Katarzyna i Artur są małżeństwem od pięciu lat, a parą - od ćwierć wieku. Na poważnie zaiskrzyło między nimi na festynie w Bolęcinie.
- Wtedy pracowałam w barze, u znajomych. Artura znałam z widzenia. Tamtego dnia grał Santanę na gitarze, a ja uwielbiam tę muzykę – przyznaje Kasia.
To mogła być „Samba Pa Ti” – słynny numer Carlosa Santany z lat 70. minionego wieku, który połączył Kasię i Artura.
Tata puszczał dobrą muzykę
W rodzinnym domu Katarzyny zawsze rozbrzmiewały dźwięki. Jej nieżyjący już tata Włodzimierz Buczek był śpiewającym perkusistą, wychowanym m.in. na grupie Breakout.
- Samouk, ale słuch miał doskonały. Grał w orkiestrze wojskowej, grał po weselach. Dla niego perkusja stanowiła wyjątkowy instrument. Odkąd pamiętam, jako dziecko, muzyka była wokół mnie. Nie tylko „Brekauci”. Tata puszczał naprawdę dobre utwory, między innymi bluesowe. I właśnie ten Santana się pojawiał. Na przykład „Samba Pa Ti” albo „Europa”. Gdy miałam siedem lat, po prostu zakochałam się w tej gitarze – opowiada Kasia.
Jej wujek, czyli brat ojca, grał na akordeonie. Perkusja stała w pokoju, więc działo się na rodzinnych spotkaniach. Kasia trochę podśpiewywała z tatą, ale też z ciocią w „różnych językach świata”.
- Naśladowałam włoski i francuski. Jak ktoś nie znał, to po akcentach pomyślałby, że śpiewam z głowy… - śmieje się. Tak naprawdę jednak talent wokalny Katarzyny pozostał uśpiony przez długie lata.
Czas na WyRock
Gdy Artur Likus skończył ósmą klasę w chrzanowskiej „siódemce”, złożył podanie do szkoły średniej w Fabloku. Po drodze były wakacje. Na początku lat 80. XX w. trwała eksplozja muzyki młodej generacji.
- Z kolegą Waldemarem Koterbą stwierdziliśmy, że pogramy na gitarach. Nie miałem instrumentu, ale tata doradził: „Artek, idź do mojego brata Zbyszka. Może ci pożyczy gitarę”. To była Samba. Zacząłem naukę, jak większość początkujących gitarzystów, od „Domu Wschodzącego Słońca” – opowiada.
Po wakacjach spotkał Grzegorza Kłeczka, który umiał już grać na gitarze. Trochę podszkolił Artura. Potem przyszedł czas na pierwszą gitarę elektryczną i zespół WyRock.
- Założyliśmy go razem z Waldkiem Koterbą w 1980 roku. Na perkusji grał Tomek Kowalik, na basie Marek Zalewski, a śpiewał Jacek Radosz. Wykonywaliśmy swoje utwory. Nie dużo, bo osiem kawałków, ale wystarczało, żeby móc się zgłaszać na przeglądy muzyki młodzieżowej – wspomina Artur Likus.
Korzystali ze sprzętu nagłośniającego w fablokowskim Domu Kultury, więc również mieli okazję oglądać tam zawodowe kapele: Budkę Suflera, Perfect czy czeski Katapult.
- Pamiętam też bardzo dobre koncerty Republiki, Turbo i Jana Skrzeka – wylicza.
Piosenki grupy WyRock zostały nagrane na kasecie i na przełomie 1983/1984 wysłane na festiwal w Jarocinie.
- Nie dostaliśmy odpowiedzi, ale i tak pojechaliśmy do Jarocina i zagraliśmy jeden kawałek na przesłuchaniach. Wtedy miałem 19 lat… - rozmarza się Artur. - Nie było dojścia do instrumentów. Na przykład gość z zakładów metalurgicznych przynosił nam drut, z którego robiliśmy najcieńsze struny – wtrąca.
WyRock przetrwał do 1985 r., kiedy to perkusistę wzięli do wojska i wszyscy poszli w swoją stronę. Wrócił na lokalną scenę dużo, dużo później, grając kompozycje Thin Lizzy.
Boże, jak oni dobrze się bawią
- Artur, będąc ze mną przez 25 lat, nigdy nie słyszał, jak śpiewam. Miał wizję rockowej dziewczyny z chrypą w głosie, z wielką charyzmą, pod mocne granie. I tego szukał… - zagaja Katarzyna. - W tym czasie pracowałam. Potem urodził się Olek, którego wychowywałam. Nie ograniczałam Artura w jego muzycznych pasjach. Gdy Olek podrósł, obecnie ma 14 lat, zaczęłam odkrywać siebie na nowo – opowiada.
