Dzieci ulicy? Przecież to nie Meksyk - przelom.pl
Zamknij

Dzieci ulicy? Przecież to nie Meksyk

Ewa SolakEwa Solak 15:00, 29.04.2025
Skomentuj

Statystyki wskazują, że co roku w Polsce prawie 30 dzieci traci życie w swoich domach. W środku Europy, w środku cywilizowanego świata! - mówi dr hab. Małgorzata Michel z Krzeszowic, prof. UJ, zajmująca się pedagogiką resocjalizacyjną, edukacją i terapią dzieci i młodzieży w rozmowie z Ewą Solak.

Od wielu lat angażujesz się w pracę w środowiskach zmarginalizowanych, zajmując się między innymi terapią dzieci. Spore wyzwanie.
Życie jest wyzwaniem. Tak się składa, że w tym roku obchodzę 25-lecie pracy zawodowej, chociaż już dużo wcześniej pracowałam z młodzieżą. Faktycznie to jest wyzwanie, ale ja to lubię.

Skąd wzięły się te zainteresowania
Choć mieszkam w Krzeszowicach, to wszystko zaczęło się w Krakowie. Pierwsze lata swojego życia spędziłam na Azorach, bardzo specyficznym osiedlu o charakterze robotniczo-przestępczym. Czasami człowiek zastanawia się, co go w życiu ukształtowało, bo są to bardzo różne czynniki, ale u mnie wszystko zaczęło się na Azorach. Mieszkając już w Krzeszowicach, poszłam na studia z zakresu pedagogiki resocjalizacyjnej. Zaczęłam spotykać młodzież, która nie miała co robić, podeszłam, zaczęłam rozmawiać. Jeszcze wtedy w mieście działał KOK – Krzeszowicki Ośrodek Kultury. Dyrektor Maciek Liburski otwierał go dla tej młodzieży, dając przestrzeń, gdzie mogli coś stworzyć, pograć, pogadać, mieli dach nad głową. To było bardzo cenne, bo nawet samo przesiadywanie w miejscu, gdzie jest osoba dorosła, jest o wiele bezpieczniejsze niż siedzenie w parku czy na przystanku. I tak zostałam liderką Młodzieżowej Grupy Profilaktycznej.

Czułaś zawsze, że taka praca to twoje powołanie?
Tak, choć zawsze uśmiecham się na słowo „powołanie”. Ale od zawsze czułam, że to jest to, do czego jestem stworzona. Jako kilkuletnia dziewczynka prowadziłam na osiedlu klub dziecięcy. W moim założeniu miał zmieniać świat. Miałam zeszyt i z koleżankami zapisywałyśmy w nim nasze zasady, cele i wszystko to, co trzeba zrobić, żeby na naszym osiedlu żyło się lepiej. No i oczywiście zabawa w szkołę przy komorze trafo. Jej drzwi świetnie nadawały się na tablicę. Geny? Przeznaczenie? Nie wiem, wszechświat mnie tak po prostu ukształtował.

W 2023 r. przez ponad miesiąc jeździłaś na rowerze po Polsce, odwiedzając miejsca uznawane za getta ubóstwa i przestrzenie wykluczone. Co cię do tego skłoniło?
Życie jest niesamowitą przygodą, a to była jedna z nich. Zanim to zrobiłam, przeprowadzałam badania naukowe, wywiady z osobami pracującymi z dziećmi na ulicach. W międzyczasie jedna z kobiecych organizacji kolarskich w Polsce ogłosiła konkurs na stypendium na wyprawę rowerową. Można było jechać wszędzie: do Indii, do Tajlandii, a ja wymyśliłam, że zostanę w Polsce i na rowerze odwiedzę wszystkie organizacje pracujące z dziećmi ulicy. Chciałam na własne oczy zobaczyć to, o czym opowiadały mi pracujące tam osoby. W konkursie wzięło udział około 70 osób więc nie wierzyłam, że wygram. A jednak. Pomyślałam wtedy: „Gośka, narozrabiałaś, teraz to trzeba wziąć na klatę”. Przygotowania trwały prawie rok. Treningi, zakup wyposażenia, bo w końcu miałam miesiąc spędzić na rowerze, poza domem i bez pewnego dachu nad głową. Którejś majowej soboty wyruszyłam.

Ile miejsc odwiedziłaś?
Dziewięć albo dziesięć, gdzie ludzie z organizacji pozarządowych pracują z dziećmi na ulicach i podwórkach. W każdym spędzałam po kilka dni.

Wielokrotnie mówiłaś głośno to tym, że dzieci ulicy naprawdę istnieją. Nie wszyscy mają tego świadomość.
No właśnie, ja nie do końca wiem, czy to nie jest kwestia wyparcia. Bo dzieci ulicy są po prostu niewygodne. Wielokrotnie słyszałam: „Gdzie pani w Polsce widziała dzieci na ulicy? One są w Meksyku, są w Brazylii, w Afryce, nie tu.” Dlatego pomyślałam, że mój rowerowy projekt będzie pokazywał tę niewidzialną Polskę. To Polska pustostanów, kamienic do rozbiórki, altan działkowych, strychów, gdzie naprawdę mieszkają dzieci. Bez ogrzewania w zimie, bez ciepłej wody. W miejscach odrapanych, śmierdzących. Zawsze robię zdjęcia, dokumentuję takie sytuacje.

Z takimi dziećmi pracują streetworkerzy, ty z nimi współpracujesz.
W Polsce jest kilka organizacji streetworkerskich, prowadzących pracę metodą „podwórkową”. Chodzi o to, że to nie dziecko idzie do świetlicy, tylko pedagog uliczny idzie w miejsce jego przebywania, czyli na podwórka, strychy, do pustostanów, na ulicę. Tam nawiązuje relacje z dzieckiem. Nie zawsze udaje się robić coś więcej, czasem ta praca polega na tym, że z dziećmi się po prostu jest i się rozmawia.

Ktoś sprawdza, czy takie dzieci chodzą w ogóle do szkoły?
No właśnie nie. Przykład 3,5-letniej Helenki karmionej winogronami. Ważyła 8 kg, a powinna dwa razy więcej. Analiza jej sytuacji pokazała, że rodzice izolowali się od środowiska lokalnego oraz od instytucji systemowych, więc nikt tak naprawdę nie wiedział, że to dziecko w ogóle istnieje. To nie jest jedyny przypadek w Polsce, gdzie w okresie do trzeciego roku życia żadna instytucja nie ma nad dzieckiem pieczy. Nie ma kontroli lekarskiej, bo rodzice nie chodzą na bilanse, nie ma opieki żłobkowej. Dziecko jest poza systemem. W Biurze Rzeczniczki Praw Dziecka jest zespół zajmujący się badaniem śmierci dzieci. Statystyki wskazują, że co roku w Polsce około 30 dzieci traci życie w swoich domach. W środku Europy, w środku cywilizowanego świata!

Wydaje się nierealne. Takie miejsca istnieją tu lokalnie?
Tutaj obszar jest jeszcze wolny od tak skrajnych zjawisk, które widziałam na przykład na Śląsku. Tam, gdzie pozamykano kopalnie, gdzie rodzice stracili pracę, piją, biorą narkotyki, siedzą w więzieniach. Na naszym obszarze aż tak drastycznie wykluczonego miejsca nie ma. Ale na przykład w Krakowie działają trzy organizacje streetworkerskie, bo nawet tam są miejsca, gdzie dużo dzieci przebywa bez opieki i potrzebuje wsparcia, miłości, bezpieczeństwa, rozmowy.

Nie bałaś się wkraczać w takie obszary?
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że się nie bałam. To przestrzenie często niebezpieczne. W Krakowie są miejsca, gdzie dzieci gonią po podwórku z maczetami. Ale ja nigdy nie odwiedzam ich sama, udając, że taka jestem wyluzowana. Chodzę tam ze streetworkerami, powoli budując relacje. Czasem dzieci zdenerwowane pytają, czy nie jestem z policji i na nich nie doniosę, bo to przecież przestrzenie pełne przestępczości. Ale dla mnie czynnikiem chroniącym przed strachem jest wiedza. Ja znam te środowiska, wiem, jakie są „zasady gry”.

Pewnie nie raz miałaś do czynienia z agresją.
Tak, ale głównie słowną i to zazwyczaj od osób, które nie wiedzą, kim jestem. Jak już się dowiadują, to jest zupełnie inna rozmowa. Sprawdzają człowieka, ale ja to znam. Te 27 lat w resocjalizacji sporo mi dało.

Po wybuchu wojny w Ukrainie prowadziłaś ze studentkami na dworcu w Krakowie zajęcia dla dzieci uciekających przed wojną.
Dzieci były przerażone. Matki próbowały to jakoś ogarnąć, ale w tym chaosie ciężko im było cokolwiek zrobić. Ze studentkami podjęłyśmy więc działania najprostszymi metodami, właśnie to jest streetworking. Idziesz na ulicę, na dworzec, rozkładasz chustę animacyjną, bierzesz kredę, planszówki, siedzisz i czekasz. Zwykle po paru minutach przybiegały dzieci.

Byłaś też w Ukrainie, w domu dziecka.
Pojechałam do Lwowa, gdzie w domu dziecka zostało kilkanaście paroletnich dzieci, mających nieuregulowaną sytuację prawną, więc władze nie zgadzały się na ich ewakuację. Dzieci wyniesione z bombardowań, których rodzice nie żyją, dziewczynka znaleziona na śmietniku. To było niesamowicie trudne. Co 20 minut był alarm bombowy i dzieci z opiekunkami schodziły do schronu. Czasami było tak, że na te wyjące syreny już nikt nie zwracał uwagi. A w schronie małe łóżeczka, ściany pomalowane na kolorowo i ten dylemat, czy to naprawdę miejsce bezpieczne, bo przecież jest wojna?

