaście lat.

Wspomniała pani, że wcale nie jest łatwo dostać się na zajęcia w waszym ośrodku.
Bo to związane jest z całą masą formalności. Oczywiście my każdemu pomagamy się w tym rozeznać i wypełnić dokumenty, lekarzy, terminy. Ale nie jest to proste. Żeby ktoś mógł się zakwalifikować, nie wystarczy samo zgłoszenie. OPS musi przeprowadzić wywiad, w jakich warunkach niepełnosprawny żyje, czy są wskazania do tego, żeby przychodził na zajęcia. To samo musi potwierdzić lekarz specjalista. Potem Powiatowy Ośrodek Pomocy Rodzinie wydaje decyzję i dopiero wtedy taka osoba może trafić do nas. Papierologia i jeszcze raz papierologia. W takich sytuacjach często zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim jest człowiek.

A skąd pochodzą podopieczni?
Z całego powiatu, dlatego wcale nie jest tak łatwo ich przywieźć i odwieźć. To nie tylko mieszkańcy gminy Babice, ale także gminy Alwernia, Libiąż i Chrzanów.

Skąd macie pieniądze na to, żeby im pomagać?
Konkurs na to zadanie ogłasza starosta chrzanowski. Bierzemy w nim udział. Do tej pory udawało nam się otrzymywać dotacje na działalność. Mamy nadzieję, że tak będzie dalej.

A pracownicy?
Osoby pracujące z niepełnosprawnymi muszą mieć kwalifikacje. W naszej fundacji wszyscy je mają. To bardzo wysokie wymagania i nieraz ogromne obciążenie. Osoby pracujące u nas to ludzie o wielkich sercach, naprawdę świetnie przeszkoleni, wszyscy z wyższym wykształceniem. Szczerze mówiąc naprawdę muszą lubić to, co robią, bo czasem jest mi aż wstyd, gdy pomyślę, za jak marne pieniądze pracują. Minimum płacowe, i tylko czasem, gdy uda się zdobyć więcej pieniędzy, to otrzymują premię. Cieszę się jednak, że są z nami, bo bez tych fachowców nie dalibyśmy rady.

A jak pani się w tym odnajduje?
Ja to kocham. 42 lata przepracowałam w Przychodni w Libiążu i chęć pomocy innym zawsze była we mnie silna. Zawsze byłam wyczulona na potrzeby słabszych. To trzeba mieć chyba we krwi, bo ja zawsze gdzieś coś komuś załatwiałam, z plikiem papierów biegałam, żeby pomóc, wielokrotnie robiłam sama to, co robią pielęgniarki, opiekując się innymi. Ale jakoś nigdy nie pomyślałam, że chciałabym być pielęgniarką lub lekarzem. W sumie, nie wiem dlaczego. Praca z niepełnosprawnymi nie jest łatwa. Ważne jednak, żeby mieć do tego serce.

Archiwum Przełomu nr 38/2023