- Pamiętasz ten moment, kiedy np. zaśpiewałaś Arturowi do ucha, a on zaskoczony stwierdził, że ładnie? - dopytuję.
- Nie!!! Bo on w ogóle nie chciał mnie słuchać. Wręcz mówił, żebym się za to nie brała. I ja chyba w to uwierzyłam... - przyznaje Katarzyna.
Pewnego dnia pojechała z Arturem do Jaworzna, na zaproszenie koleżanki, na występ w ramach projektu „Piosenka odkopana”. Śpiewały m.in. starsze panie. Grali panowie – pasjonaci muzyki.
- Gdy słuchałam tego koncertu, to nagle zrozumiałam, jak ważne jest dla mnie śpiewanie, jak głęboko we mnie siedzi. Zobaczyłam, ile radości daje ludziom muzyka i śpiew. Nikt nikogo nie oceniał, czy trafił w dźwięk, czy pięknie zakończył frazę. Pomyślałam: „Boże, jak oni dobrze się bawią. Czemu ja tak nie robię, skoro to lubię?” - opisuje swoje przeżycia. - Gdy wyszliśmy na zewnątrz, rozpłakałam się i przepłakałam całą drogę do auta. Aż mi się teraz chce płakać, bo zrozumiałam, ile lat straciłam… - mówi drżącym głosem. - Nigdy nie chciałam być gwiazdą, tylko po prostu śpiewać, choćby przy ognisku – zaznacza.
Zagraj, Artur, a ja zaśpiewam
Kasia zapisała się na lekcje wokalne w trzebińskiej Górce. Jeździła tam przez rok. Powiedziała o tym tylko synowi. Nikt ze znajomych nie wiedział o tej edukacji. Nawet Arturowi nie pisnęła ani słowem.
- Byłam przeszczęliwa na tych zajęciach. Mogłam robić to, co chciałam. Nawet jeśli źle zaśpiewałam, to nikt mnie krytykował, tylko tłumaczył, co poprawić – relacjonuje. Później uczyła się jeszcze śpiewu u Marzeny Michalczyk-Tylek w Trzebini.
Kasia nabrała pewności siebie, dostała wiatru w skrzydła. Stwierdziła, że teraz już się nie zatrzyma. I tak pewnej niedzieli Artur grał na gitarze na przydomowym tarasie. A Katarzyna ni stąd ni zowąd: „Zagraj, Artur, utwór „Cisza” Budki Suflera, a ja zaśpiewam”.
- On tak na mnie popatrzył, bo pewnie chciał powiedzieć: za co ty się bierzesz? Ale nic to… Zaśpiewałam, a Artur otworzył buzię i po prostu zgłupiał – stwierdza.
- Tak. Wtedy bardzo szybko wziąłem śpiewnik i zacząłem grać dla Kasi inne utwory. Rzeczywiście, uwierzyłem, że żona potrafi pięknie śpiewać – przyznaje Artur.
W domu Likusów bywają też znani muzycy, np. gitarzysta Jerzy Styczyński z Dżemu.
- Jestem wdzięczna Jurkowi, że wystąpił ze mną podczas zeszłorocznej Orkiestry Świątecznej Pomocy w chrzanowskiej bibliotece – podkreśla Katarzyna.
Leniwa
Na początku, czyli jeszcze w 2023 roku, Kasia i Artur Likusowie występowali tylko we dwoje. Projekt powoli dojrzewał jak jabłko w nieśmiałym słońcu. Kasia śpiewała, Artur akompaniował na gitarze.
- Pierwsza kompozycja powstała właśnie na tarasie. To utwór „Leniwa” – przypomina Artur.
- Słysząc tę melodię, stwierdziłam, że może coś napiszę. Gdy byłam nastolatką, to lubiłam tworzyć wiersze i opowiadania. Pewnego letniego dnia, gdy szłam na nogach z Płazy do Bolęcina, zaczęłam układać w głowie tekst do tej piosenki. W domu mówię do Artura: „Siadaj, to ci zaśpiewam”. Jak usłyszał, to się rozpłakał i powiedział: „Jezus, Kaśka super” – opowiada Katarzyna.
Dzisiaj „Leniwa” jest obowiązkowo wykonywana na koncertach zespołu, który nazywa się po prostu Kasia & Artur Band. A piosenka zaczyna się tak: „Leniwie otwieram oczy/ Leniwie budzę się/ Leniwie parzę kawę/ To będzie mój leniwy dzień”.
- Później Artur dostał takiej weny, że co tydzień przychodził do mnie z jakąś kompozycją – uśmiecha się Katarzyna.
Ich czas
Muzyka jeszcze bardziej wzbogaciła małżeństwo Likusów, bo oprócz wielu wcześniejszych spraw wspólnych doszła jeszcze pasja dzielona we dwoje.
