Nie masz konta? Zarejestruj się

Chrzanów

Terima kasih znaczy: dziękuję

20.07.2020 15:00 | 0 komentarzy | 3 333 odsłony | Marek Oratowski

Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM".
Na Bali oklaskiwał tańczących kicak. Na Komodo fotografował warany, a na Flores zachwycał się spokojem. Bartosz Świtalski od lat zwiedza Azję i chętnie o niej opowiada.

0
Terima kasih znaczy: dziękuję
Bartosz Świtalski na wyspie Jawa. W tle wulkany Bromo i Batur
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Bali pachnie przyprawami
Małe Wyspy Sundajskie leżą w południowo-wschodniej Azji i należą do Indonezji. Chyba najsłynniejszą z nich jest Bali. Podróżnika z Chrzanowa, mieszkającego obecnie pod Warszawą, zainteresowały nie tyle pełne turystów plaże, ale kultura tej wyspy, którą można odkryć, podróżując w głąb Bali. Domy wyglądają tam jak świątynie. Spośród świątyń spore wrażenie robi na zwiedzających m.in. Tirta Emplu. Są przy niej baseny do rytualnych oczyszczeń, mających zapewnić pomyślność. Obecnie korzysta z nich więcej turystów niż Balijczyków.
- Bali pachnie równikową roślinnością i przyprawami. Towarzyszy temu dźwięk cykad i śpiew ptaków - wspomina Bartosz Świtalski.
Na wyspie oglądał kicak, zwany małpim tańcem.
- Nie jest wcale jakąś wielowiekową tradycją. Brytyjczycy, chcąc spopularyzować kulturę balijską, stworzyli taniec oparty na hinduskim eposie Ramajana oraz legendach o walce dobra ze złem. Oglądałem takie półtoragodzinne widowisko. Trwało trochę za długo, ale sugestywne ruchy miejscowych i przyciemniona sceneria, w której trudno wykonać dobre zdjęcia, robiły wrażenie - przekonuje Bartosz Świtalski.
Zielone krajobrazy, tarasy ryżowe, strome wąwozy i świątynie miasta Ubud zwiedzał na wypożyczonym skuterze. Podróż odbył we wrześniu, tuż po zbiorach ryżu. Mieszkańcy, wśród których dominuje hinduizm, przygotowywali się akurat do święta, które turyści z Polski mogliby określić jako połączenie Niedzieli Palmowej i zaduszek.

Jak powstaje luwak
Ubud słynie też z parku małp. Podróżnikowi z Chrzanowa zdarzało się bywać w podobnych miejscach w Azji, ale takiego zagęszczenia tych zwierząt jeszcze nie widział.
- Małpy są tam wszędzie. Zaczepiają turystów, kręcą się pomiędzy nogami. Wskakują na głowę - opowiada Bartosz Świtalski.
Na Bali zobaczył też cywetę (gatunek ssaka - dop. aut.), zwaną inaczej łaskunem.
- „Produkuje" najdroższą kawę na świecie. To znaczy: zjada ziarna kawy, a potem je wydala. W ten sposób uzyskuje ona niepowtarzalny smak i aromat. Piłem tę kawę, nazywaną luwak. Moim zdaniem, nie jest ona jednak warta ponad stu złotych za filiżankę - wyrokuje podróżnik.
Odleglejsze rejony Bali zwiedził samochodem marki suzuki. Musiał jednak uważać, bo obowiązuje tam ruch lewostronny, a kręte i strome uliczki mają w większości szerokość jednego, wąskiego samochodu.
Niewielkie terytorialnie Bali jest bardzo zróżnicowane pod względem wysokości nad poziomem morza. Już niedaleko linii brzegowej zaczynają się bardziej górzyste tereny. Znajdują się tam trzy wulkany. Najwyższy ma prawie trzy tysiące metrów.
- Na Bali jest dobra infrastruktura turystyczna. Nie jest też drogo, bo nocleg kosztuje w granicach 40-60 złotych - opowiada.

Przewodnik w koloratce
Podczas miesięcznej podróży pan Bartosz nauczył się kilku indonezyjskich słów. Jednym z nich było „terima kasih", czyli „dziękuję".
Miał czas, by przyjrzeć się tubylcom oraz zwierzętom i roślinności z kilku innych wysp. Jak mówi, na Komodo nie da się zamieszkać ani przenocować. Można tylko dopłynąć i pochodzić po wyspie, by spotkać warana.
- Warany trzeba oglądać z pewnej odległości, bo ewentualne ugryzienie mogłoby się skończyć tragicznie, ze względu na ilość bakterii, które mają w ślinie. Dlatego każda grupa dostaje swojego opiekuna, uzbrojonego w patyk. Miałem też okazję zobaczyć małe waraniątko na drzewie, na którym każde młode spędza dwa lata. Gdyby zeszło wcześniej, zostałoby zjedzone przez dorosłe osobniki - tłumaczy.
Na Jawie zainteresowały go wulkany. Na wyspie Flores zachwycał się ciszą i spokojem. Turystów jest tam zdecydowanie mniej, niż na Bali. Podróżował przepełnionym busem lub skuterem. Dość przypadkowo jego przewodnikiem został świetnie mówiący po polsku werbista, ks. Heribertus Wea, który przyjechał na urlop w rodzinne strony z Rybnika, gdzie pracuje.

Z archiwum tygodnika "Przełom" nr 3/2020