Nie masz konta? Zarejestruj się

Ziemia chrzanowska

Rodzina od nagłych przypadków

26.05.2020 15:00 | 6 komentarzy | 9 164 odsłon | Agnieszka Filipowicz

Są na pierwszej linii frontu wśród rodzin zastępczych. To do nich trafiają noworodki pozostawione w szpitalu i dzieci zabrane przez policję od pijanych rodziców. U nich znajdują wytchnienie i leczą traumy.

6
Rodzina od nagłych przypadków
Barbara i Andrzej Paliwodowie
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Czasem wracają do rodziców, częściej jednak trafiają do innych rodzin zastępczych lub adopcji. W powiecie chrzanowskim są tylko trzy rodziny, które zdecydowały się pełnić trudną rolę rodzinnego pogotowia.


Nie wiadomo, kiedy zadzwoni telefon
Obszerny dom w cichej okolicy Mętkowa, blisko lasu. To tu swój tymczasowy przystanek znalazło już ponad 60 dzieci. I wciąż znajdują kolejne. Bo sytuacje, gdy dziecka nie można pozostawić opiece biologicznych rodziców, zdarzają się coraz częściej. Tylko w 2019 roku  (do listopada) w powiecie chrzanowskim spotkało to 26 dzieci. Najczęstszy powód - pijaństwo rodziców.

Barbara i Andrzej Paliwodowie zostali zawodową rodziną zastępczą 14 lat temu. Trójka ich własnych dzieci była już odchowana, gdy zdecydowali się na ten krok.

- Zawsze kochałam dzieci i lubiłam pomagać. Długo się nie wahałam. Kocham tę pracę, choć jest ciężka. Mam już po pięćdziesiątce, ale póki mi starczy sił, nie zamierzam rezygnować - mówi Barbara.

Tej pracy nie wykonuje się dla tych nieco ponad dwóch tysięcy złotych, lecz z potrzeby serca. To praca 24 godziny na dobę, przez 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku. Nigdy nie wiadomo, kiedy zadzwoni telefon. Kiedy policja przywiezie dziecko potrzebujące schronienia.

Telefon dzwoni także, gdy w pogotowiu jest już komplet dzieci, czyli trójka. Rodzina zastępcza może wtedy odmówić przyjęcia kolejnego.

- Taką sytuację mieliśmy w sierpniu. O 4.30 mąż mnie obudził, bo policja przywiozła dziecko. Mieliśmy już komplet, ale policjantka prosiła, by przyjąć je choć na kilka dni, bo wszystkie rodziny były już przepełnione. No i jak tu odmówić w takiej sytuacji? - rozkłada ręce pani Barbara.

U państwa Paliwodów obecnie mieszka czwórka dzieci. 4-letni Marcin i 3-letnia Oliwka chodzą do przedszkola. Amelka ma niespełna dwa latka, a Basia jest najmłodsza, 11-miesięczna.

Najważniejsza jest cierpliwość
Do rodziny zastępczej trafiają różne dzieci. Takie jak grzeczna Amelka, która najbardziej lubi się przytulać i siedzieć na kolanach. Albo takie, które trzeba uczyć dosłownie wszystkiego, choć wcale nie są malutkie. Nie umieją posługiwać się sztućcami, siedzieć przy stole. Nie wiedzą, do czego służy wiele przedmiotów codziennego użytku. Czasem, na widok obcych, uciekają pod stół.

- To bardzo przykre, gdy patrzy się na tak zaniedbane dzieci. To nie ich wina, że zachowują się jak małe, dzikie zwierzątka. To wina dorosłych - mówi Barbara.

Wspomina 17-latka, który uciekł z domu dziecka. Trafił do nich pijany. Miała obawy, jak się z nim dogada. Ale udało się. Dużo opowiadał o swoim życiu. Zaczął pić, bo w domu pili rodzice. Dopiero tu, w Mętkowie, zobaczył, że rodzina może inaczej funkcjonować.

Pogotowie rodzinne zapewnia dziecku opiekę, gdy biologiczni rodzice nie mogą jej sprawować. Trafiają tu dzieci zostawione w szpitalach, zabrane rodzicom podczas policyjnych interwencji. W powiecie chrzanowskim są trzy pogotowia rodzinne.