- Teraz mogę sobie więcej sprzętu kupować – żartuje Artur.
- Wspólna muzyka to jest duży plus w małżeństwie. Nie nudzimy się – potwierdza Katarzyna.
Szczególnym utworem jest „Mój czas”. Powstał dużo wcześniej, po śmierci taty Artura. Miał na imię Ryszard. Przez siedem lat kompozycja leżała w „szufladzie”, dopóki Kasia nie napisała tekstu: „Są ludzie, których myśli znasz/ Są ludzie, których zabrał czas”.
- To jest również mój hymn. Mój czas. Zdaję sobie sprawę, że dużo tego czasu jest już za mną. Teraz chciałabym korzystać z życia na maksa. I właśnie muzyka otworzyła mi furtkę. Myślę sobie, ile rzeczy nie robimy, ponieważ nie mamy odwagi. Wahamy się. A świadomość upływającego czasu jest jak pukanie do drzwi, a za nimi głos: „Pośpiesz się, braknie ci życia” – snuje refleksje Katarzyna. - Jedna pani po naszym koncercie w Dworze Zieleniewskich w Trzebini zadzwoniła do mnie i powiedziała, że czuje się jakby po jakiejś terapii. To są wspaniałe momenty dla każdego artysty – podsumowuje. - Każdy mi mówi, że moi rodzice, którzy już nie żyją, byliby ze mnie bardzo dumni… - rozpłakuje się Katarzyna. - Napisałam dla nich utwór. Oni są moimi aniołami. Czuję, że mi pomagają, że wszystko dzieje się dzięki ich wsparciu – podkreśla.
Subtelny album
Ukazała się debiutancka płyta „Mój czas” grupy Kasia&Artur Band. Małżeństwo Likusów wspierają: basista Dariusz Kołomański, akordeonista Grzegorz Zagórski i perkusista Damian Pławecki. Album stanowi zapis koncertu z lipca 2024 r. w Dworze Zieleniewskich w Trzebini.
Od pierwszych dźwięków słychać elegancję i umiar w aranżowaniu poszczególnych kompozycji autorstwa Artura Likusa. Tutaj nie dochodzi do instrumentalnych przepychanek. Wszystko na swoim miejscu. Na ogół gitara gra „pierwsze skrzypce”. Tak prowadzona, że kreśli klarowne melodie. Po prostu delikatnie „śpiewa”, jakby sama była wokalistką. Nie dostajemy rzeczy odkrywczych. To bardziej subtelne sięganie do stylów, barw i pomysłów, które wielokrotnie gdzieś kiedyś słyszeliśmy. Najwyraźniej twórcom nie chodziło o jakiekolwiek nowatorstwo, lecz zaprezentowanie tego co w duszy siedzi, a przy takim podejściu tylko umiejętne korzystanie z kontekstu muzycznego gwarantuje sukces.
Na przykład „Róża” wiruje w rytmie tanga. Na początku Kasia Likus zapowiada, że w tym numerze poznamy szalonego akordeonistę, czyli wspomnianego już Grzegorza Zagórskiego. Bo przede wszystkim ten instrument buduje atmosferę. Muzyczne skojarzenia mogą być bardzo bogate, bo tak wykonane tango ma wiele wcieleń. Choćby „Libertango” w wersji Katarzyny Groniec. A w „Jeśli z miłości…” słychać Gary’ego Moora. I tak można by szukać odniesień również w przypadku innych numerów.
Katarzyna Likus ma głęboki, dojrzały głos. Śpiewa teksty poetyckie. Czasem krótkie frazy, a ile refleksji. Ot, choćby: „Gdyby nie lustro, gdyby nie dzieci/ Nikt by nie wiedział, że czas leci”. Takiego projektu, któremu dodatkowo nie brakuje przebojowości, jeszcze nie było na lokalnej scenie. W planach studyjny album.
Na co dzień Katarzyna prowadzi swój gabinet kosmetyczny w Płazie. Artur ma zakład lakierniczy w Bolęcinie. Zajmuje się też renowacją starych aut. Zatem Katarzyna upiększa twarze. Artur upiększa samochody. Wspólnie upiększają ludziom życie, serwując refleksyjną muzykę z ciekawymi tekstami.
- Ja mówię, że jestem śpiewająca kosmetyczka – uśmiecha się Katarzyna.
- A ja muzykujący lakiernik – dopowiada Artur.
Archiwum Przełomu nr 03/2025
22.04.2025
DREWNO opałowe, kominkowe, zrębki, Tel. 572-632-99...
22.04.2025
WYCINKA drzew, zrębkowanie, mulczowanie, Tel. 572-...
10.04.2025
ŁAZIENKI, gładzie, sufity podwieszane, Tel. 692-60...
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz