Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM". Pamiętam wyprawy z Markiem Chłopkiem i Andrzejem Popiołkiem na basen na Kątach. Brałem gitarę, a Andrzej flet, i idąc drogą tworzyliśmy kawałki, które potem graliśmy na występach, na dyskotekach czy weselach. Pamiętam jak wieczorami siadaliśmy na skwerku naprzeciwko ówczesnego kina „Zorza” na alei (teraz coś się tam buduje) i graliśmy różne kawałki, a ludzie przychodzili, siadali na ławkach i słuchali. To było piękne - wspomina Jerzy Peter, chrzanowianin mieszkającym w Kanadzie w rozmowie z Renatą Hejmo.
Miło Cię widzieć w rodzinnym mieście. Co czujesz wracając do Chrzanowa?
- Lubię wracać do domu, gdzie spędziłem lata młodości. Spacerować ulicami, które mają szczególne miejsce w moim sercu. Wracać do miasta, gdzie nadal mam wielu przyjaciół i zawsze ktoś na mnie czeka.
Jesteś muzykiem, kompozytorem, aranżerem. Grasz na gitarze, na instrumentach klawiszowych i harmonijce ustnej, a nawet na łyżkach. Czy w twojej rodzinie były muzyczne tradycje?
- Moja rodzina była bardzo muzykalna. W czasie świątecznych spotkań czy rodzinnych uroczystości, wszyscy spotykaliśmy się na Oświęcimskiej u cioci Kazi i wujka Tadzika graliśmy i śpiewaliśmy. Mój tata, ciocia, wujkowie i kuzyni grali na gitarze, akordeonie, na skrzypcach. Wszyscy byli amatorami, ale grali z sercem i ta muzyka była naprawdę dobra. Wujek fantastycznie grał na łyżkach. To taki niecodzienny i zaskakujący „instrument”.
Jak zaczęła się Twoja gitarowa przygoda?
- To zabrzmi jak anegdota, ale kiedy miałem 5 lat, moja ciocia, a zarazem chrzestna matka Helena Peter, która grała na gitarze, pokazała mi pierwsze akordy. Byłem zachwycony. Od tamtej pory sam się uczyłem. Poznawałem nuty i odpowiadające im dźwięki. Szukałem książek (w tamtych czasach to była naprawdę rzadkość), nagrywałem utwory na starym magnetofonie kasetowym, odtwarzałem je i uczyłem się grać ze słuchu. Kiedy już znałem nuty, zapisywałem, przede wszystkim, standardy jazzowe z podziałem na różne instrumenty. Osobno gitara, osobno flet czy skrzypce. Zaparłem się i robiłem wszystko, żeby nauczyć się dobrze grać i poznać zapis nutowy granych utworów.
Będąc dzieckiem sam nauczyć się nut i grałeś ze słuchu?
- Samozaparcie to moje drugie imię. Tak bardzo chciałem się nauczyć, tak bardzo interesowała mnie gra na gitarze, że poświęcałem każdą wolną chwilę, aby ćwiczyć i uczyć się teorii. Pierwszy utwór na gitarę skomponowałem mając 6 lat. A pierwsze w życiu pieniądze zarobiłem jako dziesięciolatek, kiedy grałem na zabawie ze swoim zespołem. To było nieziemskie uczucie.
Chodziłeś do szkoły muzycznej?
- Nie, nigdy nie uczyłem się w szkole muzycznej. Jestem samoukiem, ale przez lata opanowałem cały zakres wiedzy muzycznej obowiązującej na studiach. Ja do tego dochodziłem sam, własną pracą i ciągłym dokształcaniem się. Dlatego mogę uczyć innych, bo znam to „od podszewki”. Pamiętam wyprawy z Markiem Chłopkiem i Andrzejem Popiołkiem na basen na Kątach. Brałem gitarę, a Andrzej flet, i idąc drogą tworzyliśmy kawałki, które potem graliśmy na występach, na dyskotekach czy weselach. Pamiętam jak wieczorami siadaliśmy na skwerku naprzeciwko ówczesnego kina „Zorza” na Alei (teraz coś się tam buduje) i graliśmy różne kawałki, a ludzie przychodzili, siadali na ławkach i słuchali. To było piękne.
Jesteś absolwentem chrzanowskiego Staszica.
- Tak, w tamtych czasach było tylko jedno liceum w Chrzanowie. Prowadziłem dwa zespoły muzyczne. Moje kompozycje, głównie balladowe, wykonywałem z grupą „Skrzat” w składzie: Maria Wełnianko - śpiew (później zastąpiona przez Marylę Kramarczyk), Andrzej Popiołek - śpiew, flet, Marek Chłopek - śpiew, instrumenty perkusyjne i ja – gitara i śpiew. Razem wystąpiliśmy w eliminacjach do Festiwalu Piosenki Radzieckiej (wtedy to było naprawdę duże wydarzenie), graliśmy utwory ze zmienioną harmonią. W nagrodę wyjechaliśmy „Pociągiem Przyjaźni” do Związku Radzieckiego. Braliśmy też udział w eliminacjach do Festiwalu Piosenki w Opolu. Potem występowaliśmy w byłej Niemieckiej Republice Demokratycznej. Kto pamięta tamte czasy bez paszportów, możliwości jakichkolwiek wyjazdów za granicę, to wie jakie to było wyróżnienie. Prowadziłem też zespół rockowy „Skrzat-Rock”, który na dyskotekach grał covery i moje własne kompozycje. Do dzisiaj spotykam się z moimi przyjaciółmi.
Jak wspominasz czasy studenckie?
- Lubiłem fizykę i matematykę. Zacząłem studia matematyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale po dwóch lata zacząłem studia melioracji wodnych na Akademii Rolniczej. Później grałem w Big-Bandzie Jerzego Boskiego> Według mnie Jurek był jednym z najlepszych pianistów jazzowych w Polsce. Z tym Big-Bandem nagrywaliśmy utwory dla Polskiego Radia w Warszawie. Zbigniew Wodecki załatwił nam pracę w Hotelu Europejskim w Warszawie. Graliśmy na dole w tak zwanych „Kamieniołomach”. Każdy znał ten hotel, choćby z nazwy. Zbierała się tam śmietanka towarzyska ówczesnej Warszawy, a nawet Polski. Przychodził do nas często nawet Krzysztof Cugowski (wokalista „Budki Suflera”) słuchając naszej muzyki, która różniła się od tradycyjnej muzyki granej na dancingach. Graliśmy jazzowe utwory, grecką muzykę, covery. Tam współpracowaliśmy też z wokalistką jazzową Janą Zamfir (krewna Gheorghea Zamfira, słynnego muzyka grającego na fletni pana) oraz zespołem „Filipinki”. Zespół tak się spodobał, że dostaliśmy kontrakt zagraniczny. Niestety ja nie mogłem wyjechać, bo po ukończeniu studiów miałem obowiązek pracy. Byłem zrozpaczony, ale takie były przepisy. Pracowałem w Instytucie Badań i Ochrony Środowiska w Krakowie, gdzie zajmowałem się badaniem czystości powietrza. I równocześnie grałem w Myślenicach w słynnej restauracji „Pod Blachą”. Pamiętam, że przez 9 miesięcy spałem po półtorej godziny na dobę. Rano praca od 7 to 15, potem wyjazd do Myślenic i granie od 21 to 4 rano. Potem pracowałem jako nauczyciel matematyki, ale dalej grałem równocześnie w nocy w krakowskich lokalach.
Było miejsce na muzykę?
- Muzyka towarzyszyła mi cały czas. Komponowałem, a nocami grałem na weselach, w krakowskich restauracjach, hotelach, ekskluzywnych lokalach. Pod koniec lat siedemdziesiątych współpracowałem ze Zbigniewem Preisnerem, jednym z najwybitniejszych na świecie kompozytorów muzyki filmowej. Współtworzyliśmy muzykę do poezji polskiej i wspólnie nagraliśmy utwory w rozgłośni radiowej w Krakowie oraz teledysk na Dunajcu. Jeździliśmy do Szczawnicy na spotkania „AKT”, czyli na „Akademickie Konfrontacje Twórcze”, gdzie spotykali się poeci, malarze, reżyserzy, studenci, artyści, muzycy. Był tam Krzysztof Kieślowski, Jarosław Śmietana, Krzysztof Ścierański.
Jak poznałeś przyszłą żonę?
- Moja żona Bogusia, którą wszyscy nazywaliśmy Asią, była studentką polonistyki i śpiewała w kabarecie w Krakowie. Pewnego razu napisałem muzykę do utworu Jana Lechonia, specjalnie dla niej, i Asia to cudownie zaśpiewała. Ślub wzięliśmy w 1978 roku w Kościele Mariackim. Z naszym ślubem też wiąże się ciekawa historia. Ślub był w niedzielę, a w sobotę grałem na jakimś weselu daleko od Krakowa. Obiecałem, że wrócę wcześniej, żeby zdążyć na nasz ślub. Niestety, okazało się, że w tym samym dniu muszę zdać obowiązkowy egzamin, żeby uzyskać uprawnienia do wykonywania zawodu muzyka estradowego. Bez tego egzaminu nie mógłbym pracować. Wszystko już przygotowane, narzeczona i goście czekają, a ja proszę egzaminatora, żeby mnie szybciej przepytali, bo za chwilę mam ślub. Egzamin zdałem.
Potem na świat przyszły nasze kochane dzieci: Ania i Adaś.
Zdobyłeś zawód i zostałeś muzykiem estradowym?
- Tak, po uzyskaniu uprawnień do wykonywania zawodu muzyka estradowego mogłem pracować. Akompaniowałem piosenkarzom, śpiewakom operowym. Pisałem partytury i tworzyłem transkrypcje dla artystów estradowych. Występowałem z wieloma zespołami w Polsce. Między innymi z zespołem "KRAK" w Krakowie, z którym współpracowałem też w Kanadzie. Grałem z kolegą Jerzym Styczyńskim, gitarzystą zespołu „Dżem”, dobrze znanym w Chrzanowie. No i oczywiście w nocnych lokalach w Krakowie i Warszawie.
Skąd pomysł na emigrację?
W Polsce w latach osiemdziesiątych było bardzo ciężko, kolejki w sklepach, kartki na mięso, masło, mleko w proszku dla dzieci, kawę, czekoladę, artykuły szkolne, benzynę, a nawet buty. Tylko ocet stał na półkach sklepowych. Moja żona wymyśliła, że wyjedziemy na wycieczkę do Szwecji, a stamtąd uciekniemy do Kanady, gdzie miałem znajomych, z którymi kiedyś grałem. Wielu Polaków wybierało taką drogę. Wycieczka opłacona, bilety kupione, wszyscy spakowani i gotowi, żeby wyruszyć ku wolności. To była niedziela. Rano ktoś mocno zapukał do okna. Obudziłem się i zobaczyłem szwagra. Przyszedł, żeby nam powiedzieć, że nigdzie nie pojedziemy, bo właśnie ... wprowadzono stan wojenny. To był 13.grudnia 1981 roku. Rozpacz była ogromna.
Zostaliście w kraju?
- Tak, nie było innej możliwości. Dopiero w 1985 roku wyjechaliśmy na wycieczkę do Aten, gdzie spędziliśmy sporo czasu w obozie ONZ. Ale byliśmy razem, całą rodziną. To było najważniejsze. Najpierw dostaliśmy pomoc finansową, ale szybko musieliśmy sobie radzić sami. Razem z żoną sprzątaliśmy w szkołach komputerowych. Tam po raz pierwszy zobaczyłem komputer. Potem żona sprzątała w domu właściciela firmy. Kolejnym etapem życia na emigracji był tradycyjny zmywak w restauracji, gdzie pracowałem z Irańczykiem. Pewnego dnia wpadła policja i zakuli nas w kajdanki mówiąc, że pracujemy nielegalnie. Byłem przerażony. Zawieźli nas na posterunek i zaczęli przesłuchiwać. Kiedy powiedziałem, że jestem z obozu Organizacji Narodów Zjednoczonych, to rozkuli mnie i kazali wracać do domu. Powiedzieli, że mam tak pracować, żeby mnie nikt nie widział. W Grecji spędziliśmy 10 miesięcy, a potem dostaliśmy wizę do Kanady. To było naprawdę szybko, bo niektórzy uchodźcy z Polski czekali na wizę nawet 3 lata.
A muzyka? Grałeś?
- Nie, w Grecji nie potrafiłem się jakoś odnaleźć muzycznie. Dużo pracowałem, dbałem o rodzinę. To było najważniejsze.
Jak wyglądały pierwsze miesiące w Kanadzie?
- Po przyjeździe dostaliśmy wsparcie finansowe, żeby opłacić czynsz, przedszkole. Chodziliśmy na bezpłatne zajęcia z języka francuskiego, bo to prowincja Quebec, czyli część francuskojęzyczna Kanady. Zamieszkaliśmy w Lasalle, to miasto i region w zespole miejskim Montrealu. Ja znalazłem pracę w firmie produkującej rowery. Potem byłem bezrobotny i w urzędzie pracy zaproponowano mi naukę w szkole komputerowej, żeby zdobyć zawód. Dostałem 7000 dolarów na naukę. To był college, coś jak polska szkoła policealna. Rano była teoria, a potem zajęcia praktyczne. Oczywiście po angielsku. Miałem angielski na studiach, ale na wykładach był język komputerowy, pełen słów i pojęć, których nigdy nie słyszałem. Poziom był tak wyśrubowany, że ciągle mi mówili, że moje 85% na testach, to za mało. Mierzyli sekundy, żeby sprawdzić ile czasu zajmuje mi wykonanie poszczególnych zadań. Uczyłem się, ale wisiało nad moją głową to, że nie pozwolą mi skończyć tej szkoły. Na szczęście dotrwałem do końca, a potem studiowałem informatykę na prestiżowej uczelni McGill w Montrealu, a później na Uniwersytecie Concordia. Od 1994 roku pracowałem jako programista w firmie komputerowej w Montrealu. Mam 70 lat, więc już 5 lat temu mogłem przejść na emeryturę, ale dopiero teraz, tu w Chrzanowie, zdecydowałem, że czas odpocząć. Właściwie to życie za mnie zdecydowało. Tak bywa.
Czy w Kanadzie wróciłeś do grania?
- Tak, grałem na imprezach, weselach, piknikach, w polskich kościołach. Komponowałem własne utwory na gitarę, fortepian, big-band i orkiestrę w różnych stylach muzycznych, np. jazz, pop, klasyka, rock, latin, blues. Napisałem muzykę do pięciu filmów i aranżowałem utwory innych kompozytorów, np. Jerzego Różyckiego czy Laurenti Djintcharadze (były dyrygent big-bandu jazzowego w Wiedniu). Współpracowałem z grupą teatralną "Razem" oraz dziecięcą grupą teatralną, dla których pisałem muzykę do spektakli i wykonywałem ją na żywo: "Franciszek Świętym”, "Katyń”, "Jasełka”, "Śluby Panieńskie”, "Faustyna”.
Prowadziłem dwunastoosobowy zespół młodzieżowy "Soli-Deo" przy parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w Montrealu, który wykonywał utwory religijne i utwory z pogranicza muzyki klasycznej i pop w mojej aranżacji w stylu nowoczesnym, z elementami jazzu, rocka i pop. Dwukrotnie brałem udział w koncertach „Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy” w Montrealu. Grałem na wszystkich edycjach „Polskiego Festiwalu w Montrealu” solo i z różnymi zespołami. Kilka razy zagrałem z moim synem, Adamem, który śpiewa, gra na fortepianie, gitarze, ukulele i organkach. W 2012 r. zagrałem trzy swoje kompozycje na uroczystości odsłonięcia pomnika Jana Pawła II w Montrealu. Brałem udział w koncercie kolęd w Ottawie, czternaście razy grałem w Polskim Konsulacie w Montrealu na spotkaniach z cyklu „Są wśród nas”, „Spotkania podróżnicze” i koncertach kolęd. Odkąd nasze wnuczki zaczęły chodzić do sobotniej polskiej szkoły, tradycją stał się nasz udział w jasełkach. W duecie z moją żoną, Marią Miernik, występowaliśmy na różnych uroczystościach w polskim domu seniorów w Montrealu. Oprócz tego udzielam lekcji gry na gitarze.
Sporo można przeczytać o Jerzym Peterze w „internetach”.
- Trochę rzeczy zrobiłem przez te lata (śmiech). Mam swoją stronę, gdzie są nagrania moich utworów, zdjęcia z występów.
Nie wspominasz o imponującej liście zespołów, z którymi występowałeś oraz koncertach. Robią wrażenie.
- No tak, lubię grać. W Kanadzie nawiązałem współpracę z osiemnastoma zespołami polskimi, angielskimi, francuskimi. Są to zespoły rockowe, bluesowe, jazzowe, chóry. A czasami jak słyszę jakiś zespół, biorę gitarę, pytam czy mogę się przyłączyć i gram. Nieważne czy to jest na jakimś konkursie, na scenie, czy na plaży albo w kawiarni. No i oczywiście występuję solo, kiedy gram swoje kompozycje. W zeszłym roku, na „Dzień Polski” dałem swój koncert, a potem grałem przez wiele godzin z jedenastoma zespołami, które występowały do późnego wieczora.
