Ryszard Pałka. Muzykę mam w uszach cały czas - przelom.pl
Zamknij

Ryszard Pałka. Muzykę mam w uszach cały czas

13:23, 28.10.2016 Ewa Solak
Skomentuj Ryszard Pałka przy perkusji w swoim studio  Fot. Ewa Solak Ryszard Pałka przy perkusji w swoim studio Fot. Ewa Solak

W życiu każdego muzyka pojawiają się dylematy. Nie zawsze pieniądze są najważniejsze - mówi Ryszard Pałka z Rudna, muzyk sesyjny, perkusista grający kiedyś m.in. z Golec uOrkiestra.

Ewa Solak: Niezły widoczek.
Ryszard Pałka: No, niezły. Kawałek dalej, za domami, jest zamek.

Ostatnio w twoim ogrodzie sporo się działo. Tylu gości chyba nigdy nie miałeś.
- Faktycznie, sam byłem zaskoczony. Po jakimś czasie przestałem panować nad ilością i pytać, kto, gdzie się wybiera. Impreza "Ziele z Ziół", setki osób przewijających się przez ogród, do tego turyści zmierzający na zamek Tenczyn. Działo się.

Od dawna tu mieszkasz?
- Od dwóch lat. To dom po babci, ale wcześniej się tu wychowywałem, póki rodzice nie wybudowali się z drugiej strony wzgórza. Ale zawsze wracałem do dziadków. Teraz tu jest moje królestwo, studio nagrań. Mój świat.

Twoja rodzina jest wyjątkowo muzykalna. Tata Władysław - organista w Rudnie, brat Mariusz - organista w Tenczynku, ty - perkusista. Mama też gra?
- Śpiewa. Drugi brat, Tomek, gra na saksofonie, ale hobbystycznie. Prawdę mówiąc, muzykę mam w uszach od dziecka. Babcia też śpiewała. Dziadek grał na akordeonie. Rodzice wiele lat działali z Janem Rysiem w zespole Rudnianie. Boże, ile godzin spędziłem z nimi w autokarach, gdy jeździli na koncerty! To jeszcze była głęboka komuna. Remizy, domy kultury, jednostki wojskowe... Nawet płytę nagrali. Śpiew i akordeon towarzyszą mi od zawsze.

Wybrałeś perkusję. Dlaczego?
- Chciałem zostać saksofonistą, jednak nie było już na roku miejsc na ten instrument, więc wybrałem bębny i trąbkę. Ostatecznie zostałem przy perkusji i studia zrobiłem w Katowicach, na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej.

Pamiętasz swoje pierwsze publiczne granie?
- Jasne! Miałem chyba 12 albo 14 lat. Tato grał w zespole Smółki, którego perkusista Tadeusz żenił się. Ktoś musiał go zastąpić na jego własnym weselu. Wtedy to nie były żarty. Taki band musiał się naprawdę umieć pokazać. Nie rzępoliło się disco polo, tylko wykonywało ambitne utwory: Skaldów, Wasowskiego, Beatlesów. No więc, na tym weselu pół nocy tak bębniłem. Dobrze było.

A pierwszy zespół?
- Jazzowy. Na studiach. Nazywał się Szy Szy Kaan - co z japońskiego lub chińskiego w wolnym tłumaczeniu znaczy "Najpierw zrób, potem pomyśl". To było trio, ale potem, z upływem czasu, się rozpadło.

Bo w twoim życiu pojawił się Golec uOrkiestra.
- No właśnie. Grałem z nimi siedem lat. Zaczynałem, gdy miałem 28.

Stałeś się światowcem.
- Najdalej koncertowaliśmy w Kanadzie. Faktycznie, to było spore przeżycie. Zwłaszcza przez pierwszych parę lat.

A potem?
- W życiu każdego muzyka pojawiają się dylematy. Nie zawsze pieniądze są najważniejsze. Po jakimś czasie przestałem to czuć. Nie do końca odpowiadał mi ten rodzaj muzyki. Zacząłem myśleć, żeby wreszcie robić coś, co jest moje; szukać swojej własnej, artystycznej drogi. Poza tym, powiedzmy sobie szczerze: Golce to tak naprawdę Paweł i Łukasz. Reszta zespołu to muzycy sesyjni, zatrudniani do ich dyspozycji. A ja nie potrafiłem się tak podporządkować muzycznym gustom. Z czasem doszedłem do wniosku, że moje odejście po prostu musiało nastąpić. Było tylko kwestią czasu.

Nie żal ci było tych tłumów, fanek słuchających was na koncertach?
- Wbrew pozorom, wcale nie było ich tak dużo. Nie zawsze zresztą to się liczy.

