Mateusz Kowalczyk. Na korcie czasem wybucham - przelom.pl
Zamknij

Mateusz Kowalczyk. Na korcie czasem wybucham

10:12, 01.03.2016 Marek Oratowski
Skomentuj Mateusz Kowalczyk zajmuje obecnie w rankingu ATP 94. miejsce Fot. Marek Oratowski Mateusz Kowalczyk zajmuje obecnie w rankingu ATP 94. miejsce Fot. Marek Oratowski

Gdybym od dziecka trenował przy takim obciążeniu piłkę nożną, to pewnie grałbym teraz co najmniej w Bundeslidze. Wiem, co mówię, bo dobrze znam środowisko piłkarskie. Jako 19-latek przez rok trenowałem z Kubą Błaszczykowskim w Dobieszowicach pod okiem doktora Jerzego Wielkoszyńskiego, do którego przyjeżdżali najlepsi polscy piłkarze - mówi 28-letni tenisista Mateusz Kowalczyk z Trzebini, zawodnik z pierwszej setki klasyfikacji najlepszych deblistów świata.

Gdy chodziłem do przedszkola w Gaju, przyszedł do nas trener Waldemar Zmełty. Prowadził nabór do szkółki tenisowej. On wszystkiego mnie nauczył. Trenowaliśmy razem przez dziesięć lat. Na początku to była zabawa. Miałem uzdolnienia ruchowe i to mi pomogło. Motywowały mnie też dobre wyniki, jakie dość szybko zaczęły przychodzić. W kategoriach do 12 i 14 lat byłem najlepszy w Polsce. Razem z trenerem musieliśmy się mierzyć z trudnymi warunkami. Na przykład w zimie przez pewien czas ćwiczyliśmy w Szkole Podstawowej w Gaju, gdzie mieściło się tylko trzy czwarte kortu. Potem występowałem w barwach Mostostalu Zabrze i Górnika Bytom.

Zawód tenisista
Na zawodowstwo przeszedłem w 2009 roku, po wygranym turnieju ATP Challenger w Szczecinie. Poczułem wtedy, że jestem gotowy walczyć z najlepszymi. Od razu nastawiłem się na grę w deblu. Z różnych przyczyn nie postawiłem na występy singlowe. Głównie ze względów finansowych. Zresztą do gry podwójnej od razu czułem pociąg, bo zdobywałem w niej mistrzostwo Polski, a w wieku 16 lat mistrzostwo Europy. Mogę powiedzieć, że debla miałem we krwi.

Moi partnerzy z kortu cały czas się zmieniają. Wszystko zależy od tego, jakie mam miejsce w rankingu i w turniejach jakiej rangi chcę grać. Oczywiście, ideałem byłoby mieć stałego partnera do treningów i gier, ale to niełatwe. W Polsce takich zawodników jest tylko kilku - Matkowski, Fyrstenberg, Kubot. Dlatego często występuję w parze z tenisistami zagranicznymi. Ostatnio zagrałem jednak turniej we Włoszech z wracającym na kort po kontuzji Mariuszem Fyrstenbergiem. Nie ukrywam, że to był mój najlepszy partner. Wie, jak się ustawić, jak zagrać taktycznie. W końcu to zawodnik, który był w pierwszej dziesiątce na świecie i grał w finale Wielkiego Szlema oraz Turnieju Masters.

Bardzo dobrze radzę sobie, gdy jestem pod presją. Tego tak naprawdę nauczyło mnie życie. Moim atutem są też doświadczenie i siła fizyczna. Dobrze serwuję i gram przy siatce. Wielu zawodników i trenerów, z którymi rozmawiam, uważa, że mam możliwości dostania się do pierwszej trzydziestki na świecie. Obecnie w rankingu ATP zajmuję 94. miejsce. Rok 2015 był najlepszy w mojej karierze. Zagrałem prawie trzydzieści turniejów.

Pieniądze

Niektórzy może myślą, że zarabiam krocie. To nie jest tak. Rocznie na same przeloty, hotele, trenerów i inne niezbędne sprawy wydaję spokojnie ponad 100 tysięcy złotych. Biorąc pod uwagę miejsce w rankingu, zarabiam, ale to nie są duże pieniądze w porównaniu do poświęcenia, jakiego to wymaga. Dziennie trenuję 7-8 godzin. Tyle czasu spędzam na korcie i odnowie biologicznej. Nawet w święta miałem zajęcia, bo 4 stycznia zacząłem nowy sezon.

Przypuszczam, że gdybym od dziecka trenował przy takim obciążeniu piłkę nożną, to pewnie grałbym teraz co najmniej w Bundeslidze. Wiem, co mówię, bo dobrze znam środowisko piłkarskie. Jako 19-latek przez rok trenowałem z Kubą Błaszczykowskim w Dobieszowicach pod okiem doktora Jerzego Wielkoszyńskiego, do którego przyjeżdżali najlepsi polscy piłkarze.

Wracając do zarobków, to gdyby udało mi się awansować w okolice 50-70. miejsca na świecie, spokojnie mógłbym odłożyć trochę pieniędzy. Bo w przyszłości chciałbym otworzyć swoją szkołę tenisa. Mam szczęście, że na życiowej drodze spotkałem wielu ludzi wierzących we mnie i pomagających mi w osiąganiu celów. Dzięki nim tak naprawdę gram jeszcze w tenisa. Miałem na przykład kontuzję kręgosłupa, wywołaną zbyt dużymi obciążeniami. Myślałem nawet o skończeniu sportowej kariery. Dzięki fizjoterapeucie Jerzemu Karpiowi i jego manualnym zdolnościom wyszedłem z tego. Bardzo dużo zawdzięczam rodzicom. Ponieśli sporo wyrzeczeń, bym mógł grać. Poza tym zawsze we mnie wierzyli.