Komponujesz muzykę do filmu, teatru i radia. W dorobku masz utwory w różnych stylach jak jazz, blues, rock, pop, klasyka, country, gospel. Gdzie koncertowałeś?
- Od wielu lat na wakacjach na Kubie i Dominikanie dołączam do muzykujących lokalnych artystów, lubię tam wracać. Grałem też podczas Wyborów Miss Polonii w Filadelfii w USA. Ale najwięcej gram w Kanadzie. No i trochę w Polsce, kiedy przyjeżdżam na urlop. W 2012 r. zagrałem na III Festiwalu Dialog Kultur w Chrzanowie, gdzie zaprezentowałem trzydzieści moich kompozycji. Do współudziału w tym występie zaprosiłem Michała Pieszczyńskiego oraz Jurka Styczyńskiego.
Wiem, że masz tutaj liczne grono osób, które czekają na twoje występy. Kiedy tylko rozchodzi się wieść, że wystąpi Jerzy Peter, to od razu jest komplet gości. Pamiętam jak w zeszłym roku umówiliśmy się z tobą i z Michałem Pieszczyńskim na koncert w bibliotece, to nawet na próbie mieliście słuchaczy. Gdzie w tym roku można było posłuchać twojej muzyki?
- Bardzo się cieszę i dziękuję serdecznie, że jesteście ze mną. W tym roku to był koncert w kawiarence literackiej LCK w Libiążu, a potem grałem w Rudzach w Dworku Młynarza.
W Kanadzie często grasz dla Polonii. Aktywnie włączasz się w różne wydarzenia. Otrzymałeś nagrodę 'Polak Roku - Montreal 2013' w dziedzinie kultury, a Twoje nazwisko widnieje w albumie "Twórcy Wizerunku Polonii”.
- Lubię grać dla polskiej publiczności. Współpracuję z wieloma artystami, zespołami i chórami. W 2010 roku śpiewałem w chórze Piotra Rubika podczas koncertu "Santo Subito" w Oratorium św. Józefa w Montrealu. Grałem na dziesięcioleciu Polskiego Radia "Jedynka" i na innych eventach, np. Eurofestival Montreal, Festival Polski Piknik, Mississauga Polish Days Festival. Koncertuję na wydarzeniach organizowanych przez Konsulat Generalny Rzeczypospolitej Polskiej w Montrealu. Występowałem w spotkaniach „Są wśród nas”, gdzie są prezentowani przedstawiciele Polonii mieszkający w Kanadzie. Zajmuję się też stroną internetową Centrum Kultury Polskiej powołanego przez Polsko-Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy, które organizuje wydarzenia kulturalne, wystawy, spotkania.
Skomponowałeś hymn na I i II Polski Festiwal w Montrealu.
- Tak, do I Festiwalu napisałem spokojny, nastrojowy hymn (utwór ten zaśpiewała Maryla Kramarczyk, kiedy grałem w roku 2012 w Muzeum w Chrzanowie). Do II Festiwalu napisałem hymn w innym klimacie, bardziej żywym, rytmicznym.
Czy masz czas na inne zainteresowania?
Przez 30 lat byłem programistą, a komputery to mój drugi świat. Tworzę gry, multimedia. W komponowaniu muzyki wykorzystuję najnowsze zdobycze technologii komputerowej. W latach 90. byłem redaktorem technicznym i graficznym miesięcznika „Rozmaitości Montrealskie”, gdzie zamieszczałem felietony, porady, informacje z tematyki komputerowej.
Pasjonuję się też kosmologią, astronomią, fizyką kwantową. Lubię uczyć i przekazywać innym wiedzę o muzyce. Bo muzyka to moje życie.
14.11.2024
Poszukujemy Sprzedawcy (Konsultanta Medycznego) do...
14.11.2024
ODSTĄPIĘ dobrze prosperujący Sklep Odzieżowy - Chr...
08.11.2024
WYCINKA drzew, karczowanie, zrębkowanie. Minikopar...
08.11.2024
DREWNO opałowe, zrębki. Transport. Tel. 572-632-99...
01.11.2024
GABINET Psychologiczno - Terapeutyczny PRYZMAT Kat...
29.10.2024
ZATRUDNIĘ pracownika fizycznego do układania kostk...
17.09.2024
ŚLUSARZY, spawaczy, montażystów, praca na warsztac...
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz