Nie masz konta? Zarejestruj się

Trzebinia

Z szopy w Krystynowie do Betlejem

06.06.2022 16:00 | 1 komentarz | 5 599 odsłon | Agnieszka Filipowicz

Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM". Kilkanaście miesięcy temu Rafał Jasny z Trzebini stanął na krawędzi życia i śmierci. Od lat bezdomny i w szponach nałogu, nieomal stracił życie w skleconym własnoręcznie szałasie. Gdyby nie trafił do Wspólnoty Betlejem w Jaworznie, dziś mógłby już nie żyć.

1
Z szopy w Krystynowie do Betlejem
Rafał we Wspólnocie Betlejem odkrył, że potrafi rysować. Na zdjęciu z jednym ze swoich rysunków
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas
Bez pracy i dachu nad głową żył z dnia na dzień od lat. Jedyne, co go nie opuszczało, to alkoholowy nałóg. Aż dotarł do krytycznego momentu w swoim życiu. Dziś 46-letni Rafał bez wahania określa go krótko i stanowczo - sięgnąłem dna.

Życie w Betlejemce
Był 2019 rok. Rafał nie miał się gdzie podziać. Z desek sklecił byle jaką szopę nieopodal torów kolejowych w Krystynowie. Z jednej strony miał mieszkania socjalne, z drugiej kościół - Szopę nazwałem Betlejemką - opowiada.

Pokryty linoleum i deskami daszek przeciekał, w środku dokuczał chłód, ale koledzy z tzw. baraków byli nieopodal, przychodzili się napić, więc chwilami było cieplej. Ale tylko chwilami. Rafał nawet nie wiedział, że nabawił się zapalenia płuc. Słabł coraz bardziej. Takiego odnaleźli go w tej skleconej na szybko szopce - ksiądz prałat Władysław Gil z Krystynowa, Marian Dura - kościelny z Myślachowic i radny powiatowy Przemysław Rejdych. Na pierwszy rzut oka było widać, że jeśli Rafał zostanie tu dłużej choćby kilka dni, nie przeżyje. Sprawy potoczyły się szybko. W fatalnym stanie trafił do szpitala w Chrzanowie. Spędził tam ponad trzy tygodnie.

- Wiedzieliśmy, że jeśli wróci do Krystynowa, do swojej szopy i kolegów, będzie po nim - wspomina Przemysław Rejdych.

Wraz z księdzem prałatem i kościelnym zaczął szukać miejsca, w którym Rafał mógłby wyjść ze zgubnego nałogu.

- Nie chciałem jechać na ten odwyk do Andrychowa, ale Przemek się uparł. Zgodziłem się dla świętego spokoju - wspomina Rafał.

Droga do Betlejem
Był sierotą. Mama umarła, gdy miał zaledwie 6 lat. Wychowywał go starszy o 17 lat brat - to właśnie po jego rozwodzie zaczęły się problemy z alkoholem w tle. Zadłużone mieszkanie, eksmisja, ulica. Po raz pierwszy stracił dach nad głową. Wtedy jeszcze się pozbierał, ale zła passa znów nadeszła. Zmarł jeden brat, potem drugi. Rafał zamieszkał w Gaju, u swojej kobiety. Ich związek nie był jednak sformalizowany. Rafał nawet nie zameldował się w mieszkaniu, choć byli razem 7 lat. Przyszedł kolejny cios. Nieszczęśliwy wypadek i krwiak. Niespodziewanie stracił kobietę, a sam - wyleciał na bruk.

- Wtedy obraziłem się na pana Boga. Za to, że wszystko mi po kolei zabierał. Najpierw mamę, tatę, potem braci, kobietę - wspomina.

Od tego czasu się tułał. Czasem coś wynajął, czasem pomieszkiwał w jakiejś komórce, pustostanach lub na działkach. Albo u kolegów. Pracował dorywczo.

- Na wysypisku odpadów przy Piłsudskiego zbieraliśmy złom, puszki. Szło trochę zarobić - opowiada.
Ale alkohol i koledzy, tacy, co to za kołnierz nie wylewają, ciągnęli go w dół. Za notoryczną jazdę po pijanemu trafił do więzienia.

Mówi się, że trzeba sięgnąć dna, by się odbić. Pod warunkiem, że znajdzie się ktoś, kto poda rękę. To może wyświechtany frazes, ale do życiowego zakrętu Rafała pasuje jak ulał. Ze swojej lichej Betlejemki trafił na odwyk.

- Pojechałem, bo Przemek nie dawał mi spokoju. Taki upierdliwy był. Znam go z młodości, razem na siłowni ćwiczyliśmy. Więc gdy tak ciągle tłukł mi do głowy, że załatwił tę terapię, że miejsce się zwolniło, nie mogłem odmówić - opowiada.

