Nasz prawie drugi dom - przelom.pl
Zamknij

Nasz prawie drugi dom

Ewa SolakEwa Solak 20:00, 22.12.2024
Skomentuj Mieszkańcy domu dziecka wraz z wychowawcami i dyrektor Katarzyną Smolińską Mieszkańcy domu dziecka wraz z wychowawcami i dyrektor Katarzyną Smolińską

W Powiatowym Ośrodku Wsparcia Dziecka i Rodziny w Chrzanowie od 2010 r. mieszkało już ponad 160 dzieci. Obecnie jest ich tam 31. Odebranych rodzicom lub osieroconych, najczęściej z niepełnosprawnościami. System stworzył dla nich wsparcie, jakiego nieraz nie mieli nigdy we własnych domach. Ale co stanie się z nimi, gdy skończą naukę, wejdą w dorosłość i będą musieli samodzielnie stanąć na nogi? Jak to w życiu, nie każdemu pewnie się uda.

Dla wielu jedyny bez agresji

Dwupiętrowy budynek przy Skłodowskiej-Curie w Chrzanowie jest nieco oddalony od głównej drogi, ale do ul. Topolowej, gdzie od kilku lat działa znana galeria, wcale nie jest daleko. Przypomina niewielki blok. Wyremontowany obiekt domu dziecka jest zamknięty a każdy, kto podchodzi pod drzwi jest już pod okiem kamer. Dla bezpieczeństwa.

Od 2021 roku ośrodek jest podzielony na dwie odrębne placówki. Jedna liczy 14, a druga 17 dzieci. Na parterze duża sala na spotkania, jadalnia i kuchnia. Na I piętrze mieszkają dzieci, które trafiły tu niedawno. Na wyższym poziomie stali mieszkańcy, znający już w placówce każdy kąt.

Dwuosobowe pokoje, niewielkie, wystarczające jednak, żeby pomieścić wiele nieszczęścia, tęsknoty i wylanych łez. Dwa biurka, dwa łóżka, szafa. Gdzieniegdzie coś osobistego, jak u Karola, niewielka święta figurka, parę zdjęć. Na każdym z pięter salon ze stołem, telewizorem i szafą pełną planszowych gier. Łazienka, niewielka kuchnia, gdzie między posiłkami można coś przegryźć, zrobić herbatę. Prawie dom. Dla wielu z nich jedyny bez agresji, wrzasków, picia.

Chciałabym zawsze mieć na chleb

Oliwia w zasadzie mogłaby stąd odejść. Ale Oliwia się uczy i wcale nie chce sama iść w świat. Od 9 lat mieszka tutaj i może jeszcze zostać, ale tylko do czasu aż skończy szkołę.

- Szczerze? Nie byłam w domu zbyt grzeczna. Mam ośmioro rodzeństwa. Mieszkaliśmy z mamą. Przychodził do nas ojciec mojego brata. Mama już sobie z nami nie radziła – mruga szybko Oliwia. Jakby już się z tym pogodziła, że tak miało być. 

Wysoka, szczupła jak modelka, długie włosy, delikatna twarz. Dziś mieszka w domu dziecka, a mamę tylko odwiedza. Zagląda do rodzeństwa. Wierzy, że uda jej się zawojować świat. Nagrywa Tik toki, lubi śpiewać. Ma już nawet jeden zawód – pomocnik w małej gastronomii. Teraz uczy się na cukiernika.

- Chciałabym zawsze mieć na chleb – mówi.

Marzę, żeby jeździć konno

Kinga też mieszka w ośrodku. Chodzi do jednej z podstawówek w Chrzanowie. Tęskni za mamą, ale odwiedza w weekendy tatę. Tak zadecydował sąd. Lubi rysować, czytać już trochę mniej. 

- Marzy mi się, żeby jeździć konno. Kiedyś się uczyłam, jeździłam – opowiada.

Co dzień po powrocie ze szkoły i obiedzie może na 1,5 godziny gdzieś sobie iść. Na przykład na spacer. Dzieci mieszkające tu najkrócej mogą wyjść tylko na godzinę. Wystarczy, a gdy nie ma pogody nawet nie chce się wychodzić.

- W weekendy czas na wyjście jest dłuższy. Ale ja tutaj lubię być. Tu mam koleżanki, nie jest źle – zapewnia Kinga.

Ufarbowane na rudo – brąz włosy przysłaniają ozdobioną piegami twarz. Jasne oczy patrzą niepewnie w okno, jakby za nim można było dostrzec swój los.

Nie oszukujmy się...

