Chciałbym wejść na Mont Blanc - przelom.pl
Zamknij

Chciałbym wejść na Mont Blanc

Marek OratowskiMarek Oratowski 14:00, 15.04.2025
Skomentuj Zbigniew Grabowski Zbigniew Grabowski

Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM". Żyję wyzwaniami i marzeniami. To dla mnie wielkie osiągnięcie, że potrafiłem się zmienić, będąc takim człowiekiem, jak każdy. Trochę zaniedbanym i mało aktywnym. Potrafiłem zmienić swój model życia – zapewnia Zbigniew Grabowski, wiceprezes Stowarzyszenia Chrzanowskich Cyklistów, podróżnik i sportowiec-amator.

Marek Oratowski: Niedawno pochwaliłeś się w mediach społecznościowych zdjęciem, na którym stoisz przy swoim pierwszym rowerze. Ile miałeś wtedy lat i co to był za jednoślad?
Zbigniew Grabowski: To bardzo odległa historia. To zdjęcie znalazłem u rodziców. Bardzo się ucieszyłem, że mam taką pamiątkę z dzieciństwa, kiedy zaczynała się moja przygoda z rowerem. To było jakieś 50, może 52 lata temu. Już nie pamiętam, czy ten rower dostałem na komunię, czy jeszcze wcześniej. Mieszkałem w domu jednorodzinnym w Chrzanowie, więc miałem możliwość jazdy na rowerze i traktowałem to jako wielką przyjemność. Praktycznie codziennie wsiadałem na niego po szkole. Jak na tamte czasy, to był ciekawy rower, ponieważ miał chromowane błotniki i stalową ramę, ale nie posiadał przerzutek. Był bardzo wygodny, miał szerokie siodełko, więc fajnie się jeździło.

Jesteś sportowcem-amatorem i w pewnym momencie zainteresowałeś się triathlonem, czyli dyscypliną składającą się z pływania, jazdy na rowerze i biegania. Natomiast ta normalna formuła triathlonu przestała ci wystarczać i przerzuciłeś się na X-terra, czyli bardziej wymagający triathlon crossowy. Składa się z pływania, jazdy na rowerze górskim i biegu crossowego. W tym roku wystartowałeś w Mistrzostwach Świata we Włoszech. Powiedz, w jaki sposób się zakwalifikowałeś do tej imprezy, bo to nie jest tak, że każdy zawodnik może sobie wystartować w czempionacie.
Kolarstwo szosowe jest pięknym sportem, ale w pewnym wieku brakowało mi czegoś nowego Chciałem podkreślić, że moje DNA sportowe to jest rower górski. Wsiadłem na niego na początku lat 90. uprawiając już tradycyjny triathlon. Całkiem przypadkiem natknąłem się na takie zawody sportowe Xterra, triathlon w formie przełajowej. To znaczy jest etap pływacki o długości 1500 metrów, odbywający się zwykle na jeziorze. Trzeba potem pokonać ponad 30 kilometrów na rowerze górskim i przebiec 10 kilometrów. Spodobało mi się to na tyle, że w 2022 roku postawiłem sobie za cel zakwalifikować do mistrzostw świata. Wiedziałem od razu, że to nie będzie łatwe. By to osiągnąć, startowałem w różnych miejscach w Europie. Niestety od 2019 roku w Polsce takie zawody nie są rozgrywane. Wcześniej odbywały się w Krakowie-Zakrzówku. Najbliższe zawody X-terra są na Słowacji, w Czechach i w Niemczech. Przez dwa lata na każdym ze startów próbowałem złapać tak zwanego slota, czyli możliwość dostania się do mistrzostw świata. Udało się wiosną tego roku.

Opowiedz o tym starcie w mistrzostwach świata we włoskich Dolomitach, który odbył się z pewnymi perturbacjami.
Mistrzostwa były pod koniec września. Tymczasem w maju zaczęły się u mnie problemy zdrowotne. Złapałem jakąś nieznaną infekcję i przez trzy miesiące nie mogłem sobie z nią poradzić. Okazało się, że to krztusiec. Nie poddałem się i cały czas trenowałem, ale nie mogłem uzyskać właściwej formy i wydolności. Mimo wszystko postanowiłem, że nie odpuszczę i muszę wystartować. Do tego wszystkiego doszły jeszcze historie pogodowe we Włoszech. To jest Tyrol i góry, gdzie aura jest zmienna. Gdy przyjechaliśmy, była piękna pogoda. Jednak docierając nad jeziora Molveno, dzień przed zawodami pogoda się załamała. Przyszedł jakiś ogromny chłód, i woda była bardzo zimna. Organizatorzy postanowili więc skrócić dystans pływacki dla 800 zawodników z ponad 50 krajów, bo tylu nas było. Niektórzy mieli akcesoria neoprenowe, więc byli znacznie bardziej zabezpieczeni przed zimnem. Ja miałem tylko piankę.

I tak byłem w lepszej sytuacji, niż zawodnicy z Karaibów, czy Afryki, nie przyzwyczajeni do takich temperatur. Dlatego wielu z nich poległo na samym pływaniu. Zjawisko hipotermii jest bardzo niebezpieczne i ludzie niestety musieli się wycofać.

Jak zniosłeś te warunki?
Miałem w wodzie kryzys. Czułem, że mój organizm zaczyna się dziwnie zachowywać. Traciłem temperaturę i siły. Dopłyniecie do brzegu umożliwiała mi siłą woli. Gdy wyszedłem z wody, to był dla mnie chyba najpiękniejszy moment w tym wyścigu.

Potem wsiadałem na rower i na początku nie mogłem w ogóle ruszać palcami. Byłem cały skostniały. Na całe szczęście, na początku etapu rowerowego znajdował się mocny podjazd. Tam złapałem wyższą temperaturę i rytm jazdy. Po prostu czułem się świetnie. Trasa była średnio trudna technicznie. Oczywiście dla mnie, bo to zależy, kto na jakim poziomie jeździ na rowerze.

Z biegiem było gorzej. Dała o sobie znać przebyta choroba. Po prostu chciałem dotrzeć do mety. Pod koniec trasy szedłem. To było dla mnie wyzwanie życia i dopiąłem swego. Nie osiągnąłem celów sportowych, ale spełniłem swoje marzenia.

Masz to szczęście, że w twoich eskapadach towarzyszy ci żona Agnieszka. Zawsze tak było?
Ja oczywiście już przed ślubem, a to było już ponad 30 lat temu, jeździłem na rowerze i jakoś tak rekreacyjnie wciągnąłem żonę  do takich przejażdżek rowerowych po okolicy. Jeździliśmy przeważnie w weekendy. Potem moja turystyka rowerowa zaczęła się na większą skalę. Najpierw pojechałem do Wiednia sam. Potem zacząłem jeździć po Europie. Z moim serdecznym przyjacielem Leszkiem Fidelusem zrobiliśmy parę takich grubych tematów. I potem wziąłem żonę pierwszy raz na wyprawę do Szwajcarii. Była naprawdę trudna, bo są tam duże przewyższenia. Jednak dała radę i złapała bakcyla podróżniczego.

W tym roku też dopisaliście kolejne wojaże do wspólnej listy. Z zaprzyjaźnionym małżeństwem przejechaliście Sycylię.
Zostawiliśmy samochód w Genui i promem popłynęliśmy z rowerami na Sycylię. Objechaliśmy północną część wyspy, wschodnie wybrzeże i część gór. To była dziesięciodniowa wyprawa. Przejechaliśmy w tym czasie około 800 kilometrów.

A gdzie nocowaliście?
Zwykle jeździmy z namiotem i całym ekwipunkiem turystycznym. Niestety na Sycylii w górach nie ma możliwości spania pod namiotem. Nocowaliśmy wiec po różnych kwaterach, także agroturystycznych. Natomiast na wybrzeżu były już dostępne kempingi i używaliśmy namiotu.

Jeździliście też na rowerach po Niemczech.
Co roku taki kilkudniowy wypad organizuję go dla moich serdecznych znajomych ze Słowacji i Polski. Oni się zmieniają, ale termin jest sztywny. To połowa sierpnia. W tym roku padło na Berlin. Wybraliśmy szlak rowerowy biegnący śladem dawnego muru berlińskiego.

Czyli przejechaliście szlakiem trudnej historii.
Tak. Przy tym szlaku rowerowym są miejsca pamięci o ludziach, którzy zginęli pokonując ten mur. Słupy ze zdjęciami i informacją o osobie, która  próbowała przedostać się do wolnego świata. Warto to zobaczyć. Trasa śladem muru ma około 160 km. Jest stosunkowo łatwa, płaska i można zobaczyć wiele ciekawych miejsc, zwiedzając dawny Berlin Wschodni i Zachodni. Bo to jednak były zupełnie inne światy.

Mówiliśmy o rowerze i triathlonie, natomiast twoją kolejną pasją jest narciarstwo skiturowe.
Tak. Najpierw uprawiałem klasyczne narciarstwo zjazdowe. Pierwszy raz pojechałem w Alpy w 2000 roku. I poczułem ogrom tych gór. Staram się, o ile mi pozwala czas, bywać tam często. Natomiast skituring to zwiedzanie gór na nartach, połączone z treningiem. Tak naprawdę to jest wychodzenie na nartach w różne ciekawe miejsca. A trening w takim niskim natlenieniu daje świetne efekty i służy budowaniu formy. Oczywiście każdy sobie zakłada jakiś cel, czy jakąś wysokość.

To na jaką wysokość wszedłeś na nartach?
Dwa lata temu dotarłem na nartach na lodowiec Marmolada w Dolomitach na wysokość ponad 3300 metrów. To było wyzwanie, ponieważ wychodziłem sam. Ruszyłem bardzo wcześnie rano przy temperaturze minus dwudziestu kilku stopni. Oczywiście będąc przygotowanym sprzętowo i kondycyjnie. Wiedziałem, co robię. Zbadałem warunki śniegowe i zagrożenie lawinowe. Zgłosiłem się też do odpowiednich służb włoskich. Udało mi się wejść, ale był to ogromny wysiłek. Do tej pory wspominam to jako jedno z fajniejszych przeżyć, jakie mnie spotkało w życiu.

W Polsce też chodzisz na nartach?
Tak. Często chodzę z żoną, bo Agnieszka też jest zapalonym skiturowcem. Chodzimy głównie po Beskidach, czyli po łatwiejszych trasach. Ale także po Tatrach. Z tym, że bardziej ciągnie mnie do moich przyjaciół Słowaków. Tam jednak te Tatry są większe, a trasy skiturowe dłuższe.

Jest takie miejsce w górach, do którego chciałbyś dotrzeć, ale jeszcze tam nie byłeś?
To Mont Blanc. Mityczna góra, gdzie każdy chciałby wejść i z niej zjechać. Jest to oczywiście możliwe. Byłem już blisko niej, od strony Doliny Aosty. Natomiast do takiego wejścia musiałbym się przygotować. Oczywiście nie sam, ale z grupą i przewodnikiem. To wszystko musi być przemyślane i bezpieczne. Ale mam to z tyłu głowy. Chciałbym to zrobić. Nie wiem, czy zdrowie i czas mi na to pozwolą. Żyję wyzwaniami i marzeniami. I to jest dla mnie takie wielkie osiągnięcie w życiu, że potrafiłem przemodelować się, będąc takim człowiekiem jak każdy. Trochę zaniedbanym, trochę mało aktywnym. A ta moja codzienność, ta aktywność, którą prowadzę, jakby zmieniła całkowicie model życia.

Jesteś przykładem kogoś, kto na aktywność fizyczną postawił i konsekwentnie ją realizuje. Natomiast są ludzie, którzy troszkę się zaniedbali ruchowo będąc w twoim wieku. W jaki sposób mogliby to zmienić?
Obserwuję ludzi i motywuję ich moim zachowaniem, moim stylem życia. Może kogoś wyrwałem z tego, jak to nazywam kanapowego życia. Jestem przed sześćdziesiątką. W tym wieku człowiek musi się dłużej regenerować, odpowiednio lepiej odżywiać i przede wszystkim badać. Gdybym zaczynał teraz z moim doświadczeniem i chciał coś zmienić, zacząłbym od wizyty u lekarza. To jest bardzo ważne, bo w naszym wieku zdarzają się choroby, które nawet nie wiemy, że mamy. Warto zrobić podstawowe badania, udać się też do kardiologa. No i sprawdzić stan całego ciała u fizjoterapeuty. Chodzi o to, byśmy wiedzieli, czy jesteśmy przygotowani na aktywność fizyczną. I najważniejsza rzecz - trzeba o nią walczyć małymi krokami. Radzę zacząć od spacerów, nordic walking, roweru, pływania. Organizm musimy adaptować powoli do wysiłku. Tymczasem w mediach społecznościowych jest pokazywane, że można zrobić formę nawet w miesiąc, biegać jakieś ogromnie długie dystanse. A to się potem niestety wiąże z kontuzjami i z konsekwencjami. Zamiast złapać siłę i zdrowie, można je stracić i to bardzo szybko.

Archiwum Przełomu nr 02/2025

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

KeraKera

0 0

a jakiż to problem? Żaden.

15:25, 15.04.2025
Odpowiedzi:0
Odpowiedz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu przelom.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%