Nie masz konta? Zarejestruj się

Chrzanów

OPINIA. To nie ma być polonizacja, tylko integracja

02.04.2022 20:23 | 0 komentarzy | 6 317 odsłon | Alicja Molenda
Ostatnio sporo czasu spędziłam z nową, ukraińską rodzinką. Sympatyczna jedenastka (w tym sześcioro dzieci) dotarła do Chrzanowa z okolic Browarów pod Kijowem. To tam zaczęła się wojna.
0
OPINIA. To nie ma być polonizacja, tylko integracja
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Uciekli następnego dnia po pierwszym bombardowaniu, żeby chronić dzieci i dziadków. Zostawili dom pod okiem sąsiada, który powiedział, że bez względu na wszystko, nigdzie nie jedzie.

Przez miesiąc cała jedenastka tułała się po Ukrainie w nadziei, że niebawem wszyscy będą mogli wrócić do swojej wioski. Wszędzie jednak gdzie pojechali, spadały bomby. Nie chcieli dłużej żyć w piwnicach i w strachu. Zdecydowali, że jadą do Polski, do czego namawiała ich pracująca tu córka. Trafili do Chrzanowa.  Wyczerpani psychicznie przez pierwsze dni pobytu zamknęli się w sobie i w czterech ścianach. Chcieli tylko spokoju.

Najszybciej otrząsnęły się dzieci. Chciały wyjść z domu, pobiegać. Dorośli w szoku są do dziś. Czują sie zgubieni. Potrzebują się wygadać, wypłakać. Oderwać ich myśli od spraw wojennych to wielka sztuka. Fajnie, gdy się zna język ukraiński lub rosyjski. Wtedy łatwiej ich "otworzyć", skierować myśli na inny temat lub przyszłość. Trzeba jednak wiedzieć, że rozumienie ich to też spory ciężar dla słuchającego.

O nic nie proszą. Za wszystko wielokrotnie dziękują. I nie mogą zrozumieć, dlaczego my, Polacy, im pomagamy. Przyznam szczerze, że tego racjonalnie nie umiem im wytłumaczyć. Mówię po prostu, że tak trzeba.
O pracy i szkole dla dzieci na początku nie chcieli rozmawiać, bo cały czas mieli i nadal mają nadzieję, że ich wojenne wygnanie nie potrwa długo. W pierwszym tygodniu dzieci słuchały zdalnych lekcji z Ukrainy, dorośli sprawdzali, czy ich dom nadal stoi. Nie chcieli planować dłuższej przyszłości w Polsce. Starałam się to zrozumieć.

Po dwóch tygodniach zrozumieli jednak, że siedzenie w domu i czekanie na sygnał do powrotu, traci chwilowo sens i że trzeba się czymś zająć. Dzieciaki poszły do lokalnych szkół, gdzie są świetnie zaopiekowane. Ze znalezieniem zajęcia dla dorosłych jest większy problem z uwagi na barierę językową. Trzeba pamietać, że w wielu wypadkach to osoby wykształcone. W swoim zawodzie będzie im jednak o zatrudnienie trudno. Poza tym, mają często pod opieką małe dzieci.

Mam wrażenie, że obecność uchodźców w naszej wyobraźni, nawet w planach naszego rządu, skrojona jest na jakieś dwa miesiące. Wszystkim się wydaje, że gdzieś po świętach, które ewentualnie spędzimy wspólnie, wszystko wróci do normy, że wojna się skończy. Ale to chyba tylko wrażenie. Eksperci mówią, że przyszłość z uchodźcami planować powinniśmy jednak dłuższą i szybko wypracowywać odpowiednie rozwiązania tak, żeby uniknąć potencjalnych problemów czy konfliktów.
A żeby ich uniknąć, z Ukraińcami musimy się zacząć integrować. Nie polonizować uchodźców na siłę, tylko się z nimi integrować. Wspólne życie z nowymi sąsiadami trzeba więc zacząć od wzajemnego poznawania. 
Naszym wiernym, polskim Czytelnikom, na początek tego poznawania nowych sąsiadów, w papierowym wydaniu tygodnika polecam przeczytanie rozmowy z ekspertem - dr hab. Michałem Wawrzonkiem, ukrainistą. Naukowiec przybliża nam ten kraj w szerszym kontekście historycznym i kulturowym. Tłumaczy też, co to jest „ruskij mir", odgrywający w trwającej wojnie z Rosją kluczową rolę.

My, Polacy, mamy otwarte serca. Jesteśmy spontaniczni, sympatyczni. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty wyręczając i rząd i władze lokalne w niesieniu pierwszej pomocy ludziom, którzy nie przyjechali do Polski turystycznie, ani na "saksy". Uciekli ze strachu przed bombami i przed śmiercią, ratując swoje dzieci, seniorów. Na Ukrainie zostali ich ojcowie, bracia, synowie, do których ciągle dzwonią i sprawdzają, czy żyją. To jest przerażająca sytuacja. Trudna do wyobrażenia.

Kiedy czytam czasem na Facebooku komentarze pod tekstami związanymi z sytuacją na Ukrainie i uchodźcami, mam wrażenie, że niewiedza potrafi uderzać i niszczyć jak bomba. Nie wiem, czyja to jest wina, że słowiański Wschód jest Polakom czasem trudniej zrozumieć niż germański czy romański Zachód. Że nigdy nie zostaliśmy nauczeni żyć w symbiozie z mniejszościami. Jestem przekonana, że ta niewiedza i nieuświadamiany sobie przez wielu komentatorów internetowych nacjonalizm, będą wkrótce problemem.

Jestem pełna uznania dla ludzi, którzy bezinteresownie i bezwarunkowo niosą pomoc uchodźcom na przekór tym, którzy nie mogą znieść nawet tego, że barszcz ukraiński to nie jest potrawa, w której my Polacy jesteśmi mistrzami świata, że to nasi nowi sąsiedzi mogą nas nauczyć jak ona powinna wyglądać, tak jak my ich gotowania bigosu. Wtedy nastąpi integracja.