Z kolei Iga trafiła do POWDiR-u całkiem niedawno. Parę miesięcy temu. Najpierw uciekła od domowej przemocy do chłopaka z Warszawy. Potem wróciła. To sąd zadecydował o jej życiu, ale ona już dobrze wie, że gdy skończy 18 lat i zda maturę, to sama ruszy w świat.

- Najlepiej do Warszawy, bo, nie oszukujmy się, Chrzanów rozwojowy nie jest. Nie będzie moim celem życia – rozkłada ręce nastolatka.

Świetnie sobie radzi w szkole, chodzi do Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego w Jaworznie. Zamierza być programistką. Wstaje co dzień o świcie, biegnie na autobus, po południu, po szkole wraca. Nie ma cienia wątpliwości, że sobie poradzi. Jeszcze zawojuje świat. Bo chociaż życie dało jej popalić, ona wie, czego chce. Marzy tylko o tym, że będzie też malować. Niezależnie od tego, jak będzie zarabiać, chce mieć własną pracownię. Gdyby się udało, to jeszcze piec do wypalania gliny. A co!

Nie chcę wrócić do domu

Karol znalazł się w rodzinie zastępczej, gdy miał osiem lat. Z domu w Trzebini trafił najpierw do Babic. Od jedenastu miesięcy jest mieszkańcem ośrodka w Chrzanowie. Lubi różowy kolor, uważa, że ze wszystkich ten właśnie jest najładniejszy. Chodzi do podstawówki w Chrzanowie. Myśli, że kiedyś zostanie cukiernikiem. Albo mechanikiem samochodowym. Oczywiście, jeśli tylko nie uda mu się być następcą Lewandowskiego, bo piłka nożna to też jest jego świat. Gra w PKS Arka Babice.

- Nie chcę już nigdy wrócić do domu – rzuca nieoczekiwanie.

Chciałby zostać w ośrodku na Wigilię, choć dla większości dzieci to czas, gdy jadą spotkać się z rodzinami. On widuje się czasem z mamą i bratem. Woli swój pokój w domu dziecka, gdzie na biurku stoi mała figurka świętego, a na ścianie ma parę zdjęć. Nad łóżkiem tata, który dawno temu zmarł.

Wolałby inny scenariusz

Michał od dwóch lat mieszkającym przy Skłodowskiej-Curie w Chrzanowie. 

- Awantury w domu były straszne. Jesteśmy tu z Amelką, moją siostrą – opowiada.

Nie pamięta dokładnie wszystkich złych sytuacji, woli zapomnieć. W domu, z mamą została jeszcze jedna, najmłodsza siostrzyczka. I mamy, i siostry mu brak.

- Szczerze, to ja średnio lubię szkołę – mówi chłopak.

Nigdy nie poznał swojego taty, zna tylko ojczyma, choć wolałby inny scenariusz życia. Nie ma konkretnych planów. Lubi robić zdjęcia. Może kiedyś będzie fotografem.

Odwiedziny to nie to samo

- A moim największym marzeniem jest wrócić do domu – zwiesza głowę Brajan.

Wierzy, że wszystko będzie dobrze. W ośrodku jest od pięciu miesięcy razem z o rok starszą siostrą. Wcześniej mieszkał w Libiążu. Łatwo nie było.

- W weekendy przychodził tata. Było źle. Teraz go nie ma. Skończyło się, a my nadal jesteśmy tutaj – opowiada rozgoryczony chłopak.

Ani koledzy, ani domowa atmosfera nie są w stanie wyciszyć dramatu, jaki rozgrywa się w jego sercu. Tęskni za mamą. Odwiedziny w soboty czy niedziele to nie to samo. Ale Brajan ma plany. Ma marzenia. Oprócz powrotu do domu, chce zadbać o szkołę. Może kiedyś pójdzie do klasy mundurowej. Siostra dobrze się uczy. Jest ambitna, on też.

Kiedy Oliwia z Kingą robią pizzę

W ośrodku wszystko ma swój stały rytm. Pobudka, śniadanie itd. Wyjście do szkoły, powrót i obiad. Odrabianie lekcji, zajęcia, wyjścia, odwiedziny rodziców, krewnych, kolacja i pójście spać. Ten rytm jest ważny dla wszystkich. Dla dzieci i wychowawców.

- Najwcześniej wstaje Iga, bo jeździ wcześnie do szkoły. 4.30 jest już na nogach. Potem Agnieszka o godz. 5.30. W kuchni i na jadalni mamy dyżury – opowiadają dzieci.

Pod okiem wychowawców i kucharek uczą się przyrządzać posiłki. Przygotowują je te, które mają akurat dyżur.

- Najlepsza jest sobota, kiedy Oliwia z Kingą robią pizzę! - opowiadają jedno przez drugie.