Dla młodych muzyków granie z gwiazdą to możliwość wybicia się, pokazania talentu.
- Fakt. To na pewno. Ale myślałem sobie, co dalej? Maryla Rodowicz? Jakiś inny wykonawca? Byłbym dokładnie w tym samym punkcie. Z tymi samymi dylematami. Byłby Sopot, Opole i na tym koniec.

A jak było z chrzanowskim Credo?
- To inne dzieje. Chodziłem wtedy do Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia w Krakowie. Zacząłem grać z Rafałem Topolskim w klubie Azyl przy chrzanowskim Fabloku. Rozmyło się, gdy skończyliśmy szkołę. Każdy poszedł swoją drogą. Nikt nie wiedział wtedy, jak wygląda promocja grupy; jak młody, muzyczny zespół ma działać na rynku.

Credo się reaktywowało.
- Tylko epizodycznie się u nich pojawiłem. Nagraliśmy razem płytę. Wiem, że chłopaki działają dalej.

Epizody, epizodami. Musisz jednak jakoś zarabiać na życie.
- Każdy z muzyków po studiach jest gdzieś "zahaczony". Między innymi po to, żeby opłacić rachunki. Jak nie domy kultury, to ogniska muzyczne. Ja pracuję w szkole muzycznej w Lipnicy Murowanej. Dwa dni w tygodniu mam zajęcia z młodziakami. A poza tym, jako muzyk sesyjny, nagrywam dla różnych twórców. Grywam na koncertach. Przygotowuję też z całą orkiestrą w teatrze w Gliwicach fantastyczny spektakl "Rodzina Adamsów". Wynajmuję studio różnym muzykom.

Studio garażowe.
- Ale profesjonalne! To był dość szalony pomysł. Chciałem po prostu mieć miejsce, gdzie, nie przeszkadzając nikomu w domu, mógłbym grać. Przerobiłem stary, dziadkowy garaż. Jest super. Tak dobrze wykonane, że granie nie wymaga późniejszej obróbki. Razem z kolegą robimy w nim właśnie projekt PostScriptum (od nazwisk Pałka, Sośniak) z naszą własną muzyką.

Wrócę do początków twojego grania. Chłopakowi ze wsi chyba nie było łatwo się wybić?
- Tak to działa. Jak nie masz dobrze umocowanych w środowisku wujków, pociotków, którzy cię pociągną, lub zwyczajnie tylko podadzą rękę, to musisz stale udowadniać, że jesteś świetny. Lepiej grać, mocniej się angażować. Pokazywać, że mimo wychowania w wiejskim środowisku naprawdę potrafisz coś zrobić. Ucząc się w szkole w dużym mieście, musisz się liczyć z tym, że dojazdy i powroty potrafią wykończyć. Miałem tak co najmniej piętnaście lat wyciętych z normalnego życia młodziaka. Bywało, że nie wiedziałem, jak się nazywam. Ale byłem zdeterminowany.

Muzyka zadziałała jak narkotyk.
- Zdominowała moje życie, ale dzięki tej determinacji zawsze robiłem to, co najbardziej lubiłem. To daje satysfakcję. Mam wielu kolegów: prawników, lekarzy. Kiedyś grających, ale przez ambicje rodziców stłamszonych. Pracują w zawodzie, jednak żeby byli szczęśliwi, to raczej bym nie powiedział. Każdą chwilę wykorzystują, aby sobie pograć, uciec od codzienności. Jest też inny aspekt. Jak ktoś nie pochodzi z rodziny o muzycznych korzeniach, to rzadko zostaje w graniu. Jakoś zwykle potem wybiera inną drogę.

U ciebie muzyka była stale obecna. Folklor to nie to samo, co jazz.
- Folklor jest jak sól ziemi. Bardzo go cenię nie tylko ze względu na rodzinne nim fascynacje. Niedawno odkryłem, że w utworach Kolberga jest wiele blue note - inaczej zapisanych nutowo, a inaczej śpiewanych. To bardzo subtelne różnice, z bluesowymi inklinacjami. Jak do tego doszedłem, postanowiłem, że się tym zajmę. Zrobię je po swojemu.

Marzenia, plany na przyszłość?
- Kiedyś powiedziałbym, że chcę zagrać ze Stingiem albo Rolling Stonesami. Dziś sądzę, że najważniejsze będzie dla mnie, gdy za 20 lat spojrzę w lustro i będę mógł powiedzieć: "Okej, zrobiłem w życiu to, co chciałem, i tyle, ile chciałem".


Przełom nr 35 (1259) 31 VIII 2016

 

(Ewa Solak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu przelom.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%