Najtrudniej było z trzyletnim Marcinem. Chłopczyk urodził się w Wielkiej Brytanii, zanim matka wróciła z nim do Polski. Polska kuchnia mu nie smakowała. Ciągle chciał jeść wszystko na słodko - na obiad, śniadanie czy kolację. Gdy nie dostawał tego, czego chciał, wpadał w furię. Barbara pamięta, jak raz wylał talerz zupy pomidorowej, który postawiła przed nim na stole. Pomidorówką zachlapał ściany.

- Marcin jest z nami od roku. Początki były niełatwe, ale teraz już się dotarliśmy - przekonuje. - Najważniejsze, by być cierpliwym - dodaje.

Sernik na głowie
Chłopczyk powoli, ale robił postępy. Pomogło w tym towarzystwo innych dzieci. Widział, że inne dzieciaki jedzą obiad, więc w końcu on też zaczął. Teraz numerem jeden dla niego są mielone i rosół z makaronem.

- Gotujemy go na kaczkach, które sami hodujemy. Marcinowi bardzo smakuje - cieszy się Andrzej Paliwoda.

Jako emerytowany górnik Andrzej ma trochę czasu, by zająć się też gospodarstwem. Dzięki temu dzieci dostają na śniadanie świeże wiejskie jajka i warzywa z własnego ogródka.

Andrzej potwierdza to, co mówi żona - do dzieci trzeba mieć cierpliwość. Bez niej ani rusz. Ze śmiechem wspomina sytuację sprzed roku, która innych rodziców zapewne doprowadziłaby do wściekłości. Mały Piotruś dorwał się do świeżo upieczonego sernika. Leżał na stole, czekając na gości. Wystarczyło chwila nieuwagi, by dwulatek złapał za łyżkę, rozgrzebał nią ciasto i rozsmarował je na sobie. Miał ser we włosach, na twarzy, za uszami. Lepiły mu się rzęsy.

- No i co było robić? Roześmialiśmy się. Żona zabrała się za mycie chłopaka, a ja pojechałem po nowy ser do sklepu - opowiada.

Najtrudniej się rozstać
Co jest najtrudniejsze w tej pracy? Pożegnania. W pogotowiu rodzinnym dzieci powinny być nie dłużej niż kilka miesięcy. Do czasu, aż biologiczni rodzice znów będą mogli się nimi zająć lub zostaną im odebrane prawa rodzicielskie i dziecko trafi do adopcji. Tyle teoria. W praktyce często trwa to dłużej. Za długo.
Jeśli dziecko przebywa z opiekunami wiele miesięcy, czasem nawet kilka lat, tworzą się więzi, których nie da się, ot tak, przeciąć.

- Gdy już wiem, że dziecko pójdzie do adopcji, nie śpię przez parę nocy. Mąż znosi to lepiej niż ja - opowiada Barbara.

Wiosną tego roku oboje przeżyli najtrudniejsze z rozstań w swoim życiu. Po 5 latach opieki nad kilkuletnią Kornelką musieli ją pożegnać. Dziecko trafiło do adopcji, gdy wreszcie zakończyło się długie postępowanie sądowe, bo ojciec dziewczynki uparcie walczył o prawa do dziecka.

- Przyjechała do nas, gdy miała roczek. U nas się wychowała. Tego nie da się wymazać - na wspomnienie Kornelki w oczach Barbary pojawiają się łzy.

Rozstanie było bardzo bolesne. Płacz, krzyk. To był pierwszy raz, gdy pani Barbara pożałowała, że nie zdecydowała się na adopcję. Nowi rodzice dziecka nie chcą, by dziewczynka widywała się z rodziną zastępczą. Odcięli ją od dawnego życia.

- Wierzę jednak, że kiedyś nas odwiedzi. Jak dorośnie - mówi z przekonaniem Barbara.

Zdaniem małżeństwa, przepisy w Polsce dają zbyt dużo szans biologicznym rodzicom, a za mało dzieciom. Bo im dłużej dzieci przebywają w rodzinie zastępczej, im dłużej trwa postępowanie sądowe, tym gorzej. Nie tylko dlatego, że dla starszego dziecka trudniej znaleźć rodzinę adopcyjną. Przede wszystkim dlatego, że z miesiąca na miesiąc maluchy coraz bardziej przywiązują się do swoich tymczasowych opiekunów. A potem cierpią, gdy muszą rozstać się na dobre. Bo rozstanie jest nieuniknione, by mogły zacząć nowe, lepsze życie.

 

Przełom 46/2019