Uczą się akceptacji, bo przecież każde z nich jest inne. Z innymi przeżyciami, bagażem, który nieraz mógłby przygnieść dorosłych. To właśnie ten bagaż sprawia, że niektórzy czasem uciekają. Rzadko, ale i tak bywa. Zwykle wracają pod nadzorem policji.

Wielu wychowawców rezygnuje

- Każde przyjęcie nowego dziecka wiąże się z dużym przeżyciem. To dzieci najczęściej z bardzo dysfunkcyjnych środowisk, z ogromnymi deficytami emocjonalnymi. Brakiem akceptacji siebie, a często też innych – przyznaje dyrektor POWDiR Katarzyna Smolińska.

W chrzanowskim domu dziecka pracuje od 2012 r. Wcześniej działała w placówce w Jaworznie. To właśnie tam zdecydowała, że wybierze taką drogę. Łatwo nie było, do dziś wielu wychowawców rezygnuje z takiej pracy i ucieka do edukacji. Ona nie zrezygnowała.

- Nauczyciele zatrudniani są na tzw. karcie nauczyciela. Mają mniej godzin pracy w tygodniu, więcej wolnego czy urlopu, dodatki za warunki trudne. Nie my – podkreśla.

Adopcje zagraniczne już się nie zdarzają

Niemal każdy z wychowawców mocno przeżywa to, co dotyczy trafiające tu dzieci. Nie raz i nie dwa, zabierają je do swoich domów na różne okazje, np. Wigilie. To łączy. Niezmiernie rzadko zdarzają się adopcje, bo będące tu dzieci są już duże, w znacznym stopniu ukształtowane tym, co już przeszły.

- Inaczej było we wcześniejszych latach kiedy były adopcje zagraniczne, które dawały duże szanse dzieciom starszym na normalny dom. Teraz zagraniczne adopcje już się nie zdarzają, bo zaostrzono przepisy – mówi Katarzyna Smolińska.

Pamięta jednak doskonale, gdy trójka rodzeństwa została adoptowana przez małżeństwo z Włoch. Zabrali całą trójkę dzieciaków, chociaż najstarszy chłopiec miał już 16 lat. Stworzyli im prawdziwy dom. Pełen miłości i szacunku.

- Do dziś dostaję od nich wiadomości. W ubiegłym roku przyjechali do Polski i zaprosili mnie na spotkanie. Zobaczyliśmy się po 18 latach. Są już dorosłymi ludźmi. To było ogromne przeżycie. Dziękowali mi, że dałam im takie wspaniałe dzieci – uśmiecha się Katarzyna Smolińska.

Już zawsze będę grzeczny

Zdarzają się też jednak dramatyczne sytuacje, których nie zapomina się do końca życia i trudno się z nimi pogodzić.

Katarzyna Smolińska przed oczami ma zdarzenie, gdy parę lat temu kurator przyjechał z matką z dwóją dzieci: 8-miesięczną córeczką i 4-letnim synem.

- Matka chwilę karmiła córkę, po czym nagle wstała i zaczęła się zbierać do wyjścia. Chłopiec klęknął i objął matkę za nogę, zanosząc się płaczem, żeby nie odchodziła, bo on już zawsze będzie grzeczny. Powiedziała tylko, że kiedyś je odwiedzi i zamknęła za sobą drzwi – opowiada dyrektor.

Ale to nie jedyna wstrząsająca historia, bo takich jest wiele. Jak choćby ta, gdy matka nie mająca żadnej rodziny, świadoma swojej choroby psychicznej i odpowiedzialności za 7- letniego syna, zdecydowała się na leczenie. Przyszła prosić o pomoc. Wytłumaczyła chłopcu, że jest chora. Zapewniła, że po niego wróci. Dzwoniła, gdy tylko mogła.

- Kiedy wyszła ze szpitala, była w znacznie lepszej kondycji. Razem wrócili do domu – wspomina dyrektorka.

 Miejsce na ziemi nie tylko od święta

Kiedy nadchodzą święta, w POWDiR robi się gorący czas. Jest ekscytacja, a atmosfera staje się zupełnie inna, niż na co dzień. Świąteczne przygotowania, prezenty, ubieranie choinki, zamieszanie. W świąteczne dni ośrodek zwykle pustoszeje. Dzieci jadą do rodzin, do wychowawców, rzadko ktoś zostaje.

- Dla wszystkich robimy wcześniej wspólną wigilię – mówi dyrektorka.

Przez kilka dni w roku dzieci chcą czuć się w domach szczęśliwe. Z rodzicami ciociami, wujkami. Ale nie wszystkie szczęśliwe wracają, bo przecież dobry dom powinien być ich miejscem na ziemi nie tylko od święta.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%