Życie na walizkach
W niektórych miesiącach jestem w domu tylko kilka dni. Nie ukrywam, że tęsknię za żoną Nicole i niespełna dwuletnim synkiem Antonim, który bierze już do ręki rakietę i chce ze mną odbijać. Dlatego niekiedy zabieram ich na turnieje. Na przykład do Chorwacji. Staram się też znaleźć czas na wypad z żoną w nasze ulubione Tatry. Musiałem polubić życie na walizkach, bo w przeciwnym razie zwariowałbym na tych turniejach (śmiech).

Praktycznie co tydzień jestem w innym miejscu i hotelu. Gdy byłem młodszy, nie zabiegałem, by coś przy okazji zobaczyć. Teraz, gdy tylko mogę, staram się pójść do miasta i zwiedzić je oraz zjeść jakiś miejscowy przysmak. Moimi przewodnikami są często sędziowie z państw, do których jeżdżę. Zapraszają na kolację, oprowadzają po mieście. Czekam zwłaszcza na turnieje w Niemczech, gdzie osiągam najlepsze wyniki. Dobrze na mnie działa ten spokój, jaki tam panuje poza kortem. Dla odmiany nie lubię grać we Włoszech, gdzie na wszystko muszę czekać. Objechałem prawie cały świat. Grałem m.in. w Australii, Brazylii, Meksyku, USA i RPA. Zauroczyła mnie kultura, historia i podejście do życia mieszkańców Meksyku.

Emocje
Każdy mecz to osobna historia. Na korcie jestem nerwowy i reaguję bardzo impulsywnie. Potrafię rzucić brzydkie słowo w stronę publiczności i potem muszę z nią walczyć. Irytują mnie brawa po prostych błędach. Sędziowie mnie albo kochają, albo nienawidzą. Z większością żyję w zgodzie, ale gdy jakiś zajdzie mi za skórę i popełni prosty błąd, to ma ze mną ciężko. Jestem impulsywny, bo przecież walczę o przyszłość i pieniądze. Tymczasem już wiele razy taki właśnie błąd sędziego decydował o przegranym meczu. Czasami za te gwałtowne protesty spotykają mnie kary finansowe, choć staram się tego unikać. W każdym razie moi partnerzy deblowi cenią we mnie to, że walczę o swoje. Nieraz walka trwa długo.

W tym roku w pierwszej rundzie turnieju na Wimbledonie na swoje nieszczęście przed meczem powiedziałem, że chciałbym zagrać pierwszy pięciosetowy pojedynek. I tak się stało. Niestety, ze Słowakiem Igorem Zelenayem przegraliśmy z szóstą parą na świecie, choć w trzecim secie mieliśmy dwie piłki meczowe. Na początku piątego seta czułem się wyczerpany, bo to był najcieplejszy dzień w całym turnieju. Pamiętam swoje myśli: "Mateusz, proszę cię, skończ już ten mecz i idź do hotelu odpocząć". Na szczęście dotrwałem do końca czteroipółgodzinnego spotkania.

Gwiazdy i olimpiada
Oczywiście, lepiej znam polskie gwiazdy tenisa. Są to znajomości od czasów juniorskich. Jerzy Janowicz to bardzo ekspresyjny zawodnik, nie tylko na korcie. Bardzo go lubię i cenię za to, co osiągnął. Stać go na dużo więcej. Jako młodsi zawodnicy wiele czasu spędzaliśmy razem, grając różne turnieje. Nieraz stanowiliśmy parę deblową. To człowiek, z którym od razu znalazłem wspólny język. Zawsze miło jest zobaczyć siostry Agnieszkę i Ulę Radwańskie. W wieku juniorskim często graliśmy na tych samych imprezach. Z Agnieszką, jako 14-latek, występowałem na przykład na Bahamach. Zawsze, gdy tylko jest okazja, wymieniamy ze sobą kilka zdań. Parę razy na turniejach Wielkiego Szlema spotykałem w szatni tych największych z tenisowego światka, czyli Rogera Federera czy Rafaela Nadala. To normalni faceci. W ich zachowaniu nie ma śladów gwiazdorstwa.

Jestem w szerokiej kadrze olimpijskiej. W czerwcu zapadnie decyzja, kto pojedzie do Rio de Janeiro. Wierzę w swoją szansę, bo naprawdę jestem w dobrej formie. By ją wykorzystać, muszę przesunąć się w rankingu o 30-40 miejsc. To jest do zrobienia. Tym bardziej, że od lutego zagram w turniejach najwyższej rangi, czyli ATP, gdzie do zdobycia jest wiele punktów. Parą numer jeden na igrzyska są Marcin Matkowski i Łukasz Kubot. Tak naprawdę kompletowana będzie para numer dwa. W grę wchodzę ja, Fyrstenberg i Kubot. Ostateczną decyzję podejmie Polski Komitet Olimpijski.


"Przełom" nr 3 20.01.2016

 

(Marek Oratowski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

OGŁOSZENIA PROMOWANE

0%