Ważne pytanie Felku. Moja utopijna wizja w tej kwestii jest taka, że rada to gremium ekspertów w dziedzinach należących do zadań własnych samorządów. Tylko takie osoby są w stanie radzić i oceniać pracę organów wykonawczych gminy czy powiatu. Definicje eksperta można znaleźć w każdej przyzwoitej encyklopedii, nią się kierować i takie osoby namawiać do pracy w samorządzie. Dość mamy radnych, którzy po kilku latach sprawowania mandatu nie mają pojęcia o co chodzi w budżecie gminy, jak powinien funkcjonować ośrodek kultury, na czym polega gospodarka nieruchomościami gminy, na co wydawane są pieniądze podatników. Rzadko zabierają głos. Tego typu radni to skarby burmistrzów i totalna porażka wyborców.
Nasz system prawny pozwala na zrealizowanie marzenia o radach eksperckich pod warunkiem, że wyborcy zechcą postawić na ekspertów, a nie na kiełbasę i jakieś durne obietnice.
Jestem zwolenniczką społecznej pracy w radach. Taki model byłby realny, gdyby nasi wybrańcy nie byli wikłani w jakieś koalicje i zajmowali się wyłącznie dyskusjami merytorycznymi. Jednak nasze prawo mówi, że za pracę w radach należy się dieta. A ta dieta to nie jest 50 zł, ale np. równowartość raty za wzięty na kredyt samochód, który w ciągu czterech lat można ją bez uszczerbku w domowym budżecie spłacić.
Gdyby diet nie było, w radach pracowaliby prawdopodobnie ludzie, którzy mają coś do powiedzenia i których na to stać pod warunkiem, że tacy zostaliby wybrani.
Pochwały przyznane za posta: 2