Muzyczna królowa drugiego planu z Regulic - przelom.pl
Zamknij

Muzyczna królowa drugiego planu z Regulic

Łukasz DulowskiŁukasz Dulowski 15:00, 24.12.2024
Skomentuj Halina Jarczyk, kierownik muzyczny w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie Halina Jarczyk, kierownik muzyczny w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

Przez siedem lat chodziłam do tej samej klasy ze Zbyszkiem Wodeckim, a przez trzy lata siedziałam z nim w jednej ławce. Okropny był, czasem ciągnął mnie za warkocze. Bardzo się lubiliśmy – opowiada Halina Jarczyk z Regulic, niezwykle utalentowana skrzypaczka, kierownik muzyczny w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie.

Dom Haliny Jarczyk i jej męża Marka Majcherczyka przycupnął przy Czarnogórskiej w Regulicach. Gdy przekraczam próg, od razu słychać miauczenie ciekawskich kotów. Czuć swojskość, ale też magiczność.

Patrzą na nas przodkowie

W kuchni obraz Jezusa. Podobny do słynnego „Ecce Homo” z klasztoru bernardynów w Alwerni, jednak coś nie pasuje…

- Dawniej oryginał wyglądał inaczej niż teraz. Właśnie tak, jak na mojej kopii – tłumaczy Halina Jarczyk.

Obok Jezusa usadowiły się w rzędach portrety Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Alwernijska, Poznańska, z Meksyku, z Alabamy, indiańska na półeczce. Piękna kolekcja w większości sprezentowana.

- Na tym punkcie mam hopla – przyznaje pani Halina.

Z czarno-białych fotografii patrzą na nas przodkowie. Babcia Maria z domu Adamczyk i dziadek Franciszek Łach razem ze swoimi dziećmi. Wśród nich mama Matylda urodzona w 1919 r. Na archiwalnym zdjęciu miała może 18 lat.

- Dziadek Franciszek był mleczarzem i prowadził wędrowne życie. W czasie II wojny światowej przeszedł z rodziną od Proszowic do Mętkowa, gdzie zamieszkali. Potem osiedli w Kluczborku – mówi pani Halina.

Jest też dziadek Jan Jarczyk I i babcia Marianna, od strony ojca. Dziadek Jarczyk urodził się w 1893 r., kiedy otwierano Teatr Słowackiego. Pracował na państwowej posadzie, był też dyrygentem krakowskiej Orkiestry I Pułku Weteranów Józefa Hallera.

- Do dzisiaj uwielbiam dziadka Jarczyka. Uważam, że się opiekuje mną nawet po śmierci – wyznaje Halina Jarczyk.

Raban na cały szpital

Opowieść snuje się na zasadzie skojarzeń, jak w prozie Wiesława Myśliwskiego. Jakaś postać, jakieś wydarzenie, jakiś szczegół prowokuje do nieraz obszernej dygresji, wspomnieniowej wycieczki w odległą przeszłości.

Przenosimy się do 1950 roku, kiedy 24 kwietnia malutka Halinka urodziła się w szpitalu przy Kopernika w Krakowie.

- Ponoć chcieli mnie zamienić z innym noworodkiem, ale mama zauważyła, że to nie ja i zrobiła raban na cały szpital – uśmiecha się pani Halina.

Jej rodzice: mama Matylda i tata Jan Jarczyk II, mieli mieszkanie przy ul. Krakusa na Podgórzu. W kamienicy na piętrze.

- Ale przez pierwszych osiem miesięcy mieszkałam przy Brzozowej na Kazimierzu, ponieważ mój dziadek Jan Jarczyk I wywędrował z Kwaczały w wieku 17 lat i poszedł w świat... – zaczyna się mała dygresja w wydaniu pani Haliny. - W całym moi życiu pojawia się magia – zagaja i snuje wątek, który rozlewa się jak rzeka po obfitym deszczu.

- Za moim obecnym domem w Regulicach jest granica z Kwaczałą. Na sąsiadów mówili „Jarczyki z granicy”. A moja babcia Marianna z Regulic, jak wyszła za mąż za Jarczyka z Kwaczały, była Jarcycka, a ja – Jarcyconka. Tak się mówiło – wspomina.