Razem z wolontariuszkami odwiedzasz zakłady karne. Prowadzisz działania z przestępcami i z ich dziećmi.
Prawem dziecka jest posiadanie rodziny i kontakt z rodzicami. Razem z Małopolskim Stowarzyszeniem Probacja zaczęłam odwiedzać zakłady karne i organizować widzenia rodzinne. Chodzi o to, żeby dziecko miało prawo do bezpiecznego widzenia z rodzicem, mogło się do niego przytulić, porozmawiać. Zabezpieczamy dobro dziecka, a także działamy psychopedagogicznie, organizujemy gry, zabawy, wigilie.

Jesteś autorką wielu artykułów i książek z zakresu pedagogiki resocjalizacyjnej. Napisałaś również jedną wyjątkową „Pałacowe dzieci” o sierotach wojennych, które trafiły do Krzeszowic.
Książka nie jest resocjalizacyjna. Napisałam ją, bo to historia, którą trzeba było w Krzeszowicach odczarować. A szczerze mówiąc wyglądało to trochę jak „Akademia Pana Kleksa”. Bo wyobrazimy sobie rok 1946, kiedy Polska jest zrujnowana, a po kraju włóczy się mnóstwo dzieci, nastoletnich powstańców, bez domów, rodziców. To jest obraz straszny. I nagle znajduje się nauczyciel, Stanisław Jedlewski mający marzenie, że on dla tych dzieci stworzy dom. Wszyscy pukali się w głowę. Kiedy przyjechał do Krzeszowic i zobaczył opuszczony Pałac Potockich, powiedział: „To będzie dom dla moich dzieci”. I on to naprawdę zrobił! W 1947 r. pałac Potockich w Krzeszowicach zamieszkiwało ponad 300 sierot wojennych. Byli też nauczyciele i wychowawcy. Mieszkańcy Krzeszowic mówili, że to był dom dziecka. Ale to nie był zwykły dom dziecka, lecz zakład wychowawczo-naukowy. Oprócz opieki dawał dzieciom solidne wykształcenie. Celem Jedlewskiego było wykształcenie elit Polski.

Wychowywało się tam sporo znanych osób: Sława Przybylska – piosenkarka; Stefan Bratkowski – publicysta i wiele innych.
Za dwa tygodnie spotkam się właśnie z jednym z wychowanków – Andrzejem Bratkowskim, stanowiącym tę właśnie elitę Polski. Sława Przybylska śpiewu i tańca uczyła się właśnie w Krzeszowicach.

Zostałaś laureatką ogólnopolskiej nagrody im. Janusza Korczaka, stając na podium obok takich osób jak powstańczyni warszawska Wanda Traczyk-Stawska czy społeczniczka siostra Małgorzata Chmielewska.
Nie sądziłam, że taką nagrodę dostanę. To był czas między pandemią a normalnością. Dawno nie widziałam wielu osób ze środowiska pedagogicznego, więc pomyślałam, a co tam, pojadę na tę galę. To było dla mnie trudne do uwierzenia, że mówią o mnie, wymieniając moje nazwisko. Schodząc ze sceny wpadłam niemalże w ramiona Małgosi Chmielewskiej, a ona mówi: „Zawsze mówiłam, że w Polsce są dzieci ulicy i nikt mi nie wierzył”.

Jakie masz plany, zamierzenia?
Jedna z moich kolejnych książek jest już w wydawnictwie. Moich „Pałacowych dzieci” nie zakończyłam na Krzeszowicach, bo Stanisław Jedlewski w 1950 roku został oddelegowany do Warszawy. Zajęłam się jego pracą i życiem po wyjeździe z Krzeszowic. Natomiast już pracuję nad następną, dotyczącą niewidzialnych dzieci i moich doświadczeń z wyprawy rowerowej.

__________________________________

Małgorzata Michel, dr hab., prof. UJ, pracuje w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Jej zainteresowania naukowe i badawcze koncentrują się wokół zagadnień związanych z edukacją, wychowaniem oraz terapią dzieci i młodzieży wykluczonych oraz społecznie niedostosowanych. Jest autorką artykułów i książek z zakresu pedagogiki resocjalizacyjnej, między innymi "Streetworking. Aspekty teoretyczne i praktyczne"; "Lokalny system profilaktyki społecznej i resocjalizacji nieletnich"; "Gry uliczne w wykluczenie społeczne w przestrzeni miejskiej. Perspektywa resocjalizacyjna", a także "Pałacowe dzieci".

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

hotinhotin

0 0

Wina PiS-u i Kaczyńskiego. Tusk z Rafaułkiem to ogarną w mig i jeszcze nas wzbogacą kulturowo za nasze pieniądze. Ale co tam-,,Uśmiechajcie sie" !!!!!!

20:07, 29.04.2025
Odpowiedzi:0
Odpowiedz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu przelom.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

OGŁOSZENIA PROMOWANE

0%