Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Śpiewem, gadulstwem, populizmem czy pracą?

12.02.2010 09:32 | 1 komentarz | 5 281 odsłon | red
Radni powinni pełnić swój mandat jedną, najwyżej dwie kadencje, a potem ustępować miejsca innym. Tak twierdzi zdecydowana większość uczestników naszej internetowej sondy. Mimo to, gdy idą do urn, głosują na tych samych ludzi. Tak oto w samorządach ziemi chrzanowskiej zasiada dziś 17 radnych piastujących mandaty przynajmniej 12 lat. Czym zaskarbili sobie wieloletnie uznanie elektoratu? Co ich trzyma w samorządzie?
1
Śpiewem, gadulstwem, populizmem czy pracą?
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Radni powinni pełnić swój mandat jedną, najwyżej dwie kadencje, a potem ustępować miejsca innym. Tak twierdzi zdecydowana większość uczestników naszej internetowej sondy. Mimo to, gdy idą do urn, głosują na tych samych ludzi. Tak oto w samorządach ziemi chrzanowskiej zasiada dziś 17 radnych piastujących mandaty przynajmniej 12 lat. Czym zaskarbili sobie wieloletnie uznanie elektoratu? Co ich trzyma w samorządzie?

Rekordzistami są: Henryk Kędziora z Alwerni i Franciszek Wołoch z Trzebini. Obaj rządzą nieprzerwanie od 1990 roku. I jeden, i drugi podkreślają, że są społecznikami z powołania. Co każe im sprawować mandat od 20 lat? Społecznikowska pasja czy dieta?

Rekordziści
Henryk Kędziora jest w tej kadencji przewodniczącym Rady Miejskiej w Alwerni. Co miesiąc inkasuje nieco ponad 1.500 zł.
- W całej Europie radni otrzymują pieniądze. To rzecz normalna, w innych państwach nikogo to nie dziwi. Tylko u nas ciągle się słyszy na ulicy „a, ty to dietę pobierasz”. No i co z tego? - pyta retorycznie Kędziora. - Jestem radnym przede wszystkim dlatego, że ludzie tego chcą. W końcu sam się nie wybieram. To oni mnie typują. Już dawno złapałem bakcyla społecznika i działam. Oprócz tego, że dbam o interesy i rozwój całej gminy, założyłem Stowarzyszenie Sympatyków Przyjaciół Kwaczały. Ludzie to doceniają. W końcu lepiej stawiać na doświadczonego społecznika niż na niewiadomą - uważa. Twierdzi też, że jako osoba z wieloletnim doświadczeniem samorządowym, radzi sobie znacznie lepiej w radzie od nowicjusza dopiero uczącego się, do których drzwi zapukać.

 Czym zjednał sobie wyborców mocno kontrowersyjny radny i pracownik samorządowy w jednej osobie (kierownik gminnego impresariatu artystycznego w MGOKSiR) Franciszek Wołoch z Trzebini, podkreślający na każdym kroku, że jest radnym piątej już kadencji? Jak twierdzi - uczciwością.

- Ufają mi już od 20 lat, bo nie wikłam się w koleżeńskie ani partyjne układy. Działam, jak mi serce podpowiada. Czasami impulsywnie, ale skutecznie. Wszystko, czego się podejmuję, robię dla miasta i jego mieszkańców. W 1990 roku startowałem na radnego z komitetu obywatelskiego i do dziś jestem solą w oku komunistów - mówi Wołoch.

Jako były śpiewak operowy jest na emeryturze. Udziela się artystycznie na gminnych imprezach. Słynie z impulsywnych wystąpień publicznych, w które angażuje głos, nerwy i zdrowie. Burmistrz, chcąc zapewnić sobie spokój, stworzył Wołochowi stanowisko pracy w trzebińskim ośrodku kultury. Tam radny może się wyżywać, organizując kulturę w mieście.

Jako szeregowy radn, Wołoch pobiera co miesiąc około 1.340 zł oraz pensję z impresariatu.

- Na początku odrodzonego samorządu radnym za trud społecznej pracy nikt płacił. Mimo to, nie wahałem się wystartować - mówi Wołoch, i dodaje: - Mandatu podstępem przecież nie dostałem. Ludzie mnie wybierają, bo mi ufają. Póki starczy mi sił, będę nadal startował - deklaruje.

Wołoch próbował też swoich sił jako kandydat na burmistrza w barwach Ligi Polskich Rodzin. Doszedł nawet do drugiej tury. Ostatecznie przegrał z obecnym burmistrzem Adamem Adamczykiem. Jakiś czas go atakował. Odkąd został gminnym impresario, Adamczyk ma spokój. Wołoch „temperuje” za to inne osoby. Z największymi wrogami w trzebińskim samorządzie walczy teraz za pośrednictwem prokuratury. Nie jest wykluczone, że jesienią znów zapragnie zostać burmistrzem.

Cztery lata to za mało
Przed partyjnymi listami w wyborach samorządowych od lat wzbrania się radny Jan Jarczyk z Chrzanowa. Ten, niegdyś związany z Solidarnością społecznik, chórzysta Żab, nie wadzi nikomu, dlatego burmistrzowie niejako w nagrodę delegują go do Związku Komunalnego Komunikacja Międzygminna. Obecnie zasiada w jego zarządzie, jako zastępca przewodniczącego. Niewykluczone, że dzięki sile spokoju, a nie rewolucyjnym inicjatywom, radnym jest już czwartą kadencję (przerwę miał w latach 1998-2002).

- Przegrałem wtedy ze Staszkiem Zygadłą - przypomina Jarczyk. Na pytanie, dzięki czemu utrzymuje się w samorządzie, odpowiada: - Nie jestem malkontentem ani tym bardziej krzykaczem.

Wspomniany przez Jarczyka Stanisław Zygadło też czterokrotnie wybrany był na radnego (nie było go w pierwszej kadencji 1990-1994). Z zawodu ślusarz-spawacz. Przewodniczy teraz komisji kultury, sportu i rekreacji.

- Jak przychodzi ktoś świeży do rady, to zanim pozna realia, minie pół kadencji. Dlatego cztery lata to stanowczo za mało, by cokolwiek zdziałać. Komuś z praktyką jest prościej. A gdy jeszcze interes gminy przedkłada nad własny, ludzie to zauważają - twierdzi Zygadło.

Świeże spojrzenie
Zbigniew Duda z Trzebini, który w radzie zasiada po raz czwarty, przez półtorej kadencji był burmistrzem miasta. W połowie pierwszej kadencji zastąpił na stanowisku burmistrza Adama Cebo. Potem wybrano go na drugą kadencję. Wtedy skonfliktował się z Adamem Adamczykiem, ówczesnym szefem trzebińskiej komunalki, którego zwolnił ze stanowiska. Kiedy burmistrzem został Adamczyk, Duda zmienił pracę w urzędzie na pracę w rafinerii. W samorządzie trzyma się jednak mocno, mając dobrze znane nazwisko i często dość populistyczne wystąpienia. Chętnie widziałby jednak więcej świeżej krwi w radzie.

- Trzeba zachęcać młodych ludzi, by startowali w wyborach. A za uczciwą pracę w samorządzie powinni dostawać uczciwe pieniądze - uważa. Duda ma nadzieję, że w przyszłorocznych wyborach na listach będzie więcej kandydatów przed trzydziestką, ze świeżym spojrzeniem na problemy gminy.

- Zgadzam się, że przez cztery lata niewiele można zdziałać. Ale jak przez pierwszą kadencję radny da się poznać z dobrej strony, mieszkańcy zaufają mu po raz drugi - wyjaśnia fenomen sięgania po mandat po raz kolejny.

Wieloletnim doświadczeniem pracy w samorządzie może się pochwalić również Andrzej Olszowski z Libiąża, mający na koncie cztery kadencje jako radny i nieudaną próbę sięgnięcia po funkcję burmistrza miasta w ubiegłorocznych wyborach. Obecnie jest menedżerem w dużej prywatnej firmie.