Dziadek Jarczyk znalazł się koło Mysłowic. Obok niego przeszedł bardzo elegancki pan i pyta: „Co ty tutaj robisz?”. A dziadek na to, że szuka pracy.

- Nie mówił do mnie Halinka, tylko Alusiu – wtrąca.

W pewnym momencie ten elegancki pan zniknął z oczu dziadkowi Jarczykowi, ale zobaczył on szewca, który go przyjął na praktykę. Potem dziadek Jarczyk szył dla rodziny różne rzeczy.

Czy to nie magiczne?

Wracamy na Brzozową 18 na krakowskim Kazimierzu, gdzie dziadek Jan Jarczyk I przywędrował ze Śląska.

- Były na Kazimierzu tajemne podwórka kamienic, gdzie znajdowały się oficyny. Mój ojciec Jan Jarczyk II wraz z żoną Matyldą zamieszkał u dziadka w tej oficynie. Rozpętała się druga wojna światowa i Niemcy wpadają na Kazimierz. Wszędzie wrzaski! Dziadek podszedł do szklanych drzwi i poczuł, jak coś go od nich opycha. Odsunął się od szyby. Nie został zauważony przez okupantów. Na drzwiach wisiał okrągły medalion świętego Antoniego, który ochronił dziadka. Czy to nie magiczne? - pyta retorycznie pani Halina.

- A w 1986 roku idę ulicą Krakusa. Dreptała przede mną chudziutka staruszka w kapeluszu. Skręciłam za nią w bramę przy Piwnej 27. Przepadła jak kamień w wodę. Przez pół życia wchodzę w tę bramę, bo do dzisiaj mieszka tam moja córka. Czy to też nie magiczne...? - zastanawia się.

Opowieść coraz bardziej snuje się jak „Zaczarowana dorożka” Gałczyńskiego. „Niedobrze. Serce. Głowa/ W dodatku przez firankę: srebrne dachy Krakowa/ jak „secundum Joannem”/ niżej gwiazdy i liście/ takie duże i małe” – pisze pan Konstanty.

- Wierzę w rzeczy magiczne. Tak samo w muzyce. Można się technicznie wszystkiego wyuczyć, ale podpowiadam, jak ktoś gra na skrzypcach: „Proszę wziąć oddech w tym miejscu”. Nie wiem dlaczego, ale to się nazywa muzykalność – stwierdza Halina Jarczyk.

Życie na Krakusa

U wspomnianego Wiesława Myśliwskiego, np. w wybitnej powieści „Kamień na kamieniu”, trzeba przeczytać nieraz całe rozdziały, żeby po obszernych wędrówkach w inne czasy i miejsca wrócić do głównego wątku. Razem z Haliną Jarczyk jesteśmy więc znowu już nie na Kazimierzu, ale na krakowskim Podgórzu, na Krakusa 22.

- Kamienica była kapitalna. Wszystkie drzwi otwarte do mieszkań. Oczywiście wiosną i latem, bo zimą mleko zamarzało w kuchni. Z przodu był ganek, bo tak się mówiło na balkon, a na podwórku ogródki. Pani Miodkowa hodowała różne kwiatki, pani Kowalczykowa – róże. Gdzieś stała budka z królikami. Zimą jeździło się na łyżwach po ulicy Krakusa. Dziadek Jan Jarczyk I wydłubywał metalowe blaszki w piętach butów, gdzie wkładało się łyżwy zakręcane z przodu na dwa haczyki. W tej kamienicy mieliśmy dwa pokoje z kuchnią. W dużym - mama z tatą, ja, siostra Krystyna i brat Jan Jarczyk III. W mniejszym – dziadek. Uczył mnie czytać, huśtał na bucie, pokazywał godziny na zegarze – opisuje pani Halina.

Muzyczna banda

Kamienicę na krakowskim Podgórzu wypełniała muzyka, zwłaszcza w obrębie świąt. Mieszkał tam również stryj Józef Jarczyk, który grał m.in. na klarnecie. Z kolei ojciec Jan Jarczyk II był świetnym akordeonistą.

