Nie masz konta? Zarejestruj się

Do poczytania

Rowerem po autostradzie? Tak można tylko w Gruzji!

06.09.2019 15:48 | 0 komentarzy | 4 677 odsłony | Marek Oratowski

Gruzja zauroczyła ich pięknymi widokami, smakiem chinkali i chaczapuri, oraz tym, że mogli jeździć rowerami po autostradzie. O gościnności Gruzinów Renata i Tomasz Glazerowie z Chrzanowa słyszeli już wcześniej, więc ich nie zaskoczyła.

0
Rowerem po autostradzie? Tak można tylko w Gruzji!
Renata i Tomasz Glazerowie na brzegu jeziora w pobliżu gruzińskiego Zestaponi. FOT. ARCHIWUM TOMASZA GLAZERA
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Lubią ekstremalne wyzwania. Potrafią przez wiele godzin jechać na rowerze, nawet w nocy. Zaliczyli już kilka ultramaratonów, w tym ponadtysiąckilometrowy klasyk ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych. Ponad rok temu wpadli na pomysł podróży do Gruzji. Zaczęli kompletować sprzęt i planować trasę. Zabrali ze sobą gravele - turystyczne rowery szosowe na grubszych oponach, najlepiej sprawdzające się na bezdrożach.

Rowery rozkręcone po to, by weszły do samolotu, złożyli po wylądowaniu w Kutaisi. Najbardziej zaskoczyły ich stada krów i świń wypasane przy drogach. Potem ruszyli w góry.

- Tylko pierwszego dnia udało się trzymać zaplanowanej trasy. Kolejne wymusiły zmianę planów. Drugiego dnia chcieliśmy dotrzeć do Ushguli, najwyżej położonej, europejskiej osady (2 200 m.n.p.m.), ale po drodze zaczepiali nas Gruzini i przekonywali, że nie uda nam się przejechać, bo jest za dużo śniegu i droga jest zamknięta. Po kilku takich ostrzeżeniach postanowiliśmy posłuchać miejscowych i zmienić trasę. Obraliśmy kurs na miasteczko Gori, gdzie urodził się Stalin, ale i tam droga była nieczynna - opowiada Renata Glazer, prawniczka w ZUS-ie.

Spoglądając na mapę, zorientowali się, że w pewnym momencie chcieli przejechać przez znajdującą się pod rosyjską okupacją Osetię Południową. Stąd kolejna korekta trasy. Ale jej nie żałowali. Jadąc do najbliższego miasta - Zestaponi, zobaczyli położone na wysokości 1 200 m.n.p.m. jezioro. Przy ponad 20-stopniowej temperaturze powietrza wokół leżał jeszcze śnieg.

- Widok był naprawdę niesamowity. Potem czekał nas szalony, 12-kilometrowy zjazd, a dalej pędziliśmy rowerami po gruzińskiej autostradzie. Policja, którą spotkaliśmy po drodze, potwierdziła tylko, że „welocypedem przez autostradę można” - śmieje się Tomasz Glazer, chrzanowski przedsiębiorca, który w ubiegłym roku zaliczył zimową, rowerową wyprawę przez Syberię.

Z Zestaponi Glazerowie pojechali w końcu do Gori oraz Tbilisi. W stolicy ograniczyli się do głównych atrakcji oraz wjechali kolejką gondolową na wzgórze i Twierdzę Narikala.

Następnego dnia po przejechaniu znowu ponad stu kilometrów znaleźli się nad Morzem Czarnym. Z portowego Poti pojechali do znanego Polakom - dzięki piosence „Filipinek” - Batumi. Jednak miejscowi szybko im wyjaśnili, że nie ma tam żadnych herbacianych pól, o których śpiewały Filipinki.

W Gruzji spędzili 11 dni, w tym sześć na rowerach, pokonując 700 km. Bez problemu znajdowali miejsca w hotelach. Ceny, jak na kieszeń turystów z Polski - były w nich przystępne.

- Z miejscowych specjałów smakowały nam chinkali - pierogi w kształcie sakiewek, z mięsem i bulionem, oraz chaczapuri - placek z serem, czyli gruzińska pizza. No i główny słodki przysmak Gruzji, czyli czurczchele. To różne orzechy w polewie z zagęszczonego soku winogronowego. Taki gruziński snickers - wyliczają małżonkowie.

Gruzini lubią Polaków. Często zapraszali podróżników na łyk napoju chłodzącego, częstowali jabłkami, albo wręczali woreczek suszonych liści laurowych. A nawet kilka butelek domowego wina, tak jak kierowca odwożący ich na lotnisko. I jak tu nie kochać Gruzji?

Przełom 22/2019