Nie masz konta? Zarejestruj się

Kultura

Fiołek na tekturce

05.11.2008 13:57 | 0 komentarzy | 4 142 odsłony | red
Julian Wąsik podarował go pani Józefie jako symbol zaręczyn. Ani dla niej, ani dla niego, nie było to niczym nowym. Już od dziecka Julian kochał dwie rzeczy – ogród i malowanie.
0
Fiołek na tekturce
Julian i Józefa Wąsikowie z reprodukcją pierwszego obrazu - fiołka alpejskiego
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Julian Wąsik podarował go pani Józefie jako symbol zaręczyn. Ani dla niej, ani dla niego, nie było to niczym nowym. Już od dziecka Julian kochał dwie rzeczy – ogród i malowanie.

Pierwszym, który docenił talent malarski Juliana, był sam hrabia Potocki. Kiedy mały Julek w jego ogrodzie rysował coś na kartce papieru, hrabia zawołał go i po obejrzeniu pracy stwierdził.
- Smyku, z ciebie będzie jeszcze kiedyś jakiś malarz.
Teraz Julian Wąsik ma 86 lat i jest nestorem krzeszowickiej grupy plastycznej Zdrój.

Za ładny na prezent
Do Krzeszowic przyjechał wraz z ojcem z Lublina jeszcze przed wojną. Ojciec, znakomity kierownik lubelskich ogrodów, został ściągnięty przez Potockich, żeby „podratować” ich włości.
- Wtedy krzeszowickie ogrody to było coś. Setki drzew owocowych, ozdobne krzewy, mnóstwo kwiatów – opowiada Józefa Wąsik. Pracowała w mleczarni Potockich, gdzie zapoznała Juliana.
Właśnie kwiaty stały się jego ulubionym obiektem malarskim.
Kolejne róże, azalie i fiołki alpejskie trafiały do pani Józefy na tekturkach, kartkach papieru, a później na płótnach.
- Były naprawdę piękne – opowiada Józefa. – Niestety wszystkie w dziwny sposób rozpraszały się po znajomych. Jednemu na ślub, drugiemu na pamiątkę, trzeciemu na rocznicę, a na ścianach już nic nie zostawało. Nieraz obiecywałam sobie, że tego już nikomu nie dam. Jest za ładny. Ale i tak w końcu musiałam podarować. Ostatnio lekarzowi.
Bo lekarza małżeństwo Wąsików odwiedza teraz co najmniej raz w tygodniu.

15 minut bez malowania
Po wojnie Julian Wąsik z pomocnika awansował już na kierownika ogrodu. Teraz to on, jak niegdyś jego ojciec, był ściągany z Krzeszowic do innych miejscowości, by „leczyć” drzewa i krzewy. Pracował w Chrzanowie i w Balinie. Wszędzie, gdzie się pojawił, ogrody szybko odżywały.
- Żadnego kwiatu nie można wyrzucać, choćby i zaczął więdnąć – deklamuje swoje credo pan Julian. – Trzeba mu dać jeszcze jedną szansę, a wtedy on się odpłaci.
Tak samo jak kwiaty, malarz Julian traktował obrazy. Jeśli coś nie wychodziło, zamalowywał i zaczynał od nowa. Problem tylko w tym, że kiedy pracował w ogrodzie, czasu na malowanie było coraz mniej.
- Wychodziłem z domu o 5 rano, a wracałem o 6 wieczór. A człowiek jeszcze dom budował. Więc kiedy miałem malować? – pyta Julian.
- Chyba tylko w niedzielę. Zamiast iść na spacer, wolał siedzieć przed sztalugą – odpowiada Józefa. – Albo wtedy, gdy prosiłam go o pomoc na działce. Mówię: „Choć, tylko na 15 minut”. Zgadzał się. Za chwilę patrzę, a ten już wziął kartkę papieru i coś rysuje. Już wiedziałam, że go od tego nie oderwę.

Klasyka na emeryturze
Na artystyczne wyżycie przyszedł czas dopiero na emeryturze. Julian Wąsik przeszedł na nią w wieku 67 lat. Dopiero wówczas zaczął zgłębiać klasykę malarstwa. Na podstawie reprodukcji malował „Mona Lisę” i „Damę z łasiczką”, mitologiczne boginie z płócien Rubensa, postacie świętych z Leonarda da Vinci. Wreszcie sięgnął do tego, co znajdowało się najbliżej – obrazów z domu rodzinnego. Jedno z najprostszych, ale i najbardziej wzruszających płócien pana Wąsika, przedstawia jego 4-letnią córeczkę bawiąca się z psem.
- Malował prawie codziennie – wspomina Józefa. – Prawie nie odchodził od płótna albo deseczki.
Jednak im więcej przybywało Julianowi lat, tym chętniej wracał do swego ulubionego motywu – kwiatów. Ukoronowaniem stała się reprodukcja fiołków alpejskich, które ponad 60 lat temu namalował dla przyszłej żony. Ostatniego obrazu – bukietu róż, który zaczął realizować rok temu, już nie dokończył.
- Męczył się z nim, męczył, aż wreszcie mu zabroniłam – opowiada Józefa. – Odebrałam pędzel i mówię „Szkoda twoich oczu i twojego zdrowia”.
Z nowych kwiatów w domu państwa Wąsików została więc tylko azalia.
- Zawsze kochałem kwiaty i one mnie kochały – podsumowuje artysta.
Tomasz Jurkiewicz

Przełom nr 45 (861) 5.11.2008