- Zbierała się cała muzyczna banda. Dziadek Jarczyk na puzonie, ojciec na akordeonie, stryj Józek na klarnecie, mój brat Jan Jarczyk III na fortepianie, ja na skrzypcach, a mama Matylda i siostra Krystyna śpiewały. Było strasznie wesoło – podsumowuje Halina Jarczyk. - Wygrywaliśmy różne kolędy, a jak się już znudziły, to panowie zabierali się za polki i inne śmieszne rzeczy – dopowiada.

Dziadek Jan Jarczyk I wrócił z Krakowa do Regulic, gdy pani Halina miała 6 lat. W pobliżu jego domu stała ławeczka pod starą wiśnią. Dziadek miał eufonium, czyli małą tubę. Siedział pod tą wiśnią i grał pieśni maryjne.

- Do dzisiaj kocham „Chwalcie łąki umajone” albo „Ave Maria” – podkreśla pani Halina.

Z Wodeckim w jednej ławce

Halina Jarczyk uczyła się w Państwowej Podstawowej Szkole Muzycznej przy Basztowej w Krakowie.

- Przez siedem lat chodziłam do tej samej klasy ze Zbyszkiem Wodeckim, a przez trzy lata siedziałam z nim w jednej ławce. Okropny był, czasem ciągnął mnie za warkocze. Jak narozrabiał, to mi rysował w ramach przeprosin: a to panią od języka rosyjskiego, a to kogoś innego. Posiadał wielkie zdolności jako karykaturzysta. Później nieraz mu mówiłam: „Jezu, jakiś ty był brzydki w podstawówce. Mały, rudy i piegowaty”. Bardzo się lubiliśmy – śmieje się. - Zaczynaliśmy razem ze Zbyszkiem u pani Czubackiej od skrzypiec, bardzo zacna pedagog. W PPSM mieliśmy wszystkie przedmioty plus muzyka – zaznacza.

Podstawówkę skończyła u Artura Tenenbauma, żyda, koncertmistrza w Filharmonii Krakowskiej. Pani Halina z prawie całą grupą rówieśników poszła do Państwowego Liceum Muzycznego w Krakowie. Wodecki wytrzymał tam tylko rok.

- Myśmy ze Zbyszkiem mieli bardzo dobry słuch, stąd wybór skrzypiec – tłumaczy.

W internecie można przeczytać, że współpracowała ze Zbigniewem Wodeckim.

- Hmm… Chyba on ze mną... – uśmiecha się.

Wodecki trafił do klasy skrzypiec Juliusza Webera w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia przy Basztowej, którą ukończył z wyróżnieniem.

- On po prostu lubił śpiewać. Przez długi czas się nie widzieliśmy, ale – chcąc nie chcąc – byłam jakby na bieżąco z jego karierą muzyczną. Podczas pracy z Janem Kantym Pawluśkiewiczem nad „Nieszporami Ludźmierskimi” zaproponowałam właśnie Zbyszka do partii wokalnych. Szukaliśmy urody głosu – opowiada.

Współpraca z Grechutą

Halina Jarczyk i Zbigniew Wodecki – koleżeństwo z jednej ławki szkolnej, poszli różnymi drogami muzycznymi. Wodecki miał swój zespół. Pani Halina, jako skrzypaczka, grała m.in. w grupie Anawa Marka Grechuty w latach 90. minionego wieku.

- Choć przecież Wodecki zaczynał w Anawie końcem lat 60. I znów ta metafizyka – zaznacza.

Pani Halina opowiada, jak podczas jednego z koncertów Anawy w warszawskim Wilanowie biega facet po garderobie i krzyczy, że chce autograf. Menadżer wskazuje, gdzie siedzi pan Grechuta. A gość na to: „Ja nie chcę od pana Grechuty, tylko od pani Anawy”. Dlaczego? Bo na plakacie było napisane „Marek Grechuta i Anawa”, a Halina Jarczyk była jedyna kobietą w tym zespole. Jak do niego trafiła?

- Potrafię grać z głowy, czyli z niczego. To znaczy, że bez pomocy nut mogę wykonać skomplikowane układy. Po prostu środowisko muzyczne wiedziało, że ja potrafię… Często spotykaliśmy się na różnych nagraniach, na które brało się ludzi „czujących bluesa”, posiadających feeling. Zaczęłam funkcjonować w tym obiegu. I tym sposobem dostałam m.in. propozycję od Marka Grechuty, żebym współpracowała z Anawą – odpowiada.

Nagrywała z Grechutą albumy studyjne: „Droga za widnokres” (1991) i „Dziesięć ważnych słów” (1994). Na scenie najbardziej lubiła wykonywać stare piosenki z muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza, np. „Nie dokazuj”, „Dni, których nie znamy”, „Serce” czy rockandrollowy „Korowód”.

Królowa drugiego planu

Pani Halina, współpracując m.in. z bardzo utalentowanymi kompozytorami, miała czasem pokusę, żeby zacząć tworzyć swoją muzykę, występować jako solistka. Zawsze pozostawała jednak – jak napisał Wacław Krupiński – królową drugiego planu.

- Powiem nieskromnie, że nieraz na drugim planie potrafiłam tak „zamieszać”, że blednął pierwszy plan – stwierdza. - A na płycie „Królowa nocy” Janusza Radka, gdzie wszystkie aranże są moje, musiałam się hamować, żeby nie przyćmić Radka – kontynuuje. - Chyba Pan Bóg tak chciał, żebym była właśnie na zapleczu – stwierdza.

Od 2002 roku jest kierownikiem muzycznym w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Właściwie nie ma spektaklu bez muzyki, a kierownik muzyczny musi wszystkiego dopilnować, również przygotować zespół i nauczyć aktorów, jak śpiewać w konkretnym przedstawieniu.

- Szczególną frajdę sprawia mi robienie aranżacji muzycznych. Mniej mnie kręci pisanie muzyki – mówi Halina Jarczyk.

Udało się wydeptać ścieżkę

Pani Halina przeprowadziła się z Krakowa do Regulic w 2005 roku.

- Na początku wydawało mi się, że jestem na wakacjach. Bo Regulice i tamten stary dom zawsze kojarzył mi się właśnie z wakacjami. Ja tutaj przyjeżdżałam do dziadków – przypomina.

Mówi, że obecna burmistrz Alwerni Beata Nadzieja-Szpila i Zbigniew Sieprawski z Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Alwerni poprosili ją o prowadzenie zajęć na UTW, dotyczących wyłącznie muzyki. Zapraszała też aktorów. Przychodziło 60-70 osób, co dawało dużą satysfakcję. Za gwardiana Bolesława Opalińskiego zaczął też działać Salon Poezji Anny Dymnej w klasztorze bernardynów w Alwerni.

- Na początku ciężko szło wydeptywanie ścieżki, żeby ludzie nauczyli się przychodzić na wykłady czy koncerty. Udało się. I to sprawia mi największą satysfakcję – podkreśla Halina Jarczyk.

Ostatnio pani Halina otrzymała od władz miejskich tytuł „Honorowy Obywatel Gminy Alwernia”.

- Na pewno coś jeszcze wymyślę szalonego – zapowiada.

 

Halina Jarczyk – skrzypaczka, aktorka teatralna, wokalistka, muzyk sesyjny, producent muzyczny. Ukończyła Akademię Muzyczną w Krakowie (wydział instrumentalny – katedra skrzypiec). Jej idolem grającym na skrzypcach był Zbigniew Seifert. Przez 25 lat związana z Teatrem STU w Krakowie. Współpracowała z wieloma znanymi artystami. Otrzymała m.in. Srebrny Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” oraz Srebrny Order Maltański „Pro Merito Melitensi” przyznawany przez Zakon Maltański w Rzymie. Jej bratem był nieżyjący już Jan Jarczyk, światowej sławy pianista jazzowy.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

Henryk Henryk

0 0

Piękny, cudowny, oszałamiająco nieziemski artykuł. Pani Halinko dużo zdrowia, jest Pani nielicznym diamentem powiatu chrzanowskiego. 22:17, 24.12.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%