Po 6-tygodniowym odwyku w Andrychowie nadarzyła się okazja. Znalazło się dodatkowe miejsce u jednego z bezdomnych we Wspólnocie Betlejem w Jaworznie. To ośrodek prowadzony od prawie ćwierć wieku przez pochodzącego ze Stryszawy księdza, dający schronienie ludziom z powikłanymi życiowymi drogami.
- Pomyślałem - a co tam, trochę przecież tam wytrzymam. Przemek mi wciąż powtarzał, żebym wstydu nie przyniósł. No i chyba nie przyniosłem - mówi.

Życie w Betlejem
Nie przyniósł. Pracowity, dokładny, komunikatywny. W jego pokoju zawsze panuje porządek. Tymi słowami opisuje Rafała ksiądz Mirosław Tosza, założyciel Wspólnoty Betlejem w Jaworznie. Miejsca, które jest fenomenem na skalę Polski i może nie tylko. Zachwyca ogrodem biblijnym z wielbłądami, owcami i osiołkami, kaplicą z kolorową ceramiką i witrażami z wizerunkami świętych, które sąsiadują... z portretami współczesnych bezdomnych, uwiecznionych przez studenta ASP. Miejsce klimatyczne, obok którego trudno przejść obojętnie, nawet ateistom.

Ks. Mirosław Tosza, założyciel Wspólnoty Betlejem przy pomniku Pana Miotełki. Chodzi o pana Włodka Mostowika, który trafił do ośrodka przed laty i zasłynął w okolicy z tego, że codziennie zamiat

 

25 lat temu ksiądz Tosza dowiedział się od proboszcza z jednej z jaworznickich parafii, że miasto chce przekazać pustostan po starej szkole podstawowej na działalność charytatywną. Podjął wyzwanie. W ciągu tych lat stworzył miejsce, w którym sens życia próbują odnaleźć bezdomni, często uzależnieni od alkoholu. Ludzie, którzy nie mają się gdzie podziać, bo ich losy są pogmatwane, a sytuacja materialna skomplikowana. Przez ćwierć wieku przez ośrodek przewinęło się około tysiąca osób. Dostali tu przysłowiowy wikt i opierunek, ale też musieli sami na niego zapracować. Własnym sumptem remontują to miejsce, wypalają ceramikę, tworzą ikony pracochłonną, japońską metodą wypalanego drewna. Nie tylko biorą, ale też dają. Bo we wspólnocie Betlejem wszyscy wiedzą, że nikt nie jest na tyle biedny, żeby nie mieć czego ofiarować i na tyle bogaty, żeby niczego nie potrzebować.

Wspólnota opiekuje się też ogrodem biblijnym ze zwierzętami, który znajduje się tuż przy jej siedzibie.jpg

 

- Nie idealizujemy biednych. Nie mówimy im, że należy się im pomoc. Wprost przeciwnie. Gdy przychodzi ktoś do Wspólnoty i pyta czy jest miejsce, to często słyszy za pierwszym razem, że nie ma. Żeby nie myślał, że jeśli jest biedny, to musimy mu pomóc. Najpierw on musi coś z siebie dać. Popracować przynajmniej tydzień u nas. Jeśli się sprawdzi, może zostać - tłumaczy ksiądz.

Rafał się sprawdził. Ten elektryk z wykształcenia jest jednym z najbardziej zaangażowanych pracowników przy rozbudowie obiektu, który ostatnio nabyła Wspólnota. Odkrył też swój artystyczny talent. Zaczął rysować. Obrazki z jego szkicami wiszą na ścianie w niewielkim, schludnym pokoju i budzą zachwyt odwiedzających ośrodek.

Plany na po Betlejem
Białe firanki, nowy telewizor, obrazki na ścianach. Równiutko poukładane ubrania w szafce.
Sprawdził się nie tylko w budowlance.

- Jest precyzyjny, więc przyucza się do prac przy oprawianiu obrazów - tłumaczy ksiądz Tosza, pokazując pracownię, w której powstają ceramiczne ozdoby, gliniane garnki i ikony.

Rafał czuje, że tu, w Jaworznie, we Wspólnocie Betlejem, wszystko się zmieniło w jego życiu. Wziął za nie odpowiedzialność. Ale nie chce tam pozostać na zawsze. O czym marzy? Marzy o własnym mieszkaniu. Może przyzna mu je gmina, z której pochodzi? Chciałby być na swoim.

- Wielkich planów nie mam. Byle do przodu. Znaleźć swój dach na głową i nie wrócić do nałogu. Na szczęście teraz mnie nie ciągnie do alkoholu. Jakoś się przestawiłem - stwierdza.

Wierzy, że się przestawił na dobre i nigdy nie wróci już do Betlejemki w Krystynowie, w której omal nie stracił życia. Wspólnota Betlejem pomogła mu stanąć na nogi. Teraz pora, by zrobić kolejny krok. Samodzielnie i na trzeźwo.

Archiwum Przełomu nr 05/2021