- Praca radnego mnie satysfakcjonuje. Czuję się związany z ziemią libiąską i wciąż mam tu coś do zrobienia - zaznacza Olszowski. Zapytany, dlaczego ludzie go wybierają, odpowiada: - To, co mówię, myślę, robię jest spójne. Nie zmieniam komitetów wyborczych ani partii. W ostatnich latach staram się pokazywać drugą stronę funkcjonowania gminy. Jako opozycjonista chcę, aby rządzący bardziej się dyscyplinowali - podkreśla. 

KOMENTARZ
Zasiadający od lat na stołkach radni są zgodni, że jedna kadencja to stanowczo za mało, by zdziałać coś dla swoich wyborców. Z dziennikarskich obserwacji wynika, że nowicjusze w radzie, szczególnie ci związani z koalicją rządzącą, w której decydują liderzy, zanim dogłębnie poznają reguły gry, muszą szykować się do kolejnych wyborów. Pod koniec kadencji lubią czasem zaistnieć w mediach, wygłaszając poparcie dla lidera. I jeśli nawet odkrywczymi pomysłami nie zgrzeszą, to mają dzięki temu ograne nazwiska, utrwalające się w świadomości wyborców. Jeśli wyborca nie zechce świadomie szukać innych, może lepszych kandydatów, postawi krzyżyk po prostu przy znanym nazwisku. Aż 56 proc. osób biorących udział w naszej internetowej sondzie stwierdziło, że radny powinien sprawować swój mandat maksymalnie jedną kadencję. Tylko 17,9 proc., że bez ograniczeń. Dlaczego więc, gdy nadchodzi czas wyborów, swój głos oddają na tych samych ludzi?
Anna Jarguz, (AM)

DLA "PRZEŁOMU" 
Marek Solon-Lipiński z Fundacji im. Stefana Batorego:
- Trudno powiedzieć, jak częste jest zjawisko wieloletniego pełnienia mandatu radnego przez tę samą osobę, bo nie prowadzimy takich badań. Natomiast czy korzystne dla mieszkańców i demokracji? To trudne do przesądzenia. Jeśli ktoś jest radnym trzeci czy czwarty raz z rzędu, na pewno ma więcej doświadczenia i wprawy niż nowicjusz. Z drugiej zaś strony może wpaść w rutynę, co też nie jest dobre. Ważne jest to, czy dana osoba rzetelnie wypełnia swoje obowiązki, liczy się ze zdaniem mieszkańców, słucha ich. Jeśli tak, to niech będzie radnym nawet przez dziesięć kadencji. Jeśli ludzie co cztery lata głosują na te same nazwiska, to znaczy, że chcą, by te osoby reprezentowały ich interesy. Warto jednak, aby przy okazji wyborów każdy zastanowił się, czy w jego otoczeniu nie ma lokalnych liderów, osób zaangażowanych w sprawy miasta czy gminy, które do tej pory nie myślały o starcie w wyborach samorządowych. Być może warto zachęcać takich ludzi do tego, aby kandydowali - spróbowali połączyć swoją pasję do działania na rzecz społeczności lokalnej z wzięciem realnej odpowiedzialności za nią.

Rekordziści w radach gmin

5 kadencji rządzą:
Henryk Kędziora (Alwernia)
Franciszek Wołoch (Trzebinia)

4 kadencje mają na koncie:
Ludwik Chodacki, Władysław Jarczyk, Wacław Płonka (Alwernia)
Halina Sędzielarz (Babice)
Jan Jarczyk, Stanisław Zygadło (Chrzanów)
Andrzej Olszowski (Libiąż)
Zbigniew Duda (Trzebinia)

3 kadencje zaliczyli:
Roman Palka (Alwernia)
Henryk Baluś, Jerzy Bil, Genowefa Brandys, Andrzej Miranowicz (Babice)
Stanisław Bigaj, Tadeusz Bogacz (Libiąż)
Benedykt Jagiełło, Włodzimierz Korczyński, Waldemar Wszołek (Trzebinia)
Bogdan Dulęba, Zofia Urbańczyk, Henryk Wiśniewski (Chełmek)
Stanisław Grzęda, Marta Sobczyk, Jerzy Wieczorek, Roman Żbik (Krzeszowice)

PRZEŁOM nr 3 (922